Druga szansa

arsiv

Home Category : Blog Pastora

Exemple

Druga szansa


Akurat trwa cisza wyborcza przed drugą turą tegorocznych wyborów samorządowych, ponieważ piszę ten felieton w sobotnie popołudnie. Nie naruszam więc ciszy wyborczej, czyli zakazu agitacji, bo ten tekst będzie opublikowany już po wyborach, zaś mój dzisiejszy felieton nie będzie ani zachęcał, ani zniechęcał nikogo z mieszkańców naszego miasta. To oni sami pójdą do wyborów, które w Szczytnie odbędą się jutro, czyli w niedzielę 21 kwietnia. Gdy będziemy trzymać w ręce ten numer naszego Tygodnika, będziemy już wiedzieć, kto będzie włodarzem naszego miasta przez najbliższe lata.

Druga tura to druga szansa zarezerwowana już tylko dla dwóch kandydatów, którzy w pierwszej turze otrzymali największą liczbę głosów. I taką drugą szansę otrzymało wielu samorządowców z różnych miast i miasteczek naszego kraju. W tym również w Szczytnie, gdzie na ulicach naszego miasta mieliśmy ostatnio banery już tylko dwóch kandydatów. Jestem ciekaw, który z nich wygra, bo obaj stoją przed drugą i wielką szansą, jako że mieli obaj porównywalną liczbę głosów. Wszystko więc w rękach wyborców – na tym przecież polega demokracja. Już dzisiaj zatem gratuluję zwycięzcy tego wyborczego starcia. Niech sprawuje swój urząd mądrze i dla dobra naszego miasta oraz wszystkich jego mieszkańców.

Druga szansa to również pojęcie obecne w sporcie. Ostatnio mecze Ligi Mistrzów weszły w decydującą fazę i o wejściu do kolejnej fazy rozgrywek decydowały wyniki dwóch meczów. Jeśli nawet pierwszy mecz jakaś drużyna przegrała – nieważne czy na swoim terenie czy na boisku przeciwnika – to zawsze miała drugą szansę w rewanżu, by ostatecznie rozstrzygnąć tę sportową rywalizację na swoją korzyść. Tak było w dwumeczu Barcelony z paryskim PSG. Pierwszy mecz w stolicy Francji wygrali koledzy Roberta Lewandowskiego, który rozegrał wtedy świetne spotkanie. Było 3:2 i wyglądało na to, że rewanż na własnym boisku będzie łatwiejszy. Tymczasem piłkarze francuskiego klubu wykorzystali drugą szansę i złoili skórę Katalończykom, przechodząc do półfinału Ligi Mistrzów.

Również w innych dyscyplinach sportowych, tych indywidualnych jak na przykład w lekkoatletyce czy skokach narciarskich, istnieją takie reguły współzawodnictwa, które dopuszczają kilka prób skoków czy rzutów. Kiedy więc w pierwszej próbie wynik zawodnika nie był najwyższej próby, zawsze istniała szansa, że w kolejnej próbie lub w kilku kolejnych zawodnik wzniesie się na wyżyny swoich umiejętności i pobije wszystkich konkurentów, albo nawet pobije własny rekord życiowy czy ustanowi nowy rekord świata.

Dziś piszę w sportowym duchu, choć jako chrześcijanin mam również bardzo silne przekonanie oparte na znajomości Słowa Bożego i własnym doświadczeniu, że Pan Bóg jest często określany mianem Boga drugiej szansy dla człowieka. Nasz Stwórca wie dobrze, że jako ludzie nie jesteśmy doskonali, grzeszymy, popełniamy błędy, zachowujemy się czasem bezmyślnie lub nonszalancko i przychodzi nam płacić cenę naszej niesubordynacji albo przekonania, że my wiemy lepiej od samego Pana Boga. Kiedy jednak w końcu dotrze do naszej świadomości, że „nagrabiliśmy sobie” albo „nawarzyliśmy piwa”, które teraz trzeba wypić, wtedy możemy przyjść do Boga w pokornej i pokutnej modlitwie, wyznać, co nabroiliśmy i oczekiwać na Boże przebaczenie, które jest równoznaczne z daniem nam drugiej szansy. Pod warunkiem jednak, że wyciągniemy odpowiednie wnioski z naszych błędów i nie będziemy ich znowu powtarzać.

Dla mnie osobiście ewangelicznym obrazem, który pokazuje, że nasz Stwórca rzeczywiście jest Bogiem drugiej szansy, jest spotkanie Pana Jezusa z kobietą przyłapaną na cudzołóstwie, którą chciano publicznie zgładzić przez ukamienowanie. Tę scenę opisał tylko Ewangelista Jan (8,1-11). Kiedy Jezus zaproponował oskarżycielom, by sięgali po kamienie, jeśli czują się bez grzechu, wtedy wszyscy po kolei odeszli zawstydzeni. Jezus powiedział więc do tej nieszczęśliwej i przerażonej kobiety: „Ja też cię nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz”.

Ta kobieta złamała przykazanie Boże: „Nie cudzołóż” i z punktu widzenia starotestamentowego Prawa zasługiwała na śmierć, ale widzimy, że Jezus dał jej drugą szansę: „Idź i odtąd już nie grzesz”. Jest to niedokończona historia ewangeliczna, ale nie wyobrażam sobie, żeby ta kobieta zignorowała słowa Jezusa, którego zresztą nazwała Panem i który uratował ją przed niechybną śmiercią!

Wniosek z tego jest bardzo oczywisty i ważny zarazem. Otóż trzeba być niewiarygodnym głupcem, żeby z Bożej drugiej szansy nie skorzystać! Niestety, tacy ludzie zbyt często zdarzają się na tym świecie dzisiaj. Nie wyciągają wniosków ze swoich grzechów, błędów i upadków, po czym upadają znowu i znowu. Czy warto żyć tak bezmyślnie? Czy niewykorzystanie drugich szans w naszym życiu czyni nas ludźmi szczęśliwymi? Odpowiedź jest chyba oczywista. Pomyślmy o tym choć przez chwilę. Mamy na to czas, bo przed nami długa i mam nadzieję pogodna majówka.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple


Dzisiaj chcę trochę napisać o naszych zwierzakach, z którymi często mamy do czynienia we własnym domu, w sąsiedztwie czy dalszej rodzinie. To, że są one również stworzeniami Bożymi, które czują, mają swoje charaktery i specyficzne zachowania, jest nam chyba powszechnie wiadomo. Nieważne, czy ktoś kocha psy czy koty, ważne jest, by nasze czworonogi traktować z szacunkiem, troszczyć się o nie należycie i pamiętać, że wnoszą one do naszych domostw trochę ciepła, czułości i miłych doznań – szczególnie ważnych dla naszych dzieci czy wnuków.

Jakiekolwiek zwierzątko w domu to oczywiście odpowiedzialność i nowe obowiązki, które trzeba na siebie wziąć, jeśli traktuje się je nie jako zabawki i spełnianie zachcianek naszych lub naszych dzieci, lecz po ludzku, choć one ludźmi przecież nie są. Niestety, nie odwzajemniamy się im często tym samym i czasem ludzie stają się jak zwierzęta, choć taka fraza obraża je raczej, bo one potrafią odwzajemniać naszą miłość do nich, są nam wdzięczne, pocieszne, wierne jak na przykład psy.

Dobrze jest, kiedy zachwycamy się zdjęciami różnego rodzaju zwierząt – dużych i małych. Zarówno tych, które mieszkają z nami w naszych domach czy mieszkaniach, jak i tych większych, dzikich, żyjących w ogrodach zoologicznych, albo jeszcze lepiej – na wolności. Warto czasem obejrzeć jakiś film przyrodniczy, by zachwycić się różnorodnością świata zwierzęcego oraz fantastycznymi obserwacjami i komentarzami fachowców zajmujących się poznawaniem świata zwierząt.

To powinno wzbudzać w nas zachwyt nad pięknem Bożego stworzenia, którego częścią jest świat zwierząt właśnie. Pan Bóg nie tylko nas stworzył jako koronę swojego stworzenia, ale także stworzył piękne zwierzęta, które są dowodem wielkiej kreatywności Stwórcy. To właśnie On postanowił, by nie tylko rośliny, ale i zwierzęta ozdabiały świat i towarzyszyły człowiekowi w jego codziennym bytowaniu. Praca udomowionych zwierząt wspomagała człowieka przez całe wieki w jego codziennym trudzie związanym szczególnie z pracą na roli. Zwierzęta zapewniały również pokarm, dawały odzienie człowiekowi, odgrywały i nadal odgrywają ważną rolę w naszym ludzkim życiu.

Już na początku Biblii czytamy, że kiedy Pan Bóg stworzył zwierzęta różnego rodzaju, wtedy uznał, że to było dobre. Później, kiedy grzeszność rodzaju ludzkiego sięgnęła aż nieba i Pan Bóg postanowił zniszczyć ziemię, ludzkość, świat zwierząt i roślin zsyłając potop, to jednak zachował rodzinę Noego, a także przedstawicieli różnych gatunków zwierząt, które parami weszły do arki i przetrwały kataklizm potopu. W ten sposób po potopie odrodził się zarówno rodzaj ludzki, jak też świat zwierząt i Pan Bóg zawarł przymierze z ludźmi i ze zwierzętami, że już nigdy nie zniszczy ziemi potopem. Oto, co czytamy w pierwszej księdze Biblii – Księdze Rodzaju: „Oto ja ustanawiam moje przymierze z wami i z waszym potomstwem po was, z wszystkimi zwierzętami, które są przy was, to jest z ptactwem, z bydłem, z każdym zwierzęciem ziemi, które jak wy wyszło z arki – z całą zwierzyną ziemi (…), że już nie zniszczę potopem żadnej żywej istoty” (9,9-11).

Skoro więc nasz Stwórca z taką estymą obchodzi się do dziś ze swoim stworzeniem, to i my, ludzie powinniśmy szanować naszą ziemię jako nasz wspólny dom, nasze środowisko, w którym żyjemy, naszą piękną przyrodę, którą szczególnie na Mazurach możemy codziennie podziwiać, a więc również nasze zwierzęta. Kiedy więc ktoś dewastuje i niszczy to dobro wokół nas, nie powinniśmy być obojętni, ani tym bardziej winni popełniania takich haniebnych czynów jak choćby nielegalne wywożenie śmieci do lasu. Podobnie nie powinniśmy być obojętni na haniebne traktowanie zwierząt przez okrutnych i bezdusznych ludzi, których możemy oglądać w niemal każdym serwisie informacyjnym. Zwierzęta bowiem to nasi mniejsi bracia – nie zasługują na cierpienie, porzucenie, głód czy bestialskie znęcanie się nad nimi. One tak samo jak my, ludzie – też cierpią z powodu zadawanego im bólu fizycznego czy emocjonalnego z powodu odrzucenia czy oddania ich do schroniska.

Mam wielki podziw dla ludzi, którzy opiekują się porzuconymi i chorymi zwierzętami, zajmują się – jak nasi znajomi z Olsztyna – przysposabianiem małych kotków do adopcji przez rodziny, które chcą takie małe futrzaki przygarnąć, pokochać i zapewnić im bezpieczny dom. Inni znajomi zajmują się w Białymstoku wychowywaniem małych jeżyków, by przygotować je do późniejszego, samodzielnego życia na wolności. To piękne i szlachetne działania, do których warto zachęcać wolontariuszy – szczególnie młodzież.

Jeśli bowiem ktoś nie ma otwartego i dobrego serca dla bliźnich, to nie będzie miał również serca dla zwierząt, choć czasem zdarza się, że ktoś kocha i rozpieszcza swoje czworonogi, a nienawidzi ludzi wokół. To też nie jest dobre i zdrowe. Kochajmy więc ludzi i szanujmy nasze zwierzaki. Wszystko we właściwych proporcjach i oczywiście z zachowaniem zdrowego rozsądku.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.comP

Read More →
Exemple

Wybory


Gdy piszę ten felieton, mamy już za sobą tegoroczne wybory samorządowe. Nie znamy jeszcze oficjalnych wyników w skali całego kraju, a także wyników naszych lokalnych wyborów, które nas jeszcze bardziej interesują, bo dotyczą naszego codziennego życia i naszej małej ojczyzny. Oboje z żoną również zagłosowaliśmy, spełniając swój obywatelski obowiązek, który powinniśmy raczej traktować jako przywilej.

Dla niektórych kandydatów wybory już się skończyły, niektórzy powalczą jeszcze w drugiej turze o ważne stanowiska publiczne. Gratuluję oczywiście tym, którzy w tych wyborach odniosą sukces zdobywając poparcie wyborców, którzy na nich zagłosowali. Macie – Drodzy Państwo – z pewnością poczucie satysfakcji, a jeśli jesteście odpowiedzialnymi ludźmi, to jesteście również świadomi kredytu zaufania, jakim inni obywatele naszego miasta i powiatu was obdarzyli. Trzeba będzie teraz udowodnić im szczerość waszych intencji, a kredyt ten spłacić uczciwą służbą dla korzyści i dobra nas wszystkich. I dobrze byłoby wywiązać się ze złożonych wcześniej obietnic przedwyborczych. Jeśli nie wszystkich, to przynajmniej tych autentycznie osiągalnych i możliwych do zrealizowania.

Stajemy się coraz bardziej świadomymi obywatelami, którzy przez wypełnione i wrzucone do urny karty do głosowania uczą się lub praktykują sztukę dokonywania właściwych wyborów. Ta sztuka jest tak bardzo potrzebna nam przecież w życiu codziennym, niemal każdego dnia. Ciągle musimy podejmować decyzje, zarówno w sprawach małych jak i tych poważniejszych, które mają wpływ na naszą przyszłość, karierę, zdrowie czy dobro naszej rodziny.

Wybór zaś mamy wtedy, kiedy mamy różne możliwości i rozwiązania, a musimy się w końcu zdecydować na jedno z nich. Nie jest to wcale takie łatwe i proste. Musimy czasem wiele rzeczy przemyśleć, wziąć pod uwagę różne opcje, przewartościować każdą z nich, czasem zasięgnąć czyjejś mądrej i kompetentnej rady, ale i tak w końcu musimy sami podjąć ostateczną decyzję i wziąć za nią pełną odpowiedzialność.

Każdy z nas ma z pewnością w swoich wspomnieniach niejedno przeżycie czy doświadczenie życiowe, które polegało na tym, że dokonaliśmy niewłaściwego wyboru. Jeśli był to zbędny zakup jakiegoś niedrogiego ubrania czy produktu, to jeszcze pół biedy – jak powiadamy. Jeśli jednak dokonaliśmy jakiegoś poważnego wyboru bez głębszego przemyślenia, bez zasięgnięcia opinii ludzi, którzy mogliby nam doradzić i ustrzec od popełnienia błędu lub z silnym przekonaniem, że sami wiemy najlepiej, to nierzadko konsekwencje takich decyzji były bolesne i dolegliwe. Jeśli więc ktoś mówi, że jest życiowo doświadczonym człowiekiem, oznacza to, że w przeszłości popełnił wiele błędów, podjął niejedną głupią decyzję, dokonał niejednego złego wyboru i dopiero teraz jest mądry i doświadczony. Szkoda, że często za późno trochę – bo wiadomo: Polak mądry po szkodzie.

Chodzi natomiast o to, by uczyć się raczej na błędach innych, a nie tylko na własnych, bo te błędy kosztują nas zdecydowanie najwięcej. Lepiej więc posłuchać innych, mądrzejszych, bardziej kompetentnych i rozważnych, wziąć sobie do serca ich rady i ostrzeżenia, zanim popełnimy kolejną głupotę w naszym życiu, za którą znowu trzeba będzie zapłacić i to słono!

Jako chrześcijanie powinniśmy wiedzieć i być wręcz pewni również tego, że w Piśmie Świętym możemy znaleźć odpowiedzi niemal na wszystkie nasze pytania oraz recepty na wiele bolączek w naszym życiu – również tym emocjonalnym i duchowym. Nie przypadkiem Pan Bóg dał nam swoje święte i mające wieczną wartość Słowo, którego prawdziwości nie mamy prawa kwestionować pod żadnym pozorem. Kiedy więc przyjdzie nam stanąć przed jakimś poważniejszym życiowym wyborem, warto zgiąć kolana przed naszym Niebiańskim Ojcem i prosić Go o mądrość i rozwagę, a potem czytać z uwagą i zrozumieniem Słowo Boże, które chyba każdy z nas ma w swoim domu. Chodzi o to, by skonfrontować to co mówi Bóg z naszymi myślami, opiniami i zamiarami. Jeśli Bożej opinii nie zrozumiesz, proś swojego duszpasterza czy bardziej doświadczonego chrześcijanina, który pomoże ci odkrywać w swoim życiu wolę Bożą, jako że postępowanie według niej uchroni nas od złych wyborów i ich bolesnych skutków.

Prorok Izajasz prorokował kilkaset lat przed przyjściem na świat Jezusa-Mesjasza, że nazwą Go między innymi Cudownym Doradcą (Izaj.9,5). Takim był, jest i pozostanie na zawsze nasz Zbawiciel, który interesuje się moim i twoim życiem oraz chce nam pomagać w dokonywaniu słusznych wyborów. Z Jego rad skorzystałem w swoim życiu wiele razy i z całą odpowiedzialnością chcę zaświadczyć, że warto Słowo Boże czytać i Pana Boga słuchać! Zachęcam do tego i życzę powodzenia w opanowaniu sztuki dokonywania słusznych wyborów.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

TEST PRAWDZIWEJ WIARY


Przypominam sobie rok 1996, kiedy po raz pierwszy miałem przywilej uczestniczyć w pastorskiej konferencji w Izraelu. Pamiętam również zwiedzanie grobu Pańskiego w Jerozolimie. Oglądaliśmy domniemany grób Jezusa, weszliśmy do środka, a wychodząc zobaczyliśmy napis na drzwiach po angielsku, który w tłumaczeniu na nasz język ojczysty ogłaszał: Grób jest pusty – Jezus zmartwychwstał! W ostatnią niedzielę to poselstwo chrześcijan brzmiało na całym świecie: Jezus żyje!

Od wieków aż do dziś przekonanie o zmartwychwstaniu wymaga prawdziwej i silnej wiary! W czasach Jezusa ta idea była obca filozofii zarówno rzymskiej jak i greckiej. Nawet w judaizmie była właściwie szczątkowo obecna i mglista. Co prawda Job na przykład był przekonany o tym, że jego Odkupiciel żyje i kiedyś stanie nad jego prochem, o on sam uwolniony od ciała będzie oglądał Boga (Joba 19,25-26), ale tego rodzaju wiara nie była wcale powszechna w umysłach ludzi Starego Testamentu.

Wspomnę jeszcze psalmistę Dawida, który również wierzył w swoje życie po śmierci wołając do Boga: „Nie zostawisz mojej duszy w świecie zmarłych, nie dopuścisz, by oddany Tobie miał oglądać grób” (Psalm 16,10). Ponadto choć faryzeusze wierzyli w zmartwychwstanie, to już saduceusze odrzucali ideę zmartwychwstania ciała, kary i potępienia wiecznego. Tak więc szeol czyli kraina umarłych był obecny w świadomości ludzi Starego Testamentu, natomiast los ludzi po śmierci pozostawał niepewny i trochę mglisty.

Tymczasem, kiedy na świat przyszedł Pan Jezus, to kilkakrotnie zapowiadał swoim uczniom, że Syn Człowieczy zostanie zabity w Jerozolimie, jednak po trzech dniach od swej śmierci zmartwychwstanie. Oni jednak tego nie zrozumieli i nie zapamiętali, bo te idea wykraczała poza ich wyobrażenia i religijne przekonania.

Kiedy wcześniej Jezus pojawił się na cmentarzu w Betanii koło Jerozolimy, gdzie cztery dni wcześniej pochowano jego przyjaciela Łazarza, powiedział do Marty – siostry Łazarza: „Zmartwychwstanie twój brat”. A ona odpowiedziała: Wierzę, że zmartwychwstanie w dniu ostatecznym” (J 11,23-24). Jezus jednak zapewnił ją o czymś daleko ważniejszym mówiąc: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby nawet umarł, żyć będzie (…) na wieki. Czy wierzysz w to?” (J 11,25-26).

Kiedy przed świętami czytałem relacje o zmartwychwstaniu Jezusa we wszystkich czterech ewangeliach, zauważyłem powtarzającą się frazę kluczową: nie uwierzyli. Otóż okazuje się, że sami uczniowie Jezusa mieli problemy z wiarą w tę wielką prawdę. Nie uwierzyli relacji zarówno Marii Magdaleny, jak też dwóch uczniów, którzy spotkali Zmartwychwstałego na drodze do Emaus (Mr 16,9-13). Ewangelista Łukasz wspomina również o kilku innych kobietach, które widziały pusty grobowiec, ale im również apostołowie nie uwierzyli, uznając ich relacje za niedorzeczność (Łk 24,9-11). Dwóm uczniom idącym do Emaus Jezus zarzucił, że byli nieskorzy do wiary w zapowiedzi proroków Starego Testamentu o Mesjaszu i Jego boskości (Łk 24,25-26).

Najbardziej zdumiewające są jednak słowa z Ewangelii Łukasza 24,36-43, gdzie czytamy, że apostołowie nie wierzyli widząc nawet samego Jezusa! Uznali, że widzą ducha. Dopiero, kiedy Jezus zjadł wobec nich kawałek pieczonej ryby, wtedy uwierzyli.

Ewangelista Jan z kolei opisuje, że Piotr i Jan widząc pusty grób – też nie uwierzyli (J 20,1-10), również apostoł Tomasz nie uwierzył, gdy pozostali apostołowie zgodnie oświadczyli: Widzieliśmy Pana. A on na to: Jeśli nie zobaczę i nie dotknę ran Jezusa – nie uwierzę (J 20,24-25). Wtedy Jezus ukazał mu się osobiście i Tomasz usłyszał przesłanie, które Bóg kieruje również do nas chrześcijan dzisiaj: „Nie bądź bez wiary, ale wierz” (J 20,27), wszak „szczęśliwi (błogosławieni) są ci, którzy nie widzieli, a jednak uwierzyli” (J 20,29).

Dlaczego to przesłanie jest tak ważnie również dzisiaj? Otóż dlatego, że bez wiary w zmartwychwstanie Jezusa – tracisz wieczną perspektywę życia. Śmierć obnaży twoją niewiarę! A na cmentarzu, widząc pogrzeb kogoś bliskiego, powiesz: żegnaj na zawsze!

Bez tej wiary ulegasz wreszcie oszustwu szatana, który nie chce, żebyś wierzył w życie po śmierci! Wiesz, dlaczego? Bo on chce, żebyś żył na jego zasadach – bez żadnych oporów i hamulców! Ale prawda jest taka, że każdy z nas kiedyś zmartwychwstanie i będzie żyć wiecznie – tylko gdzie? Z Bogiem i z Chrystusem w niebie – czy bez Boga, potępiony na wieki, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów – jak mówi Pismo Święte?

Święta minęły, ale co po nich pozostało w naszych umysłach? Niech ten felieton zachęci nas do rewizji naszej chrześcijańskiej wiary, abyśmy mogli wszyscy bez cienia wątpliwości zawołać słowami współczesnej pieśni młodzieżowej: „Mój Pan żyje! Opoką moją On! Niechaj będzie wywyższony mój Zbawiciel!”.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Świąteczne przesłanie

Świąteczne przesłanie

Jeśli bliskie są nam wartości chrześcijańskie i tradycja religijna, to w tym tygodniu z różnym stopniem zaangażowania będziemy wszyscy przeżywać dni Wielkiego Tygodnia, którego kulminacją jest tzw. Wielki Piątek – pamiątka śmierci krzyżowej Pana Jezusa, a potem wielkanocna niedziela obchodzona na pamiątkę Jego triumfalnego zmartwychwstania.

Jakże skrajne emocje i przeżycia towarzyszą chrześcijanom w tych uroczystych, świątecznych dniach. W piątkowy wieczór w kościołach różnych wyznań chrześcijańskich będą dominowały bardzo poważne klimaty pasyjne, wszak oczyma duchowej wyobraźni przeżywać będziemy Jego przejmującą modlitwę w ogrodzie Getsemane, potem Jego aresztowanie i proces niewinnego Syna Bożego. Następnie przejdziemy z Jezusem drogę krzyżową, udamy się na Golgotę, spróbujemy po raz kolejny zrozumieć sens Jego niewinnego cierpienia i tragicznej śmierci.

Być może sprowokuje nas to wszystko do pomyślenia o niejednym naszym „czarnym piątku” czyli dniu tragicznym, jakimś nieszczęściu czy dramacie, który spadł na nas i spowodował nasze osobiste cierpienie – tym bardziej bolesne, jeżeli okazało się niezawinione i niezrozumiałe. A nie wszystko w życiu da się zrozumieć – od razu i dogłębnie.

Taki czarny dzień przeżył w swoim życiu Job – bohater starotestamentowy – o którym powiedziano w Biblii, że był to człowiek nienaganny i prawy, bogobojny i stroniący od złego (Job 1,1). Aż dwa razy sam Pan Bóg potwierdził zresztą tę bardzo pochlebną opinię o tym człowieku (Job 1,8; 2,3). Zdarzyło się bowiem, że jednego dnia, jako również człowiek bogaty, stracił on swoje liczne stada i bogactwo, a także siedmiu synów i trzy córki, którzy zginęli tragicznie w domu, który zawalił się pod wpływem silnej wichury (Job 1,15-19). Mimo tak wielkiego i niezawinionego nieszczęścia Job nie zbluźnił Bogu. Uznając, że skoro Bóg dał i Bóg wziął, więc pomimo niewyobrażalnego bólu w sercu wypowiedział niezwykłe słowa: „Niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Job 1,21).

Po jakimś czasie jednak okres żałoby, cierpienia i duchowej walki dobiegł końca. „Czarny piątek” w życiu Joba dobiegł końca i Pan Bóg odmienił jego los diametralnie, wynagrodził jego wierność oraz pokorne znoszenie życiowej tragedii i nieszczęścia. W końcu tej księgi biblijnej czytamy, że „Pan zmienił los Joba (…) i rozmnożył Pan Jobowi w dwójnasób wszystko, co posiadał (…). A Pan błogosławił ostatnie lata Joba więcej niż początkowe (…). Miał także siedmiu synów i trzy córki (…). I umarł Job stary i syty dni” (Job 42,10-17).

Wspominam historię życia Joba dlatego, że kojarzy mi się ona z ostatnimi dniami ziemskiego życia Pana Jezusa na tej ziemi. Przeżył On swój „piątek”, ale na śmierci nie skończyła się Jego ziemska historia. Po trzech dniach bowiem nastąpiła wspaniała niedziela, kiedy o świcie powstał z grobu, zmartwychwstał i teraz siedzi po prawicy swojego Ojca w niebie!

Sam szatan myślał w piątek, że zwyciężył, ale po piątku nastąpiła niedziela triumfu i zwycięstwa Jezusa nad szatanem i śmiercią. Dlatego dla nas, chrześcijan, jest to pełne radości święto, ponieważ Jezus jeszcze w czasie ziemskiego nauczania dał swoim naśladowcom, którzy w Niego uwierzyli, wspaniałą obietnicę: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11,25-26). To powiedział Ten, którego krzyż jest pusty i grób też jest pusty!

Nie zajączki, jajka, pisanki i inne symbole odradzającego się życia – są istotą i sensem Świąt Wielkanocnych, lecz zmartwychwstanie Zbawiciela i Jego obietnica, że wszyscy, którzy w Niego wierzą i Mu ufają, również dostąpią zmartwychwstania i będą z Nim żyć wiecznie w domu Ojca w niebie! Czy podzielasz taką wiarę, pewność i nadzieję?

To oznacza również – w sensie symbolicznym – że i w naszym życiu, choć czasem zdarzają się „czarne piątki”, to jednak musimy pamiętać i żyć wiarą, że po piątku zawsze nastąpi niedziela pełna światła, życia oraz nadziei na przyszłość. Tak, jak to było w życiu Joba. Bo wiara jest „pewnością tego, czego się spodziewamy i przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy” – jak czytamy w biblijnej definicji wiary (Hbr 11,1).

Jeśli więc przeżywasz dzisiaj lub przyjdzie kiedyś w twoim życiu taki „czarny piątek” – pamiętaj i uwierz, że to nie koniec. Po każdym piątku przychodzi niedziela – czyli dzień, w którym Pan Bóg odmieni twoją sytuację i twój los. Zobaczysz światełko w mrocznym tunelu i twoje życie znowu nabierze barw, znowu zaświeci słońce nadziei i zaczną się dobre dni pełne życia i radości. Jednak pod jednym warunkiem, że uwierzysz i zaufasz swojemu Stwórcy!

Kończy się zima, nastaje wiosna. I choć może jeszcze liźnie chłodem, albo nawet poprószy śnieg, to jednak słońce grzać będzie coraz jaśniej i coraz goręcej. Oby rozgrzało twoje serce dla Boga, który chce ci zapewnić życie wieczne, bo On jest żywym i prawdziwym Bogiem!

                                                             Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Na drodze dialogu

Tytuł dzisiejszego felietonu przywodzi mi na myśl moją pierwszą książkę, jaką napisałem przed laty i której nadałem tytuł: „Na drodze dialogu. Zaangażowanie ekumeniczne Kościoła Baptystycznego jako członka Polskiej Rady Ekumenicznej w latach 1945-1989”. Był a to moja rozprawa doktorska, którą obroniłem w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie w 2004 roku. Książka ta traktuje o dialogu między różnymi Kościołami chrześcijańskimi w powojennej rzeczywistości, a który prowadzili duchowni różnych konfesji, w tym również baptyści.

Piszę o tym dzisiaj dlatego, że przypomniałem sobie, jak przed laty pożegnano w Polsce profesora Władysława Bartoszewskiego, który spoczął w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Nie mnie oceniać życie tego nietuzinkowego Polaka ani tym bardziej jego politycznych poglądów czy sympatii, których staram się zwykle unikać, wszak możemy i mamy prawo różnić się w swoich ocenach.

Jednak pewien rys biografii tego człowieka jest według mnie, pastora i chrześcijanina, godny wielkiego szacunku. Spośród wielu określeń opisujących bogaty i dość dramatyczny życiorys profesora na plan pierwszy wysuwa się określenie: człowiek dialogu. Przez całe lata był zaangażowany w proces dialogu i pojednania polsko-niemieckiego oraz polsko-żydowskiego. A były i są to wciąż dialogi niełatwe, służące jednak budowaniu dobrych relacji Polski z tymi dwoma krajami.

Łatwo mówić o dialogu i pojednaniu z pozycji polityka czy naukowca-historyka. O wiele trudniej wyciągać rękę do pojednania i rozmawiać, mając na ramieniu wytatuowany numer obozowy z Auschwitz, bolesne wspomnienia z wojny, getta warszawskiego i wreszcie lat spędzonych w komunistycznych więzieniach lub obozie internowania. Ileż trzeba mieć szlachetności w sercu, by wzbić się ponad własne krzywdy, traumatyczne wspomnienia i mając na uwadze dobrą przyszłość swojego narodu, budować zgodę i pojednanie z narodami, z którymi połączyła nas często bolesna i trudna przeszłość.

Pojednanie nie może odbyć się bez dialogu – dialogu w prawdzie i poszanowaniu racji drugiej strony. A dialog to nie tylko mówienie od siebie i żądanie posłuchu u partnera dialogu, ale także umiejętność cierpliwego i życzliwego wsłuchiwania się również w rację tego, z kim chcemy ten dialog prowadzić. Trzeba więc mieć odwagę porzucenia uprzedzeń, niechęci i pogardy – mimo poczucia własnej krzywdy lub winy widzianej po stronie innych. Trzeba po prostu usiąść i poświęcić czas, by próbować się wzajemnie zrozumieć, wyjaśnić, przyznać się w prawdzie do własnej winy lub zaniechania i budować coś pozytywnego oraz trwałego, co będzie miało wielkie znaczenie dla następnych pokoleń, naszych dzieci i wnuków.

„Błogosławieni miłosierni i pokój czyniący” – wołał Pan Jezus w słynnym Kazaniu na Górze (Mt 5,7 i 9). Możemy tak powiedzieć również o wszystkich ludziach dialogu i pojednania, których dzieło przynosi chlubę nie tylko im samym, ale także służą dobru wspólnemu społeczeństw i narodów. W tak niespokojnych dzisiaj czasach potrzebujemy takich ludzi jak najwięcej.

Dialog jest ważny nie tylko w polityce i życiu publicznym, ale także w relacjach między różnymi Kościołami i denominacjami. Służyć temu powinien tzw. ruch ekumeniczny, który zrodził się na początku XX wieku na polach misyjnych, kiedy to misjonarze różnych Kościołów chrześcijańskich – w obliczu wspólnych zagrożeń ze strony nieprzychylnych tubylców – zaczęli spotykać się i rozmawiać o tym, jak nieść dobrą nowinę płynącą ze Słowa Bożego ludziom, którzy nie znali prawdziwego Boga i Zbawiciela świata, Jezusa Chrystusa.

Dziś, po ponad stu latach istnienia tzw. ruchu ekumenicznego, dialog międzywyznaniowy nie jest wcale łatwy, choć toczy się w różnych gremiach i na różnych poziomach. Sprowadzając go jednak do naszych codziennych relacji z innymi ludźmi, warto byłoby zadać pytanie: Czy potrafimy rozmawiać w duchu dialogu i wzajemnego poszanowania z ludźmi, którzy wierzą może trochę inaczej niż my, bądź mają inne niż my religijne tradycje? Tam, gdzie toczy się zdrowy dialog, tam zawsze dochodzi do budowania zdrowszych relacji wolnych od uprzedzeń, nieuzasadnionej krytyki czy wzajemnej niechęci. Możemy się bowiem uczyć od siebie nawzajem wielu dobrych rzeczy, albo przynajmniej nieco lepiej rozumieć i szanować.

Dialog – to również słowo kluczowe w relacjach małżeńskich i rodzinnych. Kryzys komunikacji dotyka coraz więcej par, które przestają ze sobą rozmawiać, potem emocjonalnie oddalają się od siebie i w końcu decydują się na rozwód lub separację. Napięte często relacje rodziców z dziećmi – to również skutek braku rozmowy, relacji, wysłuchiwania siebie nawzajem i cierpliwego dążenia do porozumienia i zgody.

Może to zabrzmi dziwnie w dzisiejszym świecie, gdzie ludzie są coraz bardziej wykształceni i bardziej świadomi otaczającej ich rzeczywistości, ale brakuje nam dzisiaj ludzi dialogu. Zresztą kto zauważy i doceni takie umiejętności? Dziś przebić się można tylko z newsem, że wybuchła burda, awantura, zamieszki i krwawe porachunki. Kto dziś zwróci uwagę na kogoś, kto stara się budować mosty porozumienia i pojednania? Mimo to jednak apeluję: Uczmy się rozmawiać ze sobą na różnych płaszczyznach! Uczmy się sztuki dialogu!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Wyciągnij wtyczkę


Przyszło nam żyć w epoce Internetu, bez którego tak wielu ludzi dzisiaj nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Jest w tym oczywiście również sporo pragmatyzmu, ponieważ dzisiaj rozmawiamy i korespondujemy przez Internet, płacimy rachunki i faktury, kupujemy różne rzeczy, bukujemy miejsca w samolotach, słuchamy muzyki, oglądamy filmy, programy, słuchamy kazań itd. Mamy do dyspozycji niezwykle wygodny i w sumie dość tani środek globalnej komunikacji, który bezsprzecznie ułatwia nam życie oraz kontakty z bliskimi i przyjaciółmi.

Jest jednak w tym wszystkim tzw. druga strona medalu. Tak jak niegdyś radio czy telewizja, tak teraz Internet uzależnił ludzi tak bardzo, że nie mogą bez tego żyć. Osobiste rozmowy w cztery oczy, wspólne spędzanie czasu czy wzajemne odwiedzanie się – stają się coraz bardziej anachroniczne i nie na czasie. Nie mamy czasu i chęci, by się spotykać i miło spędzać czas. A jeśli nawet uda nam się być w jednym miejscu, to siadamy często obok siebie i każdy jest wpatrzony w ekranik swojego telefonu komórkowego.

Kiedyś pewne małżeństwo wybrało się w odwiedziny do swoich starszych rodziców. Ich synek zorientował się, że nie ma tam kontaktu ze światem, tylko stary telewizor dziadków, który odbierał już tylko program na jednym kanale. Sfrustrowany chłopiec zapytał ojca: Co ja mam tutaj robić, skoro nawet ten program w telewizorze jest dla mnie zbyt nudny i niezrozumiały? Ojciec odpowiedział: To spróbuj go wyłączyć! Tą radą mały chłopiec był wręcz zdruzgotany.

„Wyciągnij wtyczkę” – to mogłoby być hasło dla zabieganych ludzi, którzy nie mają czasu na nic. Miej odwagę czasem wyłączyć z sieci swoje medialne zabawki i odciąć się od pępowiny Internetu. Pozwól sobie na odrobinę ciszy dla twoich uszu oraz na chwilę wytchnienia dla twojego umysłu bombardowanego tysiącami informacji, które najczęściej stresują i denerwują, zaś tak rzadko podnoszą na duchu i uspokajają.

Kiedyś jako bardzo młodzi chrześcijanie, śpiewaliśmy piosenkę młodzieżową, której słowa brzmiały dość oryginalnie i na tamte czasy bardzo współcześnie: „Jezus przy słuchawce czeka na twój głos. Zadzwoń dziś, zadzwoń dziś, powiedz czego chcesz! Czemu nie zadzwonisz dziś”. To była piosenka mówiąca współczesnym językiem o potrzebie modlitwy oraz kontaktu z Bogiem i naszym Zbawicielem. Stwórca, nasz Ojciec tak bardzo pragnie mieć kontakt ze swoimi dziećmi! My, ziemscy rodzice, też tego bardzo pragniemy i potrzebujemy!

Piszę o tym dlatego, że ludzie dzisiaj przypięli się kurczowo do różnych współczesnych mediów i nie są w stanie choć na chwilę „wyciągnąć wtyczek”, bo są do nich przywiązani jak pies do budy. Natomiast może już dawno temu wyjęli z gniazdka wtyczkę od „telefonu”, który może ich bez przeszkód połączyć z Bogiem, jeśli tylko by tego chcieli. Ale często nie chcą i nie myślą o tym.

Kiedy ostatnio, tak szczerze i z własnej, nieprzymuszonej woli „dzwoniłeś” do swojego Ojca w niebie? Jak często, jak długo i jak szczerze lubisz z Nim rozmawiać? On przecież rozumie ciebie, każdą twoją sytuację i każdy problem, z którym się zmagasz, bo to On cię zaprojektował, stworzył i pozwolił ci zaistnieć na tym świecie. On pragnie pomagać ci, byś mógł funkcjonować w sposób właściwy, rozważny i godny. Warto Mu zaufać i choć czasem „pytać o drogę”. Bo życie we współczesnym świecie wcale nie jest łatwe ani proste.

„Jezus przy słuchawce czeka na twój głos”. Żeby jednak do Niego „zadzwonić”, trzeba włączyć duchowy telefon do sieci i naładować baterię. Trzeba więc wyciągnąć wtyczki, o których wcześniej wspomniałem, a wetknąć do kontaktu tę właściwą wtyczkę i usłyszeć wreszcie Boży głos. Będzie to głos miły, pełen miłości i troski o twoje duchowe zdrowie. Głos kojący twoją duszę, której nie nakarmi i nie zaspokoi to, co wlewa się strumieniami do twojego umysłu zatopionego w oceanie Internetu.

Chyba, że korzystasz z niego rozumnie, bo również i tam możesz znaleźć wiele krzepiących wiadomości, kazań, wykładów, filmów czy wręcz samego Słowa Bożego. Natkniesz się na nie bez większego problemu, o ile będziesz dokonywał dobrych wyborów i szukał tego, co pożyteczne, a nie tego, czym żyje wielu ludzi: skandalami i rzeczami niegodnymi człowieka bojącego się choć trochę Boga.

Może więc warto czasem „wyciągnąć wtyczkę”, a załączyć inny „telefon”, by zadzwonić do naszego Ojca w niebie i porozmawiać z Nim. Szczerze i bez przeszkód. Ten niezwykły „telefon” nie jest nigdy zajęty, a możesz być pewny, że Pan Bóg na pewno go odbierze.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Ważne słowo: NIE


Istnieją w każdym języku słowa ważne, ważkie i znaczące, a których użycie ma swoje mniej lub bardziej doniosłe konsekwencje. Każdy ludzki język ma między innymi dwa takie słowa. Brzmią one: TAK i NIE. Dziś słów kilka o tym drugim – słowie ważnym i paskudnym zarazem, w zależności od tego, w jakim kontekście je wypowiadamy.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ponosimy odpowiedzialność za nasze słowa i dlatego powinniśmy zwykle uważać na to, co mówimy. Jako ludzie rozumni i niekoniecznie jako chrześcijanie mamy wpojone pewne uniwersalne i pozytywne wartości, które są dla nas ważne i które określają nasze człowieczeństwo. Dlatego też jesteśmy zobligowani do tego, by na wszelką podłość ludzką mówić: NIE! To samo dotyczy wszelkiej niesprawiedliwości, krzywdy, każdej niemoralnej propozycji czy podłej intrygi. Jako ludzie sumienia mamy obowiązek za każdym razem powiedzieć: NIE! Wyrazić w ten sposób naszą niezgodę i od tego, co niegodne, nieludzkie i podłe – trzymać się po prostu z daleka.

W obecnych czasach, tak bardzo zdominowanych przez zło, niesprawiedliwość i ludzką małość, mówienie NIE wymaga odwagi, a także głęboko zakorzenionej w sercu motywacji. Może ona mieć podłoże chrześcijańskie jak też humanistyczne lub wynikające z dobrego wychowania albo nabytych manier. Warto jednak mieć tę cywilną odwagę i bezkompromisowość wobec zła, którego i tak jest zdecydowanie za dużo w otaczającym nas świecie. Na konformizm i bierność nie możemy sobie po prostu pozwolić. Choćby ze względu na sumienie, które stoi na straży naszej ludzkiej godności.

Słowo NIE może być jednak również słowem paskudnym i niebezpiecznym. Jest bowiem coś takiego w człowieku, że od najmłodszych lat jest skłonny do buntu i sprzeciwu. Już maleńkie dzieci potrafią terroryzować swoich rodziców i na każdy ich zakaz czy ograniczenie krzyczeć NIE! Kulminacyjny okres buntu okazują swoim rodzicom i dziadkom nastoletni chłopcy i dziewczynki, którzy w bardzo agresywny sposób potrafią powiedzieć NIE choćby dla zasady, a jednocześnie bez głębszego uzasadnienia. Czasem i oni mają rację, ale ich sprzeciw wobec wszystkich innych racji wystawia na wielką próbę cierpliwość oraz wyrozumiałość ich rodziców, opiekunów czy wychowawców. Na szczęście jest to „choroba, z której się wyrasta”.

Najniebezpieczniejszym użyciem tego słowa jest jednak mówienie NIE w sytuacjach, kiedy na różne sposoby przemawia do nas sam Pan Bóg. Bunt i sprzeciw wobec Stwórcy oraz Jego woli jest przypadłością ludzi w różnym wieku i na różnym etapie życiowego doświadczenia. Jest coś takiego w nas, co sprawia, że wobec swojego Ojca w niebie zachowujemy się czasem jak nieposłuszne dzieci lub rozwydrzone nastolatki.

Musimy pamiętać, że tego rodzaju postawa ma swoje dość poważne konsekwencje, których musimy być świadomi. Widzimy to wyraźnie na przykładzie zaczerpniętym z Pisma Świętego. W Księdze Jeremiasza czytamy, że naród Boży na przełomie VII i VI w. p. n. e. popadł w bałwochwalstwo i odstępstwo od swojego Boga. Mieli serca krnąbrne i przekorne (5,23), obrócili się do Boga plecami (2,27), pogardzili słowem Boga i Jego proroka (6,10), nie chcieli Go znać i w końcu stali się niezdolni, aby się nawrócić (9,4). Wiele razy i bardzo świadomie powiedzieli Bogu: NIE!

Konsekwencją ich postawy stało się Boże NIE, które zabrzmiało w ich uszach następująco: „Oto sprowadzę na nich nieszczęście, z którego nie będą mogli się wydostać, a gdy będą wołać do mnie, nie wysłucham ich” – powiedział Pan Bóg (11,11). A do proroka Jeremiasza Bóg powiedział: „Nie wstawiaj się za tym ludem ani nie zanoś za nich błagania ani modlitwy, albowiem nie wysłucham ich” (11,14).

Nasz Stwórca jest cierpliwy i wyrozumiały, ale kiedy ktoś staje się świadomym buntownikiem i żyje w stanie permanentnej wojny z Bogiem, może spodziewać się nieszczęścia i Bożego gniewu. Dlatego też chcę w tym miejscu przypomnieć, co apostoł Paweł napisał w jednym ze swoich listów, a co jest bardzo poważnym ostrzeżeniem dla wszystkich chrześcijan również i dzisiaj. Wyrażając troskę o nasze dobre relacje z Bogiem napisał, że Pan Jezus wymierzy karę w ogniu płomienistym „tym, którzy nie znają Boga oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii” (2 Tes. 1,8).

Drogi Czytelniku! Na wszelkie zło i niesprawiedliwość reaguj swoim zdecydowanym NIE! Taka postawa będzie zawsze słuszna i godna szacunku. Ale jednocześnie pamiętaj, abyś w swoim życiu nie był duchowym buntownikiem i nie narażał się na Boży gniew. Nigdy więc nie mów Panu Bogu: NIE!

Andrzej Seweryn 

Read More →
Exemple


W Internecie przeczytałem ostatnio niesamowite i gorzkie słowa, które wypowiedział znany i wybitny, nie żyjący już aktor amerykański Robin Williams: „Myślałem, że najgorsze w życiu to być samotnym. Tak nie jest. Najgorsze w życiu to być z ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się samotny”. Cóż za smutna prawda! Czyż nie spełniła się ona w jego życiu tak tragicznie? Kiedy ten pełen radości i ciepła, bardzo lubiany aktor przeżywał ostatnie chwile swojego życia, jego sercem i umysłem targały najczarniejsze myśli i w końcu zrodziła się ta ostateczna i przerażająca decyzja o popełnieniu samobójstwa. Tuż obok, w jednym z pokojów jego żona kładła się spać, by następnego ranka udać się gdzieś, nie mówiąc mężowi zwyczajne „dzień dobry”.

Depresja i samotność to „dwie siostry” ciężkiej i powalającej człowieka choroby, której nie należy lekceważyć, lecz trzeba ją leczyć. Choroba, która sprawia, że człowiek czuje się samotny w tłumie, wyalienowany i porzucony na pastwę tego wszystkiego, z czym sam nie jest w stanie sobie poradzić. Podzielam opinię aktora, że największa samotność jest wtedy, gdy ludzie wokół nas sprawiają, że takimi się czasem czujemy. Tymczasem tzw. polityczna poprawność albo nasze dziwne kulturowe nawyki każą nam na pytanie: Jak się masz lub czujesz? – odpowiadać zawsze ze sztucznym uśmiechem na twarzy: OK, wszystko w porządku. Gdy tymczasem nie jest w porządku i nie jest OK.!! Ale nie wypada tak powiedzieć, bo pytający byliby zaskoczeni i nie wiedzieliby, co odpowiedzieć, a przyznać się szczerze też jest wstyd, skoro wszyscy wokół tak dobrze się mają, a ja nie.

Bronimy desperacko swojej prywatności, nie wpuszczamy do swojego serca nikogo, nie zwierzamy się nikomu z naszych problemów i smutków, bo nie wypada, bo nie jest w modzie, sam sobie jakoś z tym poradzę. Oszukujemy samych siebie i sami skazujemy się na wyobcowanie, a wtedy inni wokół nas robią to samo. I tak żyjemy czasem jak w szklanym labiryncie. Niby widzimy się i witamy codziennie, a tymczasem stajemy się coraz bardziej zamknięci, samotni i nieszczęśliwi. Także w swoim kościele. Nikt nie wie o moich problemach, nie rozmawiam o tym ze swoim duszpasterzem czy innym duchowym doradcą, a przecież są oni po to, by pomóc, wesprzeć w modlitwie, by dzielić się z nami osobistymi doświadczeniami czy też mądrością płynącą ze Słowa Bożego. By wreszcie być po prostu blisko nas, w myśl nakazu biblijnego: „Brzemiona jedni drugich noście” (Gal 6,2), „pocieszajcie lękliwych, wspierajcie słabych” (1 Tes 5,14), bo przecież my, „mocni, powinniśmy wziąć na siebie ułomności słabych” (Rz 15,1).

Jedna z bohaterek serialu Agnieszki Holland pt. „Ekipa” – żona premiera Nowasza – na zdziwienie męża, że jako terapeutka wynajęła drugie mieszkanie na swój gabinet (a on o tym nie wiedział) i na jego słowa, że można w nim prowadzić drugie życie, odpowiedziała: „Nie trzeba mieć dwóch mieszkań, by prowadzić dwa życia”. A tak dzieje się, niestety, w niejednym małżeństwie dzisiaj. Bo co tak naprawdę wiem o mojej żonie czy mężu? Co on lub ona czuje naprawdę? Co przeżywa, z czym się zmaga? Czy rozmawiamy o tym i czy wspieramy się wzajemnie? Czy też prowadzimy dwa oddzielne życia pod jednym dachem?  A potem wszyscy wokół nas są zdziwieni i totalnie zaskoczeni, że ci dwoje, z pozoru całkiem udana para, postanowili się rozwieść i definitywnie rozstać.

Albo jeszcze inna kwestia. Co my jako rodzice tak naprawdę wiemy o przeżyciach naszych dzieci? Czy one czasem – szczególnie w okresie dojrzewania – nie czują się obok nas potwornie samotne i przerażone perspektywą dorosłego życia na własny rachunek? My tymczasem harujemy bezsensownie, by kupować im drogie zabawki i gadżety, a one desperacko potrzebują nas, naszego czasu, naszej uwagi, czułości i zrozumienia. Pragną relacji, więzi, bycia z kimś, kogo kochają i szanują, a kto ma dla nich czas. Kto sprawia, że nie czują się samotni i zagubieni w labiryncie emocji, wszechobecnych pokus, szkolnych stresów czy pierwszych młodzieńczych uczuć i zranień. Jeśli tego nie doświadczają, wtedy im również nie chce się czasem żyć.

Samobójstwo jest tragedią osobistą nie tylko osoby, która odbiera sobie życie, ale także, a może jeszcze bardziej, tragedią i porażką jego najbliższych. Bo jak żyć ze świadomością, że ktoś mi bliski żył obok mnie, na co dzień, a zabiła go potworna samotność! Gdzie byłem ja? To straszne żyć z takim brzemieniem w sercu!

Wolałbym nigdy nie doświadczyć takiej traumy w swoim własnym życiu. Dlatego codziennie modlę się o tych, których kocham i na których mi zależy – w mojej rodzinie i w moim Kościele. A jako duszpasterzowi jest mi zawsze bardzo smutno, kiedy wiem, że ktoś w mojej rodzinie czy wspólnocie duchowej ma problemy i jest nieszczęśliwy, a ja nie mogę mu pomóc, bo ta osoba zamyka się w sobie i nie ma do mnie pełnego zaufania. Nie zawsze można pomóc i ta nasza duszpasterska bezsilność w takich przypadkach jest dość przygniatająca. Pozostaje wtedy nadzieja Psalmisty, który wyznał: „Jedynie w Bogu jest uciszenie duszy mojej” (Ps 62,2). Tylko jeśli ktoś nie chce skorzystać z pomocy drugiego człowieka, brata czy siostry w Chrystusie lub swojego duszpasterza, to czy zechce i będzie miał dostatecznie dużo siły, by samemu przyjść do Boga i prosić Go o pomoc? A warto i trzeba, bo czasem jest to kwestia życia lub śmierci. Nie dajmy się pokonać samotności!

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple


Mój przyjaciel przygotowuje do druku swoją książkę, którą zatytułował: „Psychologia okiem teologa”. Publikacja ta będzie zbiorem jego artykułów powstałych wcześniej na bazie konfrontacji autora z różnorodnymi problemami życiowymi otaczających go osób, którym służy na co dzień jako terapeuta i psycholog kliniczny. Jest on bowiem absolwentem Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, a ponadto czynnym pastorem i duszpasterzem z 30-letnim stażem, w tym także mężem i ojcem trojga dorosłych już dzieci. O tym, jak bogatym jest dziadkiem nie wspomnę, bo ma więcej wnuków ode mnie. Kto bogatemu zabroni?

Już sam tytuł książki pewnie wywoła u czytelników spore zaskoczenie lub co najmniej zdziwienie. Jak bowiem pogodzić te dwie dziedziny nauki: teologię i psychologię, skoro wydają się być one jak ogień i woda. Teologia przecież to – według niektórych – królowa nauk, natomiast psychologia to dla nich diabelska i świecka nauka, którą nie powinni się zajmować chrześcijanie, a w szczególności ci ludzie wierzący, dla autorytet Pisma Świętego jest niepodważalny.

Tymczasem przyszło nam doczekać czasów tak skomplikowanych i trudnych do udźwignięcia przez wielu ludzi, że lawinowo i w sposób alarmujący wzrasta liczba ludzi dotkniętych takimi problemami, jak: depresja, skłonności, myśli i próby samobójcze, głębokie kryzysy małżeńskie, mnożące się rozwody, powszechny kryzys relacji międzyludzkich, choroby i zaburzenia psychiczne wśród dzieci i młodzieży, a także problemy związane ze starością, lękiem przed śmiercią, bólem, cierpieniem itp. Te i inne poważne problemy można by mnożyć w nieskończoność.

Stresy, traumy, kryzys tożsamości i nieradzenie sobie z tym wszystkim, co nas codziennie i nieustannie bombarduje – wszystko to obciąża ludzi współcześnie żyjących ponad miarę i jest bardzo bolesnym dla wielu brzemieniem oraz skutkiem cywilizacyjnego i technologicznego przyśpieszenia tak trudnego do zniesienia szczególnie przez ludzi wrażliwych i zagubionych. I nie mam tu na myśli jedynie tych, którzy nie łączą swojego światopoglądu z Bogiem i chrześcijaństwem, bo problemy te dotykają także chrześcijan, ludzi religijnych, a więc i takich, którzy serio traktują Boga i Jego Słowo.

Nie wystarczają więc dzisiaj słowa i rady duchownych, pastorów czy duszpasterzy, którzy niegdyś, kiedy tych problemów było zdecydowanie mniej, wypowiadali prostą receptę: „Czytaj Biblię i módl się, a twoje problemy zostaną rozwiązane”. Dziś takie podejście do sprawy po prostu nie działa. Jako duchowi przewodnicy innych powinniśmy z pokorą wyznać, że czytanie Biblii i osobista modlitwa nie wystarcza. Kiedy bowiem pojawia się głęboki problem natury psychicznej, każdy człowiek, również wierzący winien uświadomić sobie, że potrzebuje bardziej specjalistycznej pomocy doświadczonych psychologów i terapeutów.

Tymczasem w naszej polskiej tradycji i mentalności utrwalił się i nadal pokutuje sposób myślenia, że pójście do psychologa, psychiatry, seksuologa czy pójście na terapię – to coś wstydliwego, hańbiącego i narażającego taką osobę na kpiny i szyderstwa. Tymczasem ludzie zmagają się często z bardzo trudnymi problemami psychicznymi, życiowymi dylematami oraz różnymi dysfunkcjami swojego ciała i próbują je przezwyciężyć w samotności, co prowadzi do bardzo poważnych i często nieodwracalnych decyzji. Czy nie warto jednak przełamać się i skorzystać z pomocy lekarza-specjalisty czy doświadczonego terapeuty, którzy mogą nam skutecznie i mądrze pomóc. Warto więc zauważyć, że najbardziej wartościowi są oczywiście tacy specjaliści i terapeuci, którzy legitymują się nie tylko wiedzą psychologiczną, ale także głęboką znajomością Słowa Bożego oraz dużym doświadczeniem duszpasterskim.

Jednym z takich ludzi jest mój przyjaciel, który łączy w sobie pasję teologa z wiedzą oraz doświadczeniem psychologa klinicznego, na co dzień pracującego z pacjentami w szpitalu. W książce, którą przygotowuje do druku, próbuje on dokonać swoistej syntezy obu dziedzin i proponuje nam „psychoteologię” – koncept dość śmiały, nowatorski i dyskusyjny zarazem. Autor postara się jednak przekonać nas do tego, że najpierw była Biblia, a długo potem psychologia jako świecka dziedzina nauk humanistycznych. A co jeszcze ciekawsze, wiele odkryć współczesnej psychologii autor tej publikacji odnajduje w Piśmie Świętym, bo któż zna bardziej ludzką psyche niż genialny Stwórca całego człowieka: jego ciała, ducha i duszy. Tenże Stwórca – Pan Bóg – poprzez natchnionych przez Niego autorów ksiąg biblijnych już wiele wieków wcześniej opisał wiele problemów, przywar i dylematów ludzkich, a także wskazywał na ich skuteczne i trwałe oraz uzdrawiające rozwiązania, które współczesna psychologia ubrała w nowe, naukowe terminy, metody i pojęcia.

Może więc warto będzie sięgnąć po tę książkę, kiedy ukaże się drukiem i udać się razem z jej autorem w ciekawą i zadziwiającą, choć czasami bardzo trudną podróż po meandrach i zakamarkach ludzkiej duszy. Na tej intelektualnej i duchowej drodze można będzie dostrzec niebywale silny związek teologii z psychologią. Nie po to jednak, by zaspokoić swój intelektualny głód wiedzy, albo dostrzec tu pole do polemiki czy sporów, ale przede wszystkim po to, by próbować znaleźć prawdziwą odpowiedź na najtrudniejsze pytania, które zadaje sobie dzisiaj niejeden zagubiony i cierpiący człowiek.

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Jak tam zdrówko? Tak często witają się ludzie starsi, którzy czasem żartują, powiadając: jeśli pewnego dnia obudzę się i poczuję, że nic mnie nie boli, to znaczy, że umarłem. Dobre zdrowie i samopoczucie to bezsprzecznie wielkie wartości dla człowieka. Powinniśmy je cenić i dbać o nie, bo tak łatwo je stracić. A piszę o tym dzisiaj dlatego, że kilka dni temu wkroczyłem w kolejną dekadę swojego życia i – dzięki Panu Bogu – zdrowie wciąż mi dopisuje, co nie jest przecież moją zasługą, lecz jednym z licznych objawów Bożej łaski, której doświadczam przez wiele lat swojego życia.

W jednym ze swoich felietonów znany satyryk Stanisław Tym złożył kiedyś swoim czytelnikom następujące życzenia bodaj z okazji Nowego Roku: „Zdrówka i jeszcze raz zdrówka, a wszystko inne sami sobie zakombinujcie”. W tym żartobliwym stwierdzeniu kryje się jednak poważna prawda, że zdrowie nie jest czymś, co sami możemy sobie zapewnić i zagwarantować. To dar i przywilej, że możemy być zdrowi i jeśli tak jest, powinniśmy pamiętać, że nie jest to tylko kwestia naszego zdrowego stylu życia czy odpowiedniej diety, ale że jest to dar od naszego Stwórcy. A tego daru nie należy marnować – dla naszego dobra.

Zdrowie jest najważniejsze – powiadamy często, mając na uwadze nasze zdrowie fizyczne. „W zdrowym ciele zdrowy duch” – mówi znane przysłowie. I jest w tym dużo racji, choć nie do końca, bo w tym drugim stwierdzeniu ktoś kiedyś zauważył, że ważne jest również zdrowie naszego ducha. I słusznie, wszak istota ludzka składa się nie tylko z ciała, ale z ducha i duszy. Z pojęciem ducha kojarzymy nasze ludzkie potrzeby duchowe, mając zaś na uwadze duszę – myślimy o naszych uczuciach i potrzebach emocjonalnych, takich jak np. czułość, poczucie bezpieczeństwa, docenianie, akceptacja czy współczucie. Jest wielu ludzi, którzy niedomagają fizycznie bądź popadają w depresję lub apatię między innymi z powodu stresów, obciążeń psychicznych czy niezaspokojonych często potrzeb emocjonalnych. To wszystko ma wpływ na nasze samopoczucie i nie jest bez znaczenia, jak się danego dnia czujemy lub w jakim nastroju budzimy się rano, zaczynając nowy dzień. Trochę jednak od nas zależy, którą przysłowiową nogą wstaniemy dzisiaj czy jutro z łóżka. Oby jak najrzadziej tą lewą…, bo wtedy cały dzień może być zmarnowany i nieznośny. Na własne życzenie.

Kiedy czasem słyszę: „W zdrowym ciele zdrowy duch”, zastanawiam się, czy czasem nie jest dokładnie odwrotnie. Spotkałem bowiem w swoim życiu wielu ludzi, którzy nie byli zdrowi fizycznie, ale duchowo byli bardzo mocni i przez to szlachetnie piękni. Miałem też do czynienia z wieloma ludźmi zdrowymi na ciele, ale chorymi duchowo, ponieważ nie mieli wiary, nadziei na przyszłość, odrzucając świadomie Boga i Jego recepty na zdrowie ciała i ducha jednocześnie. Doszedłem do wniosku, że lepiej być chorym fizycznie, lecz zdrowym duchowo, niż być zdrowym fizycznie, lecz zdruzgotanym duchowo i psychicznie. Choć najlepiej byłoby, gdybyśmy byli zdrowi i na ciele, i na duchu!

Kiedyś czterej przyjaciele przynieśli do Jezusa sparaliżowanego przyjaciela oczekując z wiarą i determinacją, że Jezus cudownie go uzdrowi, a on będzie mógł samodzielnie chodzić. Tymczasem Pan Jezus najpierw powiedział do tego chorego: „Człowieku, odpuszczone są grzechy twoje” (Ew. Łukasza 5,20), a dopiero potem kazał mu wstać. Ten wstał – być może po raz pierwszy w życiu – i zaczął chodzić, chwaląc Boga za cud uzdrowienia. W tej historii Jezus pokazał nam, że zdrowie duchowe jest ważniejsze od fizycznego. Dlatego uzdrowił najpierw ducha tego człowieka, przebaczając mu grzechy, a dopiero potem dotknął się jego sparaliżowanego ciała.

Potrafimy zadbać o nasze zdrowie fizyczne. Poświęcamy czas i pieniądze, by zapewnić sobie dobrą kondycję oraz miłe samopoczucie. I słusznie, bo tak trzeba. Z jednym wszakże zastrzeżeniem – że równie, a może jeszcze bardziej starannie będziemy się troszczyć o zdrowie naszego ducha. Mamy przecież doskonałego Lekarza w tej dziedzinie, który nie każe nam czekać na wizytę u Niego miesiącami, ani słono płacić za poradę, ponieważ powiedział: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a ja wam dam ukojenie” (Ew. Mateusza 11,28). Każdy może przyjść do Niego, prosić o przebaczenie grzechów i win, a dostąpi przebaczenia, łaski i miłosierdzia. To będzie podstawa do zacieśnienia więzi osobistej z Bogiem, do naprawienia zepsutych lub napiętych relacji z innymi ludźmi. Tego potrzebuje nasz duch – pokoju z Bogiem oraz z innymi ludźmi, przebaczenia, a także więzi z innymi duchowo zdrowymi ludźmi, z którymi można wielbić Boga za Jego zdrowie, którego nam udziela.

Wtedy też odkryjemy, że mając zdrowego ducha możemy żyć z poczuciem prawdziwego pokoju i radości, mimo naszych fizycznych chorób czy słabości. Bo one nie są aż tak ważne – jak ważne jest zdrowie naszego ducha. Mamy bowiem wokół siebie tak wielu duchowo czy psychicznie „sparaliżowanych” ludzi. Sparaliżowanych strachem przed śmiercią, starością, nieznaną przyszłością, szerzącymi się chorobami nowotworowymi, czy wreszcie utratą pracy lub środków do życia. Obyśmy mogli powiedzieć za Psalmistą takie oto wyznanie wiary: „Bóg jest ucieczką i siłą naszą, pomocą w utrapieniach najpewniejszą” (Psalm 46,2).

Drodzy Czytelnicy! Życzę wam dużo zdrowia i dobrego samopoczucia, ale duchowego zdrowia przede wszystkim!                                                                                                  

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Pokój ludziom dobrej woli


Za kilka dni znowu będą święta i znowu spotkamy się w swoich rodzinach przy wigilijnym stole. Przypominam więc jeszcze raz o tym, abyśmy nie obchodzili pamiątki Urodzin Pana Jezusa bez duchowej obecności samego Solenizanta: przede wszystkim w naszych sercach, a potem w naszych rodzinach i kościołach. Bez Niego oraz pamięci o tym, co Jezus przyniósł na świat i do każdego z nas osobiście, te święta nie będą miały żadnego głębszego znaczenia. Będą tylko tradycją i rutyną – dla niektórych nieznośną i bolesną przy okazji, a tak przecież być nie powinno.

W naszym kościele spotkamy się na dwóch nabożeństwach świątecznych: w niedzielę 24 grudnia o godzinie 10.00, gdy nasze dzieci pokażą nam specjalnie przygotowany spektakl świąteczny, a następnie w pierwszy dzień świąt, czyli 25 grudnia – wyjątkowo o godzinie 11.00, by śpiewać kolędy, słuchać Bożego Słowa i podziękować Bogu za to, że posłał na świat swojego Jednorodzonego Syna, by nas zbawić i przebaczyć nam nasze grzechy. Serdecznie zapraszamy!

Będziemy świętować wraz z naszymi rodzinami przy wigilijnym i świątecznym stole, a mówiąc dokładniej – będziemy obchodzić Pamiątkę Narodzenia naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, ponieważ Ewangelie opisują okoliczności przyjścia na świat naszego Pana i Syna Bożego. Choć raz w roku chcemy zachwycić się cudem Bożego wcielenia oraz łaską naszego Niebiańskiego Ojca, który posłał swojego ukochanego Syna na ten świat ze względu na nas i dla naszego zbawienia.

Niezwykła potrzeba bliskości jest tym, co wyróżnia te święta spośród wszystkich innych. Są oczywiście ludzie samotni, bądź oddaleni od swoich domów z przyczyn zawodowych lub losowych, dla których ten okres to czas emocjonalnej udręki, którą chcą jakoś przetrwać przed telewizorem lub komputerem. Jednak zdecydowana większość ludzi lgnie w tych świątecznych dniach do innych, a wigilijna wieczerza w gronie najbliższych i przyjaciół jest jakąś szczególną, świętą chwilą, której tradycję chcemy nadal pielęgnować i wpajać naszym dzieciom i wnukom.

Ta głęboka emocjonalna potrzeba bycia ze sobą w czasie świąt ma swoje korzenie w fakcie, który te święta nam przypominają: mianowicie w przyjściu na świat Zbawiciela, który zbratał niebo z ziemią, a którego nazwano nie tylko Jezusem, ale także Emmanuelem – czyli Bogiem z nami (Mat 1,23). To sam Stwórca zapragnął zbliżyć się do człowieka, przynosząc w nowonarodzonym Dziecku pokój na świat, a także radość, światło i zbawienie. Pasterze na polach betlejemskich usłyszeli bowiem wtedy niezwykłą wiadomość z samego nieba: „Nie bójcie się, bo oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego ludu, gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym (…). Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli” (Łuk 2,10-11 i 14).

Ciesząc się bliskością tych, których kochamy i których spotkamy w czasie świąt, pomyślmy może również o tych, z którymi straciliśmy bliskie relacje. Choć z tytułu pokrewieństwa bliscy, stali się oni (z różnych powodów – z ich czy naszej winy) dalecy i obojętni naszym sercom. Może jednak warto byłoby wysłać kartkę, może zadzwonić czy nawet zaprosić na Wigilię, mimo, że nie robiliśmy tego od lat i nie czujemy się wcale z tym dobrze, bo sumienie nie daje nam spokoju. Może to jest nasz tata, mama, brat czy siostra, którzy czekają na taki telefon, na ciepłe słowo lub zaproszenie, choć nie słyszeli naszego głosu już tak długo? To wymaga odwagi przełamania się, odłożenia na bok pretensji albo poczucia doznanej od nich kiedyś krzywdy i bólu…

Może czas tych świąt, które ukazują nam serce pełnego przebaczenia Boga posyłającego na świat swojego Syna po to, by nam przebaczył i zaoferował życie wieczne, to niepowtarzalna okazja do odbudowania zerwanych relacji, zaleczenia zranień i zapomnienia tego, co nas oddaliło od siebie? Nie zmarnujmy takiej okazji w tym roku, wyciągnijmy rękę do zgody i pojednania. Zwyciężajmy zło dobrem, obojętność odrobiną miłosierdzia, mroki nieprzebaczenia rozświetlmy ciepłem swojego serca i nadzieją na trwałą odmianę!

Może zanim zasiądziemy do wigilijnej wieczerzy, obiecajmy sobie w sercu, że nie będziemy tym razem rozmawiać o polityce i aktualnej sytuacji w naszym kraju, bo wtedy – jak to może nie raz bywało – szybko się poróżnimy i pokłócimy, a potem rozejdziemy w gniewie, oddaleni od siebie jeszcze bardziej. Czy warto zmarnować ten niepowtarzalny wieczór na zwady i udowadnianie swoich racji? A może lepiej porozmawiajmy o sobie, o tym, co naprawdę ważne w życiu, a co nas łączy i czyni rodziną? Przygotujmy może teksty kilku najbardziej znanych kolęd i po prostu zaśpiewajmy na cześć Temu, który kiedyś przyszedł na ten padół ziemski, by odmienić nasze losy oraz dać nam perspektywę i możliwość wiecznego życia z Bogiem!

W przededniu najpiękniejszych w roku Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam – Drodzy Czytelnicy – błogosławionych i radosnych dni pełnych bliskości i miłych, przede wszystkim duchowych wzruszeń! A także zdrowia i optymizmu na Nowy Rok, jako że spotkamy się znowu dopiero w drugim tygodniu stycznia 2024 roku.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Pamięć o duchowych poprzednikach


Listopad to szczególny czas wspominania tych, którzy odeszli już z tej ziemi, a szczególnie ludzi wybitnych i reprezentujących różne dziedziny naszego życia publicznego. Również Pismo Święte zachęca nas ludzi wierzących do tego, abyśmy pamiętali o naszych poprzednikach wiary, duchowych ojcach i duszpasterzach, którym tak wiele przecież zawdzięczamy. W ostatnim numerze baptystycznego miesięcznika „Słowo Prawdy”, który jest organem prasowym Kościoła Chrześcijan Baptystów w RP, zamieściłem artykuł wspomnieniowy o kilku przedstawicielach polskiego baptyzmu.

Postanowiłem więc przywołać sylwetki tych, których okrągłe rocznice urodzin lub śmierci przypadające w 2023 roku powinniśmy zauważyć, a ich samych wspomnieć z wdzięcznością Bogu za ich służbę i owocne życie. Tak więc w tym roku mija 120. rocznica urodzin prezbitera Jana Mackiewicza sen., następnie 100. rocznica urodzin prezbiterów: Michała Stankiewicza, Zbigniewa Wierszyłowskiego, a także 50. rocznica śmierci prezbitera Alfreda Władysława Kurzawy. Warto poświęcić kilka słów każdemu z nich, tym bardziej, że mieli oni wpływ na moją duchowość oraz na służbę pastorską, której się podjąłem wiele lat temu. Ci ludzie bowiem byli dla mnie przykładami wierności powołaniu, które otrzymali od Boga oraz ich wierności w służbie Bogu i Kościołowi do końca swojego życia.

Prezb. Jan Mackiewicz sen. (1903-1990) od lat 30-tych XX wieku zasłynął jako uznany misjonarz, ewangelista i duszpasterz. W latach 1927-1948 był kaznodzieją zboru baptystycznego w Narewce oraz budowniczym i pierwszym kierownikiem Domu Starców w Narewce w latach 1937-1972. W latach 1945-1980 zasiadał w Radzie Naczelnej Polskiego Kościoła Chrześcijan Baptystów, w tym w latach 1957-1962 był jej wiceprezesem. W latach 1951-1989 pełnił funkcję prezbitera okręgowego Okręgu Białostockiego. W latach 1952-1983 był długoletnim prezbiterem zboru baptystycznego w Bielsku Podlaskim i budowniczym nowego budynku kościelnego w tym mieście. Był bardzo znanym w środowisku północno-wschodniej Polski kaznodzieją, głoszącym Słowo Boże zarówno po polsku jak i po rosyjsku. Cieszył się tak dużym duchowym autorytetem i szacunkiem, że potocznie nazywano go „biskupem baptystów”. Był moim opiekunem duchowym na początku mojej pastorskiej posługi w Białymstoku.

Prezb. Michał Stankiewicz (1923-1985) – zanim został duchownym w naszym Kościele, najpierw ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Od 1956 roku przez wiele lat był redaktorem naczelnym miesięcznika „Słowo Prawdy”, a także wykładowcą homiletyki i języka polskiego w Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie.

Od 1962 roku zasiadał nieprzerwanie w Naczelnej Radzie Kościoła jako jej członek, potem wiceprezes, sekretarz i wreszcie prezes przez trzy kolejne kadencje (1968-1980). Był również bardzo znany z aktywnej działalności na polu ewangelizacyjnym i ekumenicznym jako teolog i uznany kaznodzieja na licznych nabożeństwach międzywyznaniowych. Był bardzo szanowanym i niekwestionowanym autorytetem jako wybitny przedstawiciel Kościoła Baptystycznego w Polsce.

Prezb. Zbigniew Wierszyłowski (1923-1987) – w latach 1947-1950 odbył studia teologiczne na wydziale kaznodziejskim i ogólnym w Wyższej Szkole Baptystycznej w Danii, gdzie wykładano w językach: duńskim, angielskim i niemieckim. Był wiele lat kaznodzieją pomocniczym w zborze warszawskim. Wygłaszał kazania, był tłumaczem wielu gości zagranicznych, a także tłumaczem kilkunastu książek chrześcijańskich wydanych przez Kościół Baptystyczny. W latach 1962-1987 wykładał etykę, psychologię i soteriologię w Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie, które ukończyłem. Był jednym z moich ulubionych wykładowców.

Prezb. Alfred Władysław Kurzawa (1905-1973) – był duszpasterzem zborów baptystycznych w Łodzi, Krakowie i Warszawie. Na początku lipca 1939 roku udał się na VI Kongres Światowego Aliansu Baptystycznego do Atlanty w USA i tam zaskoczyła go wiadomość o wybuchu II wojny światowej. Jako przymusowy emigrant wykorzystał czas oddalenia od kraju i rodziny na uzupełnienie studiów teologicznych. W 1944 roku ukończył 4-letnie studia w Crozer Theological Seminary w Chester, w stanie Pennsylvania. Studiował także w Andover Newton Theological School, Newton Center w stanie Massachusetts, zaś w 1945 roku na Uniwersytecie Harvard, Cambridge w stanie Massachusetts uzyskał stopień magistra teologii. Jesienią tego samego roku rozpoczął studia doktoranckie na uniwersytecie w Nowym Jorku, jednakże postanowił je przerwać i w listopadzie 1946 roku powrócił do kraju, gdzie zorganizował i prowadził jako rektor Baptystyczne Seminarium Reologiczne w Malborku. Jego wychowankami byli liczni późniejsi pastorzy baptystyczni w Polsce.

Tak sobie myślę na koniec: czy będą mnie kiedyś wspominać ci, którym od lat służę jako ich duszpasterz, nauczyciel i wykładowca?

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

O władzy i Dekalogu


Piszę ten tekst w poniedziałkowy schyłek dnia, który był bardzo bogaty w wydarzenia polityczne w naszym kraju. W tym dniu Sejm i Senat kolejnej kadencji rozpoczęły swoją pracę, a wybrani w ostatnich wyborach parlamentarnych posłowie, posłanki oraz senatorowie i senatorki (?) zasiedli w ławach najwyższych organów władzy ustawodawczej w Polsce. Wszyscy oni złożyli stosowne ślubowania, że będą w najlepszej wierze służyć dobru Rzeczypospolitej i „tak im dopomóż Bóg” – jak wielu z nich deklarowało, uzupełniając poselskie czy senatorskie ślubowanie.

Tak więc wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych w naszym kraju zaczynają krok po kroku nabierać bardzo praktycznych wymiarów. Następują wybory marszałków i wicemarszałków obu izb polskiego parlamentu. Za jakiś czas wyłoniony zostanie kolejny rząd i życie zacznie toczyć się dalej. Dziennikarze, politolodzy i komentatorzy polityczni odpoczną, albo zajmą się ocenami poszczególnych posunięć i decyzji, które zapadną i w ten sposób ukonstytuują nasze władze na kolejne cztery lata. Jakie te lata będą – czas pokaże.

Nie jestem tak naiwnym optymistą, że teraz władza będzie wszechmądra i wspaniała, a jej działania i decyzje bez zarzutu, bo i teraz rządzić będą ludzie niedoskonali i nie zawsze mający czyste intencje. Nie ma się co łudzić, że teraz będzie w Polsce obowiązywać Królestwo Boże, bo tylko ono będzie doskonałe, w pełni prawe i sprawiedliwe. Nastąpi ono jednak dopiero wtedy, kiedy Pan Jezus Chrystus zapanuje – jako Pan i Sędzia sprawiedliwy. Na to jednak przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Nam, dla których Jezus jest Panem panów i Królem królów – jak między innymi określa Go Pismo Święte. Nie będzie ono rzeczywistością tych, którzy gardzą Bogiem, żyją wbrew Bożym przykazaniom i nie wierzą w Boże prawo i sprawiedliwość. Bez względu na to, czy tacy ludzie wezmą to sobie do serca czy też nie.

Nie zmienia to jednak faktu, że jako ludzie wierzący będziemy modlić się o wszystkich naszych przełożonych, a nowe władze naszego kraju w szczególności, abyśmy mogli prowadzić spokojne i bezpieczne życie. Będziemy prosić Boga, by dał rządzącym choć odrobinę bojaźni Bożej w sercach oraz szacunku do narodu, który reprezentują i na rzecz dobra tego narodu winni sprawować władzę. Władzę, która powinna być służbą publiczną, a nie czerpaniem korzyści osobistych, wywyższania się nad tych, którzy obdarzyli ich kredytem zaufania, a który to kredyt powinni oni spłacić uczciwą i zgodną z naszą Konstytucją służbą dla dobra całego narodu.

Ale dość tych dywagacji na temat naszej bieżącej polityki, która wszakże ma bezpośredni wpływ na nasze codzienne, osobiste życie, na pomyślność naszych dzieci oraz następnych pokoleń. Oby więc w następnych działaniach naszych władz państwowych było więcej poszanowania prawa i więcej sprawiedliwości oraz szacunku do ustanowień naszej konstytucji.

Zmieniając zatem temat chciałbym powiedzieć, że zawsze czytam nasz Tygodnik, by dowiedzieć się, co dzieje się w naszej małej ojczyźnie. Nie pomijam przy tym tekstu mojego sąsiada z naszych łamów, również regularnie piszącego swoje felietony z zupełnie innej perspektywy niż moja. Jest to jednak przykład praktykowanej na naszych łamach wolności słowa, a więc możliwości prezentowania własnych poglądów, bez cenzury i ograniczeń. To jest również wartość sama w sobie i przykład pozytywnej strony dobrze pojętej demokracji, którą powinniśmy szanować i doceniać.

Czytałem więc ostatni felieton, w którym „mój sąsiad” publikujący swoje teksty obok mojego, napomknął nieco z dziedziny, która jest moją branżą, więc z tym większą uwagą czytałem i postanowiłem w kilku zdaniach odnieść się do jednej z poruszanych kwestii. Nie do tekstu samego Pana Jerzego, ale do zacytowanego przez niego fragmentu wywiadu, jakiego udzielił profesor Ireneusz Ziemiński, mówiąc o Dekalogu, na którego temat wypowiadała się również Maria Ossowska. Nie mam śmiałości polemizować z tak ważnymi dla polskiej nauki postaciami, jednakże nie podzielam ich opinii, że Dekalog został napisany przez Mojżesza. Otóż Pismo Święte podkreśla, że Dekalog wyrył w kamieniu sam Pan Bóg i przekazał je na dwóch kamiennych tablicach, aby stały się istotą i jądrem Prawa Bożego obowiązującego naród izraelski. Mojżesz otrzymał od Boga dziesięć przykazań. Przekazał je Izraelitom, a oni obiecali ich przestrzegać. Zawarto przymierze zgodnie z wolą obu stron. Gdy Bóg skończył rozmawiać z Mojżeszem na górze Synaj, dał mu dwie tablice Świadectwa, tablice kamienne, napisane palcem Bożym (Ks. Powtórzonego Prawa 9,10).

Zdaję sobie sprawę, że ta różnica w pojmowaniu autorstwa Dekalogu, czyli dziesięciorga przykazań przez profesorskie autorytety w kontraście do mojego przekonania wynika z tego, w jaki sposób traktujemy zapisy zawarte w Biblii. Dla mnie „całe Pismo przez Boga jest natchnione” (2 Tym. 3,16) i nie widzę powodu, aby sądzić inaczej, albo traktować Dekalog wyłącznie w wymiarach prawa ludzkiego. Zresztą Dekalog jest – uogólniając – sednem każdego cywilizowanego systemu prawnego, w tym również prawa rzymskiego.

Jako baptysta jestem wierny jednemu z bardzo ważnych postulatów poza doktrynalnych, którego baptyści na świecie bronili od początku swojego istnienia, mianowicie wolności sumienia i wyznania. Tak więc szanuję poglądy innych, nawet jeśli ich nie podzielam. Mam jednak prawo dać wyraz własnemu przekonaniu, tym bardziej że wywodzę je z Pisma Świętego, które jest dla mnie najwyższym autorytetem, ponieważ jest ono Słowem Bożym, a nie ludzkim, choć spisanym przez ludzi z Bożego natchnienia. Dekalog jest wyjątkiem – to sam Bóg go napisał, wyrył w kamieniu i dał ludziom jako uniwersalne prawo, którego należy przestrzegać dla własnego dobra.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

O marzeniach – w listopadzie


Na przekór paskudnej, listopadowej aury bez słońca i błękitnego nieba, chcę dzisiaj napisać coś pogodnego i krzepiącego serca. Chyba wszyscy z trudem znosimy listopadowe mroki, pluchy, wiatry i nawet nasze domowe zwierzaki chowają się po kątach, szczególnie koty, które szukają ciepła i chcą cierpliwie przeczekać – aby do wiosny.

Ja jednak jako wciąż niepoprawny optymista chcę dzisiaj napisać coś o marzeniach, o ich sile i pięknie. Może warto usiąść w fotelu, włączyć sobie na przykład koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina w wykonaniu Rafała Blechacza lub inną miłą dla ucha i serca muzykę i pomarzyć po prostu. Nie tylko o cieple, słońcu i długich pogodnych dniach, ale także na przykład o uspokojeniu sytuacji w kraju i na świecie, szczególnie w Ukrainie i w Izraelu.

Pomyślmy również o naszych osobistych marzeniach, które drążą zakamarki naszej wyobraźni, rozpalają nadzieję i sprawiają, że rano chce się znowu wstać z łóżka i nie tylko przeżyć kolejny dzień wykonując swoje obowiązki, ale również by znowu marzyć i oczekiwać na to upragnione, na co czekamy czasem bardzo długo. Chyba każdy z nas ma jakieś marzenia, małe czy wielkie. Wszystkie one są piękne i mają w sobie siłę, która napędza nas do działania, przełamywania barier strachu czy wreszcie poczucia niemożliwości, które to poczucie jest wrogiem wszystkich marzeń.

Pamiętam, jak kilka lat temu dostaliśmy z żoną wiadomość od naszej znajomej, która nieco wcześniej wyszła za mąż za obywatela Nowej Zelandii i miałem przywilej udzielić im ślubu. Ona przez wiele lat marzyła o tym kraju i po latach jej marzenia się spełniły. Nie tylko zamieszkała w Nowej Zelandii, ale również doczekała się z mężem własnego domu oraz zdrowej i pięknej córeczki, która rośnie jak na drożdżach. Oboje są przeszczęśliwi, a my razem z nimi, bo możemy dzielić z nimi kształt i piękno spełnionych marzeń.

Mamy dziś do czynienia z wieloma ludźmi, których marzenia nie są może aż tak wzniosłe i śmiałe, bo leżą chorzy w domach lub w szpitalach i marzą o tym, by wreszcie po dniach w gorączce i bólach mięśni zacząć wreszcie swobodnie oddychać i czuć nadchodzące wyzdrowienie. Jeden z moich znajomych mieszkających w innej części Polski napisał jakiś czas temu, jak w nocy walczył o każdy oddech i zrozumiał w tych trudnych chwilach, jak straszna może być śmierć przez uduszenie. Dziś czuje się już dobrze, wyzdrowiał, jego marzenie się spełniło.

Wielu ludzi spędza czas przed ekranami komputerów między innymi również po to, by pomarzyć na przykład o nowym aucie, nowym meblu w mieszkaniu czy nowym ubraniu. Inni szukają ciekawych ofert pracy, jeszcze inni grają w przysłowiowego „totka” i marzą o dużej wygranej, która pozwoliłaby im zrealizować wiele marzeń i niespełnionych pragnień. Chętnie oglądamy teleturnieje w rodzaju „Milionerów”, w których ludzie walczą o duże pieniądze. Czasem prowadzący pyta uczestników jeszcze na początku gry, co zrobią z milionem, który mogą potencjalnie wygrać, jeśli odpowiedzą poprawnie na zestaw konkursowych pytań. Odpowiedzi są różne: kupiłbym sobie mieszkanie, samochód albo pojechałabym w podróż życia dookoła świata lub pomógłbym innym członkom rodziny, w szczególności swoim dzieciom. Jeśli nie jesteśmy zawistni i zazdrośni, to kibicujemy tym ludziom, a kiedy wygrywają duże pieniądze, niekoniecznie cały milion, cieszymy się razem z nimi. Zazdrośnicy i zawistnicy tymczasem zgrzytają zębami… Ale to już ich problem.

Gdybym spytał każdego z was, Drodzy Czytelnicy, czy macie jakieś marzenia, jestem przekonany, że każdy zdrowo myślący człowiek odpowiedziałby bez namysłu: Pewnie, że mam. Marzę o zdrowiu w przyszłych latach, o szczęściu swoich dzieci i wnuków, o spokojnej emeryturze, albo o zrobieniu doktoratu, jak marzą zdolni i ambitni ludzie chcący zrobić karierę naukową. Czy wszystkie te marzenia się spełnią? Nie wiadomo i z pewnością nie wszystkie, ale wszystkim marzycielom życzę jak najlepiej.

My, ludzie wierzący w nieograniczone możliwości naszego Stwórcy, mamy dodatkowe uprawnienia, by marzyć śmiało i odważnie. Pan Bóg wie o naszych marzeniach, a my mamy prawo i odwagę mówić Mu o nich w naszych codziennych modlitwach. Chodzi tylko o to, by nasze marzenia były zgodne z wolą i planem Boga dla naszego życia, a wtedy spełnią się wcześniej czy później – w Bożym czasie i w Boży sposób. Może nawet spełnią się w jeszcze pełniejszy sposób, niż to sobie zaplanowaliśmy czy wymarzyliśmy, bo nasz Ojciec w niebie lubi sprawiać nam miłe niespodzianki.

Wiele moich marzeń i pragnień spełniło się, bo zaufałem mojemu Bogu. Wiele – nie znaczy, że wszystkie i że spełniały się automatycznie, bo Pan Bóg jest suwerenny i czyni co chce również z naszymi marzeniami. On wie, co nam dać i kiedy, żebyśmy byli Mu wdzięczni za to, co otrzymamy i żeby spełnienie naszych marzeń nie odwiodło nas od Niego. Albo żebyśmy nie stali się zachłanni i roszczeniowi, bo to Mu się z pewnością nie spodoba. W Nim bowiem tkwi siła i piękno tego, czego się spodziewamy – z wiarą.

Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →