Ważne słowo: NIE

arsiv

Home Category : Blog Pastora

Exemple

Ważne słowo: NIE


Istnieją w każdym języku słowa ważne, ważkie i znaczące, a których użycie ma swoje mniej lub bardziej doniosłe konsekwencje. Każdy ludzki język ma między innymi dwa takie słowa. Brzmią one: TAK i NIE. Dziś słów kilka o tym drugim – słowie ważnym i paskudnym zarazem, w zależności od tego, w jakim kontekście je wypowiadamy.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ponosimy odpowiedzialność za nasze słowa i dlatego powinniśmy zwykle uważać na to, co mówimy. Jako ludzie rozumni i niekoniecznie jako chrześcijanie mamy wpojone pewne uniwersalne i pozytywne wartości, które są dla nas ważne i które określają nasze człowieczeństwo. Dlatego też jesteśmy zobligowani do tego, by na wszelką podłość ludzką mówić: NIE! To samo dotyczy wszelkiej niesprawiedliwości, krzywdy, każdej niemoralnej propozycji czy podłej intrygi. Jako ludzie sumienia mamy obowiązek za każdym razem powiedzieć: NIE! Wyrazić w ten sposób naszą niezgodę i od tego, co niegodne, nieludzkie i podłe – trzymać się po prostu z daleka.

W obecnych czasach, tak bardzo zdominowanych przez zło, niesprawiedliwość i ludzką małość, mówienie NIE wymaga odwagi, a także głęboko zakorzenionej w sercu motywacji. Może ona mieć podłoże chrześcijańskie jak też humanistyczne lub wynikające z dobrego wychowania albo nabytych manier. Warto jednak mieć tę cywilną odwagę i bezkompromisowość wobec zła, którego i tak jest zdecydowanie za dużo w otaczającym nas świecie. Na konformizm i bierność nie możemy sobie po prostu pozwolić. Choćby ze względu na sumienie, które stoi na straży naszej ludzkiej godności.

Słowo NIE może być jednak również słowem paskudnym i niebezpiecznym. Jest bowiem coś takiego w człowieku, że od najmłodszych lat jest skłonny do buntu i sprzeciwu. Już maleńkie dzieci potrafią terroryzować swoich rodziców i na każdy ich zakaz czy ograniczenie krzyczeć NIE! Kulminacyjny okres buntu okazują swoim rodzicom i dziadkom nastoletni chłopcy i dziewczynki, którzy w bardzo agresywny sposób potrafią powiedzieć NIE choćby dla zasady, a jednocześnie bez głębszego uzasadnienia. Czasem i oni mają rację, ale ich sprzeciw wobec wszystkich innych racji wystawia na wielką próbę cierpliwość oraz wyrozumiałość ich rodziców, opiekunów czy wychowawców. Na szczęście jest to „choroba, z której się wyrasta”.

Najniebezpieczniejszym użyciem tego słowa jest jednak mówienie NIE w sytuacjach, kiedy na różne sposoby przemawia do nas sam Pan Bóg. Bunt i sprzeciw wobec Stwórcy oraz Jego woli jest przypadłością ludzi w różnym wieku i na różnym etapie życiowego doświadczenia. Jest coś takiego w nas, co sprawia, że wobec swojego Ojca w niebie zachowujemy się czasem jak nieposłuszne dzieci lub rozwydrzone nastolatki.

Musimy pamiętać, że tego rodzaju postawa ma swoje dość poważne konsekwencje, których musimy być świadomi. Widzimy to wyraźnie na przykładzie zaczerpniętym z Pisma Świętego. W Księdze Jeremiasza czytamy, że naród Boży na przełomie VII i VI w. p. n. e. popadł w bałwochwalstwo i odstępstwo od swojego Boga. Mieli serca krnąbrne i przekorne (5,23), obrócili się do Boga plecami (2,27), pogardzili słowem Boga i Jego proroka (6,10), nie chcieli Go znać i w końcu stali się niezdolni, aby się nawrócić (9,4). Wiele razy i bardzo świadomie powiedzieli Bogu: NIE!

Konsekwencją ich postawy stało się Boże NIE, które zabrzmiało w ich uszach następująco: „Oto sprowadzę na nich nieszczęście, z którego nie będą mogli się wydostać, a gdy będą wołać do mnie, nie wysłucham ich” – powiedział Pan Bóg (11,11). A do proroka Jeremiasza Bóg powiedział: „Nie wstawiaj się za tym ludem ani nie zanoś za nich błagania ani modlitwy, albowiem nie wysłucham ich” (11,14).

Nasz Stwórca jest cierpliwy i wyrozumiały, ale kiedy ktoś staje się świadomym buntownikiem i żyje w stanie permanentnej wojny z Bogiem, może spodziewać się nieszczęścia i Bożego gniewu. Dlatego też chcę w tym miejscu przypomnieć, co apostoł Paweł napisał w jednym ze swoich listów, a co jest bardzo poważnym ostrzeżeniem dla wszystkich chrześcijan również i dzisiaj. Wyrażając troskę o nasze dobre relacje z Bogiem napisał, że Pan Jezus wymierzy karę w ogniu płomienistym „tym, którzy nie znają Boga oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii” (2 Tes. 1,8).

Drogi Czytelniku! Na wszelkie zło i niesprawiedliwość reaguj swoim zdecydowanym NIE! Taka postawa będzie zawsze słuszna i godna szacunku. Ale jednocześnie pamiętaj, abyś w swoim życiu nie był duchowym buntownikiem i nie narażał się na Boży gniew. Nigdy więc nie mów Panu Bogu: NIE!

Andrzej Seweryn 

Read More →
Exemple


W Internecie przeczytałem ostatnio niesamowite i gorzkie słowa, które wypowiedział znany i wybitny, nie żyjący już aktor amerykański Robin Williams: „Myślałem, że najgorsze w życiu to być samotnym. Tak nie jest. Najgorsze w życiu to być z ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się samotny”. Cóż za smutna prawda! Czyż nie spełniła się ona w jego życiu tak tragicznie? Kiedy ten pełen radości i ciepła, bardzo lubiany aktor przeżywał ostatnie chwile swojego życia, jego sercem i umysłem targały najczarniejsze myśli i w końcu zrodziła się ta ostateczna i przerażająca decyzja o popełnieniu samobójstwa. Tuż obok, w jednym z pokojów jego żona kładła się spać, by następnego ranka udać się gdzieś, nie mówiąc mężowi zwyczajne „dzień dobry”.

Depresja i samotność to „dwie siostry” ciężkiej i powalającej człowieka choroby, której nie należy lekceważyć, lecz trzeba ją leczyć. Choroba, która sprawia, że człowiek czuje się samotny w tłumie, wyalienowany i porzucony na pastwę tego wszystkiego, z czym sam nie jest w stanie sobie poradzić. Podzielam opinię aktora, że największa samotność jest wtedy, gdy ludzie wokół nas sprawiają, że takimi się czasem czujemy. Tymczasem tzw. polityczna poprawność albo nasze dziwne kulturowe nawyki każą nam na pytanie: Jak się masz lub czujesz? – odpowiadać zawsze ze sztucznym uśmiechem na twarzy: OK, wszystko w porządku. Gdy tymczasem nie jest w porządku i nie jest OK.!! Ale nie wypada tak powiedzieć, bo pytający byliby zaskoczeni i nie wiedzieliby, co odpowiedzieć, a przyznać się szczerze też jest wstyd, skoro wszyscy wokół tak dobrze się mają, a ja nie.

Bronimy desperacko swojej prywatności, nie wpuszczamy do swojego serca nikogo, nie zwierzamy się nikomu z naszych problemów i smutków, bo nie wypada, bo nie jest w modzie, sam sobie jakoś z tym poradzę. Oszukujemy samych siebie i sami skazujemy się na wyobcowanie, a wtedy inni wokół nas robią to samo. I tak żyjemy czasem jak w szklanym labiryncie. Niby widzimy się i witamy codziennie, a tymczasem stajemy się coraz bardziej zamknięci, samotni i nieszczęśliwi. Także w swoim kościele. Nikt nie wie o moich problemach, nie rozmawiam o tym ze swoim duszpasterzem czy innym duchowym doradcą, a przecież są oni po to, by pomóc, wesprzeć w modlitwie, by dzielić się z nami osobistymi doświadczeniami czy też mądrością płynącą ze Słowa Bożego. By wreszcie być po prostu blisko nas, w myśl nakazu biblijnego: „Brzemiona jedni drugich noście” (Gal 6,2), „pocieszajcie lękliwych, wspierajcie słabych” (1 Tes 5,14), bo przecież my, „mocni, powinniśmy wziąć na siebie ułomności słabych” (Rz 15,1).

Jedna z bohaterek serialu Agnieszki Holland pt. „Ekipa” – żona premiera Nowasza – na zdziwienie męża, że jako terapeutka wynajęła drugie mieszkanie na swój gabinet (a on o tym nie wiedział) i na jego słowa, że można w nim prowadzić drugie życie, odpowiedziała: „Nie trzeba mieć dwóch mieszkań, by prowadzić dwa życia”. A tak dzieje się, niestety, w niejednym małżeństwie dzisiaj. Bo co tak naprawdę wiem o mojej żonie czy mężu? Co on lub ona czuje naprawdę? Co przeżywa, z czym się zmaga? Czy rozmawiamy o tym i czy wspieramy się wzajemnie? Czy też prowadzimy dwa oddzielne życia pod jednym dachem?  A potem wszyscy wokół nas są zdziwieni i totalnie zaskoczeni, że ci dwoje, z pozoru całkiem udana para, postanowili się rozwieść i definitywnie rozstać.

Albo jeszcze inna kwestia. Co my jako rodzice tak naprawdę wiemy o przeżyciach naszych dzieci? Czy one czasem – szczególnie w okresie dojrzewania – nie czują się obok nas potwornie samotne i przerażone perspektywą dorosłego życia na własny rachunek? My tymczasem harujemy bezsensownie, by kupować im drogie zabawki i gadżety, a one desperacko potrzebują nas, naszego czasu, naszej uwagi, czułości i zrozumienia. Pragną relacji, więzi, bycia z kimś, kogo kochają i szanują, a kto ma dla nich czas. Kto sprawia, że nie czują się samotni i zagubieni w labiryncie emocji, wszechobecnych pokus, szkolnych stresów czy pierwszych młodzieńczych uczuć i zranień. Jeśli tego nie doświadczają, wtedy im również nie chce się czasem żyć.

Samobójstwo jest tragedią osobistą nie tylko osoby, która odbiera sobie życie, ale także, a może jeszcze bardziej, tragedią i porażką jego najbliższych. Bo jak żyć ze świadomością, że ktoś mi bliski żył obok mnie, na co dzień, a zabiła go potworna samotność! Gdzie byłem ja? To straszne żyć z takim brzemieniem w sercu!

Wolałbym nigdy nie doświadczyć takiej traumy w swoim własnym życiu. Dlatego codziennie modlę się o tych, których kocham i na których mi zależy – w mojej rodzinie i w moim Kościele. A jako duszpasterzowi jest mi zawsze bardzo smutno, kiedy wiem, że ktoś w mojej rodzinie czy wspólnocie duchowej ma problemy i jest nieszczęśliwy, a ja nie mogę mu pomóc, bo ta osoba zamyka się w sobie i nie ma do mnie pełnego zaufania. Nie zawsze można pomóc i ta nasza duszpasterska bezsilność w takich przypadkach jest dość przygniatająca. Pozostaje wtedy nadzieja Psalmisty, który wyznał: „Jedynie w Bogu jest uciszenie duszy mojej” (Ps 62,2). Tylko jeśli ktoś nie chce skorzystać z pomocy drugiego człowieka, brata czy siostry w Chrystusie lub swojego duszpasterza, to czy zechce i będzie miał dostatecznie dużo siły, by samemu przyjść do Boga i prosić Go o pomoc? A warto i trzeba, bo czasem jest to kwestia życia lub śmierci. Nie dajmy się pokonać samotności!

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple


Mój przyjaciel przygotowuje do druku swoją książkę, którą zatytułował: „Psychologia okiem teologa”. Publikacja ta będzie zbiorem jego artykułów powstałych wcześniej na bazie konfrontacji autora z różnorodnymi problemami życiowymi otaczających go osób, którym służy na co dzień jako terapeuta i psycholog kliniczny. Jest on bowiem absolwentem Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, a ponadto czynnym pastorem i duszpasterzem z 30-letnim stażem, w tym także mężem i ojcem trojga dorosłych już dzieci. O tym, jak bogatym jest dziadkiem nie wspomnę, bo ma więcej wnuków ode mnie. Kto bogatemu zabroni?

Już sam tytuł książki pewnie wywoła u czytelników spore zaskoczenie lub co najmniej zdziwienie. Jak bowiem pogodzić te dwie dziedziny nauki: teologię i psychologię, skoro wydają się być one jak ogień i woda. Teologia przecież to – według niektórych – królowa nauk, natomiast psychologia to dla nich diabelska i świecka nauka, którą nie powinni się zajmować chrześcijanie, a w szczególności ci ludzie wierzący, dla autorytet Pisma Świętego jest niepodważalny.

Tymczasem przyszło nam doczekać czasów tak skomplikowanych i trudnych do udźwignięcia przez wielu ludzi, że lawinowo i w sposób alarmujący wzrasta liczba ludzi dotkniętych takimi problemami, jak: depresja, skłonności, myśli i próby samobójcze, głębokie kryzysy małżeńskie, mnożące się rozwody, powszechny kryzys relacji międzyludzkich, choroby i zaburzenia psychiczne wśród dzieci i młodzieży, a także problemy związane ze starością, lękiem przed śmiercią, bólem, cierpieniem itp. Te i inne poważne problemy można by mnożyć w nieskończoność.

Stresy, traumy, kryzys tożsamości i nieradzenie sobie z tym wszystkim, co nas codziennie i nieustannie bombarduje – wszystko to obciąża ludzi współcześnie żyjących ponad miarę i jest bardzo bolesnym dla wielu brzemieniem oraz skutkiem cywilizacyjnego i technologicznego przyśpieszenia tak trudnego do zniesienia szczególnie przez ludzi wrażliwych i zagubionych. I nie mam tu na myśli jedynie tych, którzy nie łączą swojego światopoglądu z Bogiem i chrześcijaństwem, bo problemy te dotykają także chrześcijan, ludzi religijnych, a więc i takich, którzy serio traktują Boga i Jego Słowo.

Nie wystarczają więc dzisiaj słowa i rady duchownych, pastorów czy duszpasterzy, którzy niegdyś, kiedy tych problemów było zdecydowanie mniej, wypowiadali prostą receptę: „Czytaj Biblię i módl się, a twoje problemy zostaną rozwiązane”. Dziś takie podejście do sprawy po prostu nie działa. Jako duchowi przewodnicy innych powinniśmy z pokorą wyznać, że czytanie Biblii i osobista modlitwa nie wystarcza. Kiedy bowiem pojawia się głęboki problem natury psychicznej, każdy człowiek, również wierzący winien uświadomić sobie, że potrzebuje bardziej specjalistycznej pomocy doświadczonych psychologów i terapeutów.

Tymczasem w naszej polskiej tradycji i mentalności utrwalił się i nadal pokutuje sposób myślenia, że pójście do psychologa, psychiatry, seksuologa czy pójście na terapię – to coś wstydliwego, hańbiącego i narażającego taką osobę na kpiny i szyderstwa. Tymczasem ludzie zmagają się często z bardzo trudnymi problemami psychicznymi, życiowymi dylematami oraz różnymi dysfunkcjami swojego ciała i próbują je przezwyciężyć w samotności, co prowadzi do bardzo poważnych i często nieodwracalnych decyzji. Czy nie warto jednak przełamać się i skorzystać z pomocy lekarza-specjalisty czy doświadczonego terapeuty, którzy mogą nam skutecznie i mądrze pomóc. Warto więc zauważyć, że najbardziej wartościowi są oczywiście tacy specjaliści i terapeuci, którzy legitymują się nie tylko wiedzą psychologiczną, ale także głęboką znajomością Słowa Bożego oraz dużym doświadczeniem duszpasterskim.

Jednym z takich ludzi jest mój przyjaciel, który łączy w sobie pasję teologa z wiedzą oraz doświadczeniem psychologa klinicznego, na co dzień pracującego z pacjentami w szpitalu. W książce, którą przygotowuje do druku, próbuje on dokonać swoistej syntezy obu dziedzin i proponuje nam „psychoteologię” – koncept dość śmiały, nowatorski i dyskusyjny zarazem. Autor postara się jednak przekonać nas do tego, że najpierw była Biblia, a długo potem psychologia jako świecka dziedzina nauk humanistycznych. A co jeszcze ciekawsze, wiele odkryć współczesnej psychologii autor tej publikacji odnajduje w Piśmie Świętym, bo któż zna bardziej ludzką psyche niż genialny Stwórca całego człowieka: jego ciała, ducha i duszy. Tenże Stwórca – Pan Bóg – poprzez natchnionych przez Niego autorów ksiąg biblijnych już wiele wieków wcześniej opisał wiele problemów, przywar i dylematów ludzkich, a także wskazywał na ich skuteczne i trwałe oraz uzdrawiające rozwiązania, które współczesna psychologia ubrała w nowe, naukowe terminy, metody i pojęcia.

Może więc warto będzie sięgnąć po tę książkę, kiedy ukaże się drukiem i udać się razem z jej autorem w ciekawą i zadziwiającą, choć czasami bardzo trudną podróż po meandrach i zakamarkach ludzkiej duszy. Na tej intelektualnej i duchowej drodze można będzie dostrzec niebywale silny związek teologii z psychologią. Nie po to jednak, by zaspokoić swój intelektualny głód wiedzy, albo dostrzec tu pole do polemiki czy sporów, ale przede wszystkim po to, by próbować znaleźć prawdziwą odpowiedź na najtrudniejsze pytania, które zadaje sobie dzisiaj niejeden zagubiony i cierpiący człowiek.

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Jak tam zdrówko? Tak często witają się ludzie starsi, którzy czasem żartują, powiadając: jeśli pewnego dnia obudzę się i poczuję, że nic mnie nie boli, to znaczy, że umarłem. Dobre zdrowie i samopoczucie to bezsprzecznie wielkie wartości dla człowieka. Powinniśmy je cenić i dbać o nie, bo tak łatwo je stracić. A piszę o tym dzisiaj dlatego, że kilka dni temu wkroczyłem w kolejną dekadę swojego życia i – dzięki Panu Bogu – zdrowie wciąż mi dopisuje, co nie jest przecież moją zasługą, lecz jednym z licznych objawów Bożej łaski, której doświadczam przez wiele lat swojego życia.

W jednym ze swoich felietonów znany satyryk Stanisław Tym złożył kiedyś swoim czytelnikom następujące życzenia bodaj z okazji Nowego Roku: „Zdrówka i jeszcze raz zdrówka, a wszystko inne sami sobie zakombinujcie”. W tym żartobliwym stwierdzeniu kryje się jednak poważna prawda, że zdrowie nie jest czymś, co sami możemy sobie zapewnić i zagwarantować. To dar i przywilej, że możemy być zdrowi i jeśli tak jest, powinniśmy pamiętać, że nie jest to tylko kwestia naszego zdrowego stylu życia czy odpowiedniej diety, ale że jest to dar od naszego Stwórcy. A tego daru nie należy marnować – dla naszego dobra.

Zdrowie jest najważniejsze – powiadamy często, mając na uwadze nasze zdrowie fizyczne. „W zdrowym ciele zdrowy duch” – mówi znane przysłowie. I jest w tym dużo racji, choć nie do końca, bo w tym drugim stwierdzeniu ktoś kiedyś zauważył, że ważne jest również zdrowie naszego ducha. I słusznie, wszak istota ludzka składa się nie tylko z ciała, ale z ducha i duszy. Z pojęciem ducha kojarzymy nasze ludzkie potrzeby duchowe, mając zaś na uwadze duszę – myślimy o naszych uczuciach i potrzebach emocjonalnych, takich jak np. czułość, poczucie bezpieczeństwa, docenianie, akceptacja czy współczucie. Jest wielu ludzi, którzy niedomagają fizycznie bądź popadają w depresję lub apatię między innymi z powodu stresów, obciążeń psychicznych czy niezaspokojonych często potrzeb emocjonalnych. To wszystko ma wpływ na nasze samopoczucie i nie jest bez znaczenia, jak się danego dnia czujemy lub w jakim nastroju budzimy się rano, zaczynając nowy dzień. Trochę jednak od nas zależy, którą przysłowiową nogą wstaniemy dzisiaj czy jutro z łóżka. Oby jak najrzadziej tą lewą…, bo wtedy cały dzień może być zmarnowany i nieznośny. Na własne życzenie.

Kiedy czasem słyszę: „W zdrowym ciele zdrowy duch”, zastanawiam się, czy czasem nie jest dokładnie odwrotnie. Spotkałem bowiem w swoim życiu wielu ludzi, którzy nie byli zdrowi fizycznie, ale duchowo byli bardzo mocni i przez to szlachetnie piękni. Miałem też do czynienia z wieloma ludźmi zdrowymi na ciele, ale chorymi duchowo, ponieważ nie mieli wiary, nadziei na przyszłość, odrzucając świadomie Boga i Jego recepty na zdrowie ciała i ducha jednocześnie. Doszedłem do wniosku, że lepiej być chorym fizycznie, lecz zdrowym duchowo, niż być zdrowym fizycznie, lecz zdruzgotanym duchowo i psychicznie. Choć najlepiej byłoby, gdybyśmy byli zdrowi i na ciele, i na duchu!

Kiedyś czterej przyjaciele przynieśli do Jezusa sparaliżowanego przyjaciela oczekując z wiarą i determinacją, że Jezus cudownie go uzdrowi, a on będzie mógł samodzielnie chodzić. Tymczasem Pan Jezus najpierw powiedział do tego chorego: „Człowieku, odpuszczone są grzechy twoje” (Ew. Łukasza 5,20), a dopiero potem kazał mu wstać. Ten wstał – być może po raz pierwszy w życiu – i zaczął chodzić, chwaląc Boga za cud uzdrowienia. W tej historii Jezus pokazał nam, że zdrowie duchowe jest ważniejsze od fizycznego. Dlatego uzdrowił najpierw ducha tego człowieka, przebaczając mu grzechy, a dopiero potem dotknął się jego sparaliżowanego ciała.

Potrafimy zadbać o nasze zdrowie fizyczne. Poświęcamy czas i pieniądze, by zapewnić sobie dobrą kondycję oraz miłe samopoczucie. I słusznie, bo tak trzeba. Z jednym wszakże zastrzeżeniem – że równie, a może jeszcze bardziej starannie będziemy się troszczyć o zdrowie naszego ducha. Mamy przecież doskonałego Lekarza w tej dziedzinie, który nie każe nam czekać na wizytę u Niego miesiącami, ani słono płacić za poradę, ponieważ powiedział: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a ja wam dam ukojenie” (Ew. Mateusza 11,28). Każdy może przyjść do Niego, prosić o przebaczenie grzechów i win, a dostąpi przebaczenia, łaski i miłosierdzia. To będzie podstawa do zacieśnienia więzi osobistej z Bogiem, do naprawienia zepsutych lub napiętych relacji z innymi ludźmi. Tego potrzebuje nasz duch – pokoju z Bogiem oraz z innymi ludźmi, przebaczenia, a także więzi z innymi duchowo zdrowymi ludźmi, z którymi można wielbić Boga za Jego zdrowie, którego nam udziela.

Wtedy też odkryjemy, że mając zdrowego ducha możemy żyć z poczuciem prawdziwego pokoju i radości, mimo naszych fizycznych chorób czy słabości. Bo one nie są aż tak ważne – jak ważne jest zdrowie naszego ducha. Mamy bowiem wokół siebie tak wielu duchowo czy psychicznie „sparaliżowanych” ludzi. Sparaliżowanych strachem przed śmiercią, starością, nieznaną przyszłością, szerzącymi się chorobami nowotworowymi, czy wreszcie utratą pracy lub środków do życia. Obyśmy mogli powiedzieć za Psalmistą takie oto wyznanie wiary: „Bóg jest ucieczką i siłą naszą, pomocą w utrapieniach najpewniejszą” (Psalm 46,2).

Drodzy Czytelnicy! Życzę wam dużo zdrowia i dobrego samopoczucia, ale duchowego zdrowia przede wszystkim!                                                                                                  

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Pokój ludziom dobrej woli


Za kilka dni znowu będą święta i znowu spotkamy się w swoich rodzinach przy wigilijnym stole. Przypominam więc jeszcze raz o tym, abyśmy nie obchodzili pamiątki Urodzin Pana Jezusa bez duchowej obecności samego Solenizanta: przede wszystkim w naszych sercach, a potem w naszych rodzinach i kościołach. Bez Niego oraz pamięci o tym, co Jezus przyniósł na świat i do każdego z nas osobiście, te święta nie będą miały żadnego głębszego znaczenia. Będą tylko tradycją i rutyną – dla niektórych nieznośną i bolesną przy okazji, a tak przecież być nie powinno.

W naszym kościele spotkamy się na dwóch nabożeństwach świątecznych: w niedzielę 24 grudnia o godzinie 10.00, gdy nasze dzieci pokażą nam specjalnie przygotowany spektakl świąteczny, a następnie w pierwszy dzień świąt, czyli 25 grudnia – wyjątkowo o godzinie 11.00, by śpiewać kolędy, słuchać Bożego Słowa i podziękować Bogu za to, że posłał na świat swojego Jednorodzonego Syna, by nas zbawić i przebaczyć nam nasze grzechy. Serdecznie zapraszamy!

Będziemy świętować wraz z naszymi rodzinami przy wigilijnym i świątecznym stole, a mówiąc dokładniej – będziemy obchodzić Pamiątkę Narodzenia naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, ponieważ Ewangelie opisują okoliczności przyjścia na świat naszego Pana i Syna Bożego. Choć raz w roku chcemy zachwycić się cudem Bożego wcielenia oraz łaską naszego Niebiańskiego Ojca, który posłał swojego ukochanego Syna na ten świat ze względu na nas i dla naszego zbawienia.

Niezwykła potrzeba bliskości jest tym, co wyróżnia te święta spośród wszystkich innych. Są oczywiście ludzie samotni, bądź oddaleni od swoich domów z przyczyn zawodowych lub losowych, dla których ten okres to czas emocjonalnej udręki, którą chcą jakoś przetrwać przed telewizorem lub komputerem. Jednak zdecydowana większość ludzi lgnie w tych świątecznych dniach do innych, a wigilijna wieczerza w gronie najbliższych i przyjaciół jest jakąś szczególną, świętą chwilą, której tradycję chcemy nadal pielęgnować i wpajać naszym dzieciom i wnukom.

Ta głęboka emocjonalna potrzeba bycia ze sobą w czasie świąt ma swoje korzenie w fakcie, który te święta nam przypominają: mianowicie w przyjściu na świat Zbawiciela, który zbratał niebo z ziemią, a którego nazwano nie tylko Jezusem, ale także Emmanuelem – czyli Bogiem z nami (Mat 1,23). To sam Stwórca zapragnął zbliżyć się do człowieka, przynosząc w nowonarodzonym Dziecku pokój na świat, a także radość, światło i zbawienie. Pasterze na polach betlejemskich usłyszeli bowiem wtedy niezwykłą wiadomość z samego nieba: „Nie bójcie się, bo oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego ludu, gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym (…). Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli” (Łuk 2,10-11 i 14).

Ciesząc się bliskością tych, których kochamy i których spotkamy w czasie świąt, pomyślmy może również o tych, z którymi straciliśmy bliskie relacje. Choć z tytułu pokrewieństwa bliscy, stali się oni (z różnych powodów – z ich czy naszej winy) dalecy i obojętni naszym sercom. Może jednak warto byłoby wysłać kartkę, może zadzwonić czy nawet zaprosić na Wigilię, mimo, że nie robiliśmy tego od lat i nie czujemy się wcale z tym dobrze, bo sumienie nie daje nam spokoju. Może to jest nasz tata, mama, brat czy siostra, którzy czekają na taki telefon, na ciepłe słowo lub zaproszenie, choć nie słyszeli naszego głosu już tak długo? To wymaga odwagi przełamania się, odłożenia na bok pretensji albo poczucia doznanej od nich kiedyś krzywdy i bólu…

Może czas tych świąt, które ukazują nam serce pełnego przebaczenia Boga posyłającego na świat swojego Syna po to, by nam przebaczył i zaoferował życie wieczne, to niepowtarzalna okazja do odbudowania zerwanych relacji, zaleczenia zranień i zapomnienia tego, co nas oddaliło od siebie? Nie zmarnujmy takiej okazji w tym roku, wyciągnijmy rękę do zgody i pojednania. Zwyciężajmy zło dobrem, obojętność odrobiną miłosierdzia, mroki nieprzebaczenia rozświetlmy ciepłem swojego serca i nadzieją na trwałą odmianę!

Może zanim zasiądziemy do wigilijnej wieczerzy, obiecajmy sobie w sercu, że nie będziemy tym razem rozmawiać o polityce i aktualnej sytuacji w naszym kraju, bo wtedy – jak to może nie raz bywało – szybko się poróżnimy i pokłócimy, a potem rozejdziemy w gniewie, oddaleni od siebie jeszcze bardziej. Czy warto zmarnować ten niepowtarzalny wieczór na zwady i udowadnianie swoich racji? A może lepiej porozmawiajmy o sobie, o tym, co naprawdę ważne w życiu, a co nas łączy i czyni rodziną? Przygotujmy może teksty kilku najbardziej znanych kolęd i po prostu zaśpiewajmy na cześć Temu, który kiedyś przyszedł na ten padół ziemski, by odmienić nasze losy oraz dać nam perspektywę i możliwość wiecznego życia z Bogiem!

W przededniu najpiękniejszych w roku Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam – Drodzy Czytelnicy – błogosławionych i radosnych dni pełnych bliskości i miłych, przede wszystkim duchowych wzruszeń! A także zdrowia i optymizmu na Nowy Rok, jako że spotkamy się znowu dopiero w drugim tygodniu stycznia 2024 roku.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Pamięć o duchowych poprzednikach


Listopad to szczególny czas wspominania tych, którzy odeszli już z tej ziemi, a szczególnie ludzi wybitnych i reprezentujących różne dziedziny naszego życia publicznego. Również Pismo Święte zachęca nas ludzi wierzących do tego, abyśmy pamiętali o naszych poprzednikach wiary, duchowych ojcach i duszpasterzach, którym tak wiele przecież zawdzięczamy. W ostatnim numerze baptystycznego miesięcznika „Słowo Prawdy”, który jest organem prasowym Kościoła Chrześcijan Baptystów w RP, zamieściłem artykuł wspomnieniowy o kilku przedstawicielach polskiego baptyzmu.

Postanowiłem więc przywołać sylwetki tych, których okrągłe rocznice urodzin lub śmierci przypadające w 2023 roku powinniśmy zauważyć, a ich samych wspomnieć z wdzięcznością Bogu za ich służbę i owocne życie. Tak więc w tym roku mija 120. rocznica urodzin prezbitera Jana Mackiewicza sen., następnie 100. rocznica urodzin prezbiterów: Michała Stankiewicza, Zbigniewa Wierszyłowskiego, a także 50. rocznica śmierci prezbitera Alfreda Władysława Kurzawy. Warto poświęcić kilka słów każdemu z nich, tym bardziej, że mieli oni wpływ na moją duchowość oraz na służbę pastorską, której się podjąłem wiele lat temu. Ci ludzie bowiem byli dla mnie przykładami wierności powołaniu, które otrzymali od Boga oraz ich wierności w służbie Bogu i Kościołowi do końca swojego życia.

Prezb. Jan Mackiewicz sen. (1903-1990) od lat 30-tych XX wieku zasłynął jako uznany misjonarz, ewangelista i duszpasterz. W latach 1927-1948 był kaznodzieją zboru baptystycznego w Narewce oraz budowniczym i pierwszym kierownikiem Domu Starców w Narewce w latach 1937-1972. W latach 1945-1980 zasiadał w Radzie Naczelnej Polskiego Kościoła Chrześcijan Baptystów, w tym w latach 1957-1962 był jej wiceprezesem. W latach 1951-1989 pełnił funkcję prezbitera okręgowego Okręgu Białostockiego. W latach 1952-1983 był długoletnim prezbiterem zboru baptystycznego w Bielsku Podlaskim i budowniczym nowego budynku kościelnego w tym mieście. Był bardzo znanym w środowisku północno-wschodniej Polski kaznodzieją, głoszącym Słowo Boże zarówno po polsku jak i po rosyjsku. Cieszył się tak dużym duchowym autorytetem i szacunkiem, że potocznie nazywano go „biskupem baptystów”. Był moim opiekunem duchowym na początku mojej pastorskiej posługi w Białymstoku.

Prezb. Michał Stankiewicz (1923-1985) – zanim został duchownym w naszym Kościele, najpierw ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Od 1956 roku przez wiele lat był redaktorem naczelnym miesięcznika „Słowo Prawdy”, a także wykładowcą homiletyki i języka polskiego w Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie.

Od 1962 roku zasiadał nieprzerwanie w Naczelnej Radzie Kościoła jako jej członek, potem wiceprezes, sekretarz i wreszcie prezes przez trzy kolejne kadencje (1968-1980). Był również bardzo znany z aktywnej działalności na polu ewangelizacyjnym i ekumenicznym jako teolog i uznany kaznodzieja na licznych nabożeństwach międzywyznaniowych. Był bardzo szanowanym i niekwestionowanym autorytetem jako wybitny przedstawiciel Kościoła Baptystycznego w Polsce.

Prezb. Zbigniew Wierszyłowski (1923-1987) – w latach 1947-1950 odbył studia teologiczne na wydziale kaznodziejskim i ogólnym w Wyższej Szkole Baptystycznej w Danii, gdzie wykładano w językach: duńskim, angielskim i niemieckim. Był wiele lat kaznodzieją pomocniczym w zborze warszawskim. Wygłaszał kazania, był tłumaczem wielu gości zagranicznych, a także tłumaczem kilkunastu książek chrześcijańskich wydanych przez Kościół Baptystyczny. W latach 1962-1987 wykładał etykę, psychologię i soteriologię w Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie, które ukończyłem. Był jednym z moich ulubionych wykładowców.

Prezb. Alfred Władysław Kurzawa (1905-1973) – był duszpasterzem zborów baptystycznych w Łodzi, Krakowie i Warszawie. Na początku lipca 1939 roku udał się na VI Kongres Światowego Aliansu Baptystycznego do Atlanty w USA i tam zaskoczyła go wiadomość o wybuchu II wojny światowej. Jako przymusowy emigrant wykorzystał czas oddalenia od kraju i rodziny na uzupełnienie studiów teologicznych. W 1944 roku ukończył 4-letnie studia w Crozer Theological Seminary w Chester, w stanie Pennsylvania. Studiował także w Andover Newton Theological School, Newton Center w stanie Massachusetts, zaś w 1945 roku na Uniwersytecie Harvard, Cambridge w stanie Massachusetts uzyskał stopień magistra teologii. Jesienią tego samego roku rozpoczął studia doktoranckie na uniwersytecie w Nowym Jorku, jednakże postanowił je przerwać i w listopadzie 1946 roku powrócił do kraju, gdzie zorganizował i prowadził jako rektor Baptystyczne Seminarium Reologiczne w Malborku. Jego wychowankami byli liczni późniejsi pastorzy baptystyczni w Polsce.

Tak sobie myślę na koniec: czy będą mnie kiedyś wspominać ci, którym od lat służę jako ich duszpasterz, nauczyciel i wykładowca?

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

O władzy i Dekalogu


Piszę ten tekst w poniedziałkowy schyłek dnia, który był bardzo bogaty w wydarzenia polityczne w naszym kraju. W tym dniu Sejm i Senat kolejnej kadencji rozpoczęły swoją pracę, a wybrani w ostatnich wyborach parlamentarnych posłowie, posłanki oraz senatorowie i senatorki (?) zasiedli w ławach najwyższych organów władzy ustawodawczej w Polsce. Wszyscy oni złożyli stosowne ślubowania, że będą w najlepszej wierze służyć dobru Rzeczypospolitej i „tak im dopomóż Bóg” – jak wielu z nich deklarowało, uzupełniając poselskie czy senatorskie ślubowanie.

Tak więc wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych w naszym kraju zaczynają krok po kroku nabierać bardzo praktycznych wymiarów. Następują wybory marszałków i wicemarszałków obu izb polskiego parlamentu. Za jakiś czas wyłoniony zostanie kolejny rząd i życie zacznie toczyć się dalej. Dziennikarze, politolodzy i komentatorzy polityczni odpoczną, albo zajmą się ocenami poszczególnych posunięć i decyzji, które zapadną i w ten sposób ukonstytuują nasze władze na kolejne cztery lata. Jakie te lata będą – czas pokaże.

Nie jestem tak naiwnym optymistą, że teraz władza będzie wszechmądra i wspaniała, a jej działania i decyzje bez zarzutu, bo i teraz rządzić będą ludzie niedoskonali i nie zawsze mający czyste intencje. Nie ma się co łudzić, że teraz będzie w Polsce obowiązywać Królestwo Boże, bo tylko ono będzie doskonałe, w pełni prawe i sprawiedliwe. Nastąpi ono jednak dopiero wtedy, kiedy Pan Jezus Chrystus zapanuje – jako Pan i Sędzia sprawiedliwy. Na to jednak przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Nam, dla których Jezus jest Panem panów i Królem królów – jak między innymi określa Go Pismo Święte. Nie będzie ono rzeczywistością tych, którzy gardzą Bogiem, żyją wbrew Bożym przykazaniom i nie wierzą w Boże prawo i sprawiedliwość. Bez względu na to, czy tacy ludzie wezmą to sobie do serca czy też nie.

Nie zmienia to jednak faktu, że jako ludzie wierzący będziemy modlić się o wszystkich naszych przełożonych, a nowe władze naszego kraju w szczególności, abyśmy mogli prowadzić spokojne i bezpieczne życie. Będziemy prosić Boga, by dał rządzącym choć odrobinę bojaźni Bożej w sercach oraz szacunku do narodu, który reprezentują i na rzecz dobra tego narodu winni sprawować władzę. Władzę, która powinna być służbą publiczną, a nie czerpaniem korzyści osobistych, wywyższania się nad tych, którzy obdarzyli ich kredytem zaufania, a który to kredyt powinni oni spłacić uczciwą i zgodną z naszą Konstytucją służbą dla dobra całego narodu.

Ale dość tych dywagacji na temat naszej bieżącej polityki, która wszakże ma bezpośredni wpływ na nasze codzienne, osobiste życie, na pomyślność naszych dzieci oraz następnych pokoleń. Oby więc w następnych działaniach naszych władz państwowych było więcej poszanowania prawa i więcej sprawiedliwości oraz szacunku do ustanowień naszej konstytucji.

Zmieniając zatem temat chciałbym powiedzieć, że zawsze czytam nasz Tygodnik, by dowiedzieć się, co dzieje się w naszej małej ojczyźnie. Nie pomijam przy tym tekstu mojego sąsiada z naszych łamów, również regularnie piszącego swoje felietony z zupełnie innej perspektywy niż moja. Jest to jednak przykład praktykowanej na naszych łamach wolności słowa, a więc możliwości prezentowania własnych poglądów, bez cenzury i ograniczeń. To jest również wartość sama w sobie i przykład pozytywnej strony dobrze pojętej demokracji, którą powinniśmy szanować i doceniać.

Czytałem więc ostatni felieton, w którym „mój sąsiad” publikujący swoje teksty obok mojego, napomknął nieco z dziedziny, która jest moją branżą, więc z tym większą uwagą czytałem i postanowiłem w kilku zdaniach odnieść się do jednej z poruszanych kwestii. Nie do tekstu samego Pana Jerzego, ale do zacytowanego przez niego fragmentu wywiadu, jakiego udzielił profesor Ireneusz Ziemiński, mówiąc o Dekalogu, na którego temat wypowiadała się również Maria Ossowska. Nie mam śmiałości polemizować z tak ważnymi dla polskiej nauki postaciami, jednakże nie podzielam ich opinii, że Dekalog został napisany przez Mojżesza. Otóż Pismo Święte podkreśla, że Dekalog wyrył w kamieniu sam Pan Bóg i przekazał je na dwóch kamiennych tablicach, aby stały się istotą i jądrem Prawa Bożego obowiązującego naród izraelski. Mojżesz otrzymał od Boga dziesięć przykazań. Przekazał je Izraelitom, a oni obiecali ich przestrzegać. Zawarto przymierze zgodnie z wolą obu stron. Gdy Bóg skończył rozmawiać z Mojżeszem na górze Synaj, dał mu dwie tablice Świadectwa, tablice kamienne, napisane palcem Bożym (Ks. Powtórzonego Prawa 9,10).

Zdaję sobie sprawę, że ta różnica w pojmowaniu autorstwa Dekalogu, czyli dziesięciorga przykazań przez profesorskie autorytety w kontraście do mojego przekonania wynika z tego, w jaki sposób traktujemy zapisy zawarte w Biblii. Dla mnie „całe Pismo przez Boga jest natchnione” (2 Tym. 3,16) i nie widzę powodu, aby sądzić inaczej, albo traktować Dekalog wyłącznie w wymiarach prawa ludzkiego. Zresztą Dekalog jest – uogólniając – sednem każdego cywilizowanego systemu prawnego, w tym również prawa rzymskiego.

Jako baptysta jestem wierny jednemu z bardzo ważnych postulatów poza doktrynalnych, którego baptyści na świecie bronili od początku swojego istnienia, mianowicie wolności sumienia i wyznania. Tak więc szanuję poglądy innych, nawet jeśli ich nie podzielam. Mam jednak prawo dać wyraz własnemu przekonaniu, tym bardziej że wywodzę je z Pisma Świętego, które jest dla mnie najwyższym autorytetem, ponieważ jest ono Słowem Bożym, a nie ludzkim, choć spisanym przez ludzi z Bożego natchnienia. Dekalog jest wyjątkiem – to sam Bóg go napisał, wyrył w kamieniu i dał ludziom jako uniwersalne prawo, którego należy przestrzegać dla własnego dobra.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

O marzeniach – w listopadzie


Na przekór paskudnej, listopadowej aury bez słońca i błękitnego nieba, chcę dzisiaj napisać coś pogodnego i krzepiącego serca. Chyba wszyscy z trudem znosimy listopadowe mroki, pluchy, wiatry i nawet nasze domowe zwierzaki chowają się po kątach, szczególnie koty, które szukają ciepła i chcą cierpliwie przeczekać – aby do wiosny.

Ja jednak jako wciąż niepoprawny optymista chcę dzisiaj napisać coś o marzeniach, o ich sile i pięknie. Może warto usiąść w fotelu, włączyć sobie na przykład koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina w wykonaniu Rafała Blechacza lub inną miłą dla ucha i serca muzykę i pomarzyć po prostu. Nie tylko o cieple, słońcu i długich pogodnych dniach, ale także na przykład o uspokojeniu sytuacji w kraju i na świecie, szczególnie w Ukrainie i w Izraelu.

Pomyślmy również o naszych osobistych marzeniach, które drążą zakamarki naszej wyobraźni, rozpalają nadzieję i sprawiają, że rano chce się znowu wstać z łóżka i nie tylko przeżyć kolejny dzień wykonując swoje obowiązki, ale również by znowu marzyć i oczekiwać na to upragnione, na co czekamy czasem bardzo długo. Chyba każdy z nas ma jakieś marzenia, małe czy wielkie. Wszystkie one są piękne i mają w sobie siłę, która napędza nas do działania, przełamywania barier strachu czy wreszcie poczucia niemożliwości, które to poczucie jest wrogiem wszystkich marzeń.

Pamiętam, jak kilka lat temu dostaliśmy z żoną wiadomość od naszej znajomej, która nieco wcześniej wyszła za mąż za obywatela Nowej Zelandii i miałem przywilej udzielić im ślubu. Ona przez wiele lat marzyła o tym kraju i po latach jej marzenia się spełniły. Nie tylko zamieszkała w Nowej Zelandii, ale również doczekała się z mężem własnego domu oraz zdrowej i pięknej córeczki, która rośnie jak na drożdżach. Oboje są przeszczęśliwi, a my razem z nimi, bo możemy dzielić z nimi kształt i piękno spełnionych marzeń.

Mamy dziś do czynienia z wieloma ludźmi, których marzenia nie są może aż tak wzniosłe i śmiałe, bo leżą chorzy w domach lub w szpitalach i marzą o tym, by wreszcie po dniach w gorączce i bólach mięśni zacząć wreszcie swobodnie oddychać i czuć nadchodzące wyzdrowienie. Jeden z moich znajomych mieszkających w innej części Polski napisał jakiś czas temu, jak w nocy walczył o każdy oddech i zrozumiał w tych trudnych chwilach, jak straszna może być śmierć przez uduszenie. Dziś czuje się już dobrze, wyzdrowiał, jego marzenie się spełniło.

Wielu ludzi spędza czas przed ekranami komputerów między innymi również po to, by pomarzyć na przykład o nowym aucie, nowym meblu w mieszkaniu czy nowym ubraniu. Inni szukają ciekawych ofert pracy, jeszcze inni grają w przysłowiowego „totka” i marzą o dużej wygranej, która pozwoliłaby im zrealizować wiele marzeń i niespełnionych pragnień. Chętnie oglądamy teleturnieje w rodzaju „Milionerów”, w których ludzie walczą o duże pieniądze. Czasem prowadzący pyta uczestników jeszcze na początku gry, co zrobią z milionem, który mogą potencjalnie wygrać, jeśli odpowiedzą poprawnie na zestaw konkursowych pytań. Odpowiedzi są różne: kupiłbym sobie mieszkanie, samochód albo pojechałabym w podróż życia dookoła świata lub pomógłbym innym członkom rodziny, w szczególności swoim dzieciom. Jeśli nie jesteśmy zawistni i zazdrośni, to kibicujemy tym ludziom, a kiedy wygrywają duże pieniądze, niekoniecznie cały milion, cieszymy się razem z nimi. Zazdrośnicy i zawistnicy tymczasem zgrzytają zębami… Ale to już ich problem.

Gdybym spytał każdego z was, Drodzy Czytelnicy, czy macie jakieś marzenia, jestem przekonany, że każdy zdrowo myślący człowiek odpowiedziałby bez namysłu: Pewnie, że mam. Marzę o zdrowiu w przyszłych latach, o szczęściu swoich dzieci i wnuków, o spokojnej emeryturze, albo o zrobieniu doktoratu, jak marzą zdolni i ambitni ludzie chcący zrobić karierę naukową. Czy wszystkie te marzenia się spełnią? Nie wiadomo i z pewnością nie wszystkie, ale wszystkim marzycielom życzę jak najlepiej.

My, ludzie wierzący w nieograniczone możliwości naszego Stwórcy, mamy dodatkowe uprawnienia, by marzyć śmiało i odważnie. Pan Bóg wie o naszych marzeniach, a my mamy prawo i odwagę mówić Mu o nich w naszych codziennych modlitwach. Chodzi tylko o to, by nasze marzenia były zgodne z wolą i planem Boga dla naszego życia, a wtedy spełnią się wcześniej czy później – w Bożym czasie i w Boży sposób. Może nawet spełnią się w jeszcze pełniejszy sposób, niż to sobie zaplanowaliśmy czy wymarzyliśmy, bo nasz Ojciec w niebie lubi sprawiać nam miłe niespodzianki.

Wiele moich marzeń i pragnień spełniło się, bo zaufałem mojemu Bogu. Wiele – nie znaczy, że wszystkie i że spełniały się automatycznie, bo Pan Bóg jest suwerenny i czyni co chce również z naszymi marzeniami. On wie, co nam dać i kiedy, żebyśmy byli Mu wdzięczni za to, co otrzymamy i żeby spełnienie naszych marzeń nie odwiodło nas od Niego. Albo żebyśmy nie stali się zachłanni i roszczeniowi, bo to Mu się z pewnością nie spodoba. W Nim bowiem tkwi siła i piękno tego, czego się spodziewamy – z wiarą.

Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Felieton jubileuszowy

Felieton jubileuszowy

Nie wiem, czy nasi drodzy czytelnicy mają pełną świadomość niecodziennego faktu, że oto trzymają w rękach i czytają jubileuszowy numer „Tygodnika Szczytno”. To zaiste piękny jubileusz naszej redakcji, bo przygotowała i opublikowała do tej pory osiemset numerów naszego pisma! Zatem serdeczne gratulacje i najlepsze życzenia dla Naczelnego, naszych dzielnych dziennikarzy, a także dla stałych współpracowników, do których mam zaszczyt się zaliczać i to od ponad 6 lat – jak ten czas leci! Skoro pisałem co roku regularnie ok. 50 felietonów, więc uzbierało się ich razem około 300 tekstów. Mam zachowane wycinki ze wszystkich numerów – niezła kolekcja! A więc nieskromnie świętuję przy okazji swój skromny jubileusz. Dzięki temu moje pióro – póki co – nie rdzewieje, a przy tym mam nadzieję, że ktoś te teksty czyta i ma okazję porozmyślać razem ze mną na różne i zazwyczaj poważniejsze tematy.

A skoro o jubileuszach mowa, to chciałbym pochwalić się moją pierwszą, jedyną i najlepszą żoną, która pod koniec ubiegłego tygodnia obchodziła swoje kolejne urodziny, co oznacza, że wytrzymała ze mną kolejny rok swojego owocnego i aktywnego życia. Jej konsekwencja w tej materii jest godna pochwały, wszak znamy się już od ponad 50 lat, a małżeństwem jesteśmy już 45 lat. Znowu mały jubileusz, ale skoro ten felieton jest jubileuszowy, więc jego treść musi być adekwatna do tytułu. Tym bardziej, że w najbliższą sobotę 4 listopada moja żona Ewa będzie obchodziła jubileusz 50-lecia swojego chrztu, kiedy to jako młoda, ale świadoma swoich decyzji i przeżyć z Bogiem dziewczyna ślubowała Mu wierność i powierzyła swoje przyszłe życie w ręce Jezusa Chrystusa jako swojego osobistego Zbawiciela i Pana.

Byłem świadkiem jej chrztu wiary przez zanurzenie w wodzie, który odbył się w czasie niedzielnego nabożeństwa dni 4 listopada 1973 roku, w baptysterium Zboru Kościoła Chrześcijan Baptystów w Warszawie przy ulicy Waliców 25. Było to w czasie drugiego roku mojego pobytu w stolicy z racji moich studiów na Uniwersytecie Warszawskim. W czasie tego uroczystego nabożeństwa połączonego z aktem chrztu wiary, śpiewałem już w chórze zborowym, lecz nie wiedziałem jeszcze wtedy, że ta młoda i wierząca dziewczyna stanie się za pięć lat moją żoną.

Ale – co ciekawe – razem z nią przyjmowały chrzest inne osoby, a dwie z nich chciałbym wspomnieć szczególnie. Pierwsza to Anna, która kilka lat później była moją koleżanką na studiach w Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie. Potem wyszła za mąż za Amerykanina, który porwał ją do Stanów Zjednoczonych. Tam, po wielu latach, jej mąż został rektorem Baptystycznego Seminarium Teologicznego w Kansas City, a Anna została szacowną damą i rektorową. Odwiedziliśmy ich w tym czasie i były to piękne chwile wspomnień z dawnych lat, kiedy byliśmy piękni i młodzi. Zaś drugą osobą, która w najbliższą sobotę będzie również obchodzić jubileusz 50-lecia chrztu, jest kolega mojej żony z dzieciństwa i sąsiedztwa, a obecnie Przewodniczący Rady Kościoła Chrześcijan Baptystów w RP – prezbiter Marek Głodek, czyli aktualny zwierzchnik naszego Kościoła Baptystycznego w Polsce.

Dla nas, ludzi ewangelicznie wierzących, którzy przeżyliśmy nowe narodzenie zwane również nawróceniem, wspomnienie chrztu na wyznanie naszej wiary jest czymś w rodzaju duchowego dnia urodzin – tych drugich, czyli duchowych. Doskonale pamiętamy dzień naszego chrztu, bo świadomie i samodzielnie każdy z nas postanowił się ochrzcić i w ten sposób publicznie zamanifestował swoją zbawienną relację z Bogiem. Byliśmy zresztą znowu świadkami tego samego aktu chrztu w naszym kościele w Szczytnie, kiedy w ostatnią niedzielę w naszym baptysterium zostały ochrzczone kolejne trzy osoby. Dlatego też nie tylko nasz PESEL jest dla nas istotny, a każde urodziny obchodzimy w duchu wdzięczności za nasze doczesne życie na tej ziemi. O wiele ważniejszy jest bowiem nasz staż jako dzieci Bożych, czyli ludzi świadomie oddanych Bogu. To jest nasz „duchowy wiek” – istotniejszy od tego, ile mamy lat. Nie jest tak ważne, ile lat jesteśmy na tej ziemi, bo o wiele ważniejsze jest pytanie o to, ile z tych lat przeżyłem świadomie z Bogiem, pod Jego wpływem i kierownictwem.

Dlatego też szczególną wdzięczność odczuwam osobiście za te wszystkie lata mojego życia, które dotychczas przeżyłem z Bogiem. Jest On moim Ojcem, który prowadzi mnie aż dotąd i sprawia, że moje życie ma sens, wartość i znaczenie nie tylko w Jego oczach, ale także w życiu tych, na których mogę mieć wpływ i którym mogę pomagać w procesie dochodzenia do duchowej dojrzałości. Choć fizycznie należę do pokolenia 70+, to jednak jestem duchowym 50+. W tych cyfrach zawierają się moje dwie biografie: ta fizyczna i ta duchowa.

W tym kontekście rodzi się pytanie: czy ty – drogi czytelniku – masz tylko jedną biografię i jeden dzień urodzin, czy też masz dwie biografie i dwie daty urodzin? Tak jak wszyscy ci, którzy narodzili się po raz drugi, czyli duchowo, by żyć na tej ziemi nie tylko dla siebie, ale także dla chwały Bożej. Warto o tym pomyśleć, może choćby dlatego, że napisałem wam o tym w jubileuszowym, osiemsetnym numerze naszego Tygodnika. Przyjemnej lektury!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Siej dobro


To był bardzo miły wieczór spędzony z ludźmi dobrej woli. Szczególnie cenne było to, że bardzo młodzi ludzie odkryli w sobie pasję świadczenia dobra swojemu koledze, który walczy z chorobą nowotworową. Tydzień temu, w czwartek 19 października, w Miejskim Domu Kultury w Szczytnie odbył się koncert charytatywny dla Adama, którego pomysłodawcami byli nauczyciele i uczniowie jednej ze szczycieńskich szkół. Czuliśmy się zaszczyceni, kiedy poproszono nas o współudział w tym szlachetnym przedsięwzięciu i dlatego wraz z przedstawicielami Zboru Kościoła Chrześcijan Baptystów w Szczytnie włączyliśmy się do przygotowań tego wydarzenia.

Jako uczestnik byłem pod silnym wrażeniem młodych ludzi, którzy pod kierunkiem swoich nauczycieli przygotowali ten koncert i zaangażowali się mocno w jego organizację oraz ciekawy program. Niektórzy wykorzystali swoje talenty wokalne, które zaowocowały wykonaniem piosenek o różnej tematyce, co pokazało nam jak zdolną i utalentowaną młodzież mamy w naszym mieście. Inni przygotowali swoje prace plastyczne, które zostały potem zlicytowane i zasiliły zbiórkę na rzecz wsparcia leczenia Adama. Z uznaniem odnotowuję konferansjerkę dwóch zdolnych dziewcząt, które sprawnie i z wdziękiem poprowadziły zarówno koncert jak i licytację różnych przedmiotów, a także innych ofert promocyjnych, które zaproponowali dorośli mieszkańcy naszego miasta oraz lokalni biznesmeni.

Mimo, że należymy już do „starszej młodzieży”, to jednak zostaliśmy z żoną zaproszeni do udziału w koncercie i do wykonania jednego utworu w duecie. Wybraliśmy na tę szczególną okazję piosenkę, której refren w adekwatny sposób nawiązywał do tej niezwykłej okoliczności charytatywnej. Oto słowa tego refrenu:

„Siej dobro, współczucie siej.

Siej życzliwość, wiarę siej.

Słowa są jak woda, jeśli miłość w nich.

Będziesz zbierał miłość, o czym wciąż w sercu śnisz.

Siej dobro”.

Żyjemy w świecie, w którym coraz więcej zła, a coraz mniej dobra. Złe wiadomości – to dobre wiadomości, na których można zarobić. Tak funkcjonują współczesne media, gdzie z takim trudem można znaleźć dobre wiadomości i pozytywne przesłania, gdzie pomija się szlachetne inicjatywy i pozytywne wydarzenia, a promuje wydarzenia złe, niebezpieczne bądź wręcz skandaliczne. Tym większą wartość mają takie właśnie wydarzenia jak koncerty i inne inicjatywy charytatywne, które zachęcają nas do bezinteresownego okazywania dobra i hojności serca. Okazuje się bowiem, że w ludzkich sercach tkwią pokłady dobra, współczucia i życzliwości, o które zresztą coraz trudniej. Należy je tylko rozbudzić, dając osobisty przykład zaangażowania i bezinteresownej solidarności z kimś, kto naszego dobra potrzebuje.

Pewna moja sędziwa znajoma, która już nie żyje, a była chodzącym dobrem i życzliwością, o jej głębokiej wierze nie wspominając, powiedziała mi kiedyś tak: „Wiesz Andrzejku, ja przez całe życie starałam się czynić dobro i nie krzywdzić ludzi i wiesz co? Dobro wraca do mnie. Mam wspaniałe i troskliwe dzieci, mam wiele sióstr i braci w wierze w moim kościele i czuję wyraźnie dobroć okazywaną mi przez tak wielu ludzi. Pamiętaj: dobro wraca – jak powracająca fala”. To była piękna, życiowa lekcja, którą zapamiętałem, bo ta bogobojna kobieta pokazała całym swoim życiem, co to znaczy w praktyce siać dobro, życzliwość i współczucie.

Pan Jezus powiedział kiedyś: „Jak chcecie, aby wam ludzie czynili, tak wy im czyńcie” (Ewangelia Łukasza 6,31). Jest to tzw. złota zasada, którą starają się wprowadzać w życie wszyscy ludzie dobrej woli, a ludzie wierzący w szczególności. Szczęśliwymi są zatem ci ludzie, którzy w niewymuszony sposób sieją dobro i życzliwość wokół siebie. Oby tylko ich przykład okazał się „zaraźliwy”, doceniany przez innych i naśladowany przez wielu! Bo „bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać, aniżeli brać” – jak czytamy w księdze Dziejów Apostolskich (20,35c). Na przekór naszej często roszczeniowej postawy egoizmu i koncentrowania się na sobie oraz na swoich własnych potrzebach.

I na koniec jeszcze jedna ważna myśl. Jeśli nie dobro to co? Czy mamy siać zło, nieżyczliwość, brak współczucia i wrogość? Czy to czyni ludzi szczęśliwymi? Nie, bo oni czynią krzywdę nie tylko innym, ale przede wszystkim samym sobie. Zło bowiem, jak i dobro, również powraca jak fala. „Bo kto mieczem wojuje, ten od miecza zginie” – jak powiedział Pan Jezus w Ogrodzie Getsemane (Ewangelia Mateusza 26,52). Pamiętajmy o tym. Pochowajmy nasze miecze i siejmy dobro!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Czy jestem na liście?


Kiedy piszę ten felieton, jest powyborczy poniedziałek i oczekiwanie na oficjalne wyniki wyborów parlamentarnych w 2023 roku. Liczone są głosy, które są liczbami – ważnymi liczbami. Ja jednak mam na myśli wszystkich kandydatów do Sejmu i Senatu, którzy czekają na oficjalne liczby głosów, które na każdego z nich oddali ich wyborcy. Od tych liczb bowiem zależy, czy dany kandydat wejdzie do Sejmu i zajmie fotel posła Rzeczypospolitej, bądź zostanie lub nie zostanie senatorem w wyższej izbie polskiego parlamentu. Każdy więc z tysięcy kandydatów zadaje sobie to bardzo ważne pytanie: Czy będę na liście zwycięzców, czy też nie? Przecież każdy startujący żył nadzieją, że wygra, a nie przegra. Ogłoszenie oficjalnych wyników przez Państwową Komisję Wyborczą sprawi, że wyborcza matematyka postawi w tej kwestii ostateczną i przesądzającą kropkę nad i. Kiedy będziemy czytać nasz Tygodnik w najbliższy czwartek, wszystko będzie już jasne i jednoznaczne.

Przypominam sobie bardzo dawne czasy, kiedy jako młody chłopak po maturze zdobytej w I Liceum Ogólnokształcącym im. Stefana Czarnieckiego w rodzinnym Chełmie, pojechałem na egzaminy wstępne na Uniwersytet Warszawski. Na ich wyniki trzeba było jednak czekać aż kilka tygodni, więc pojechałem na obóz młodzieżowy, aby nie myśleć zbyt trwożliwie o mojej dalszej edukacji. Nadeszła jednak chwila, kiedy udałem się do Warszawy, gdzie w gablotach na dziedzińcu uniwersyteckim zostały w końcu wywieszone listy tych, którzy nie tylko zdali egzaminy, ale ostatecznie zostali przyjęci na pierwszy rok studiów, jako że kandydatów było więcej niż miejsc. Z drżącym z przejęcia sercem podchodziłem do gabloty, przeciskając się między innymi młodymi kandydatami i zadając sobie pytanie: Czy jestem na liście, czy nie? Jakaż była moja radość i ulga, gdy znalazłem tam swoje imię i nazwisko. O żadnym kumoterstwie z powodu zbieżności mojego nazwiska ze słynnym i wybitnym aktorem nie mogło być mowy. A i Pan Andrzej w 1972 roku nie był jeszcze tak rozpoznawalny i wybitny, bo był niemal równie młody co ja (miał wtedy 26 lat) i jego kariera artystyczna nabierała dopiero rozpędu.

Czymże są jednak listy nowo wybranych posłów i senatorów, których nazwiska poznamy niebawem, z jeszcze jedną listą nieporównywalnie ważniejszą od wszelkich innych. Otóż mam na myśli tę, o której Pan Jezus wspomniał w rozmowie ze swoimi uczniami, gdy ci wrócili do Niego wysłani wcześniej na misję zwiastowania ewangelii. Jezus obdarzył ich też mocą czynienia cudów i wyganiania z ludzi demonów. Uczniowie wrócili podekscytowani tym, czego doświadczyli, a tymczasem Pan Jezus powiedział do nich: „Jednak cieszcie się nie z tego, że złe duchy są wam podległe, cieszcie się raczej z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Ewangelia Łukasza 10,20). 

Pismo Święte wspomina kilkakrotnie o tzw. Księdze albo Zwoju życia, w którym zapisani są wszyscy ci, którzy zawierzyli swoje życie Bogu i poświęcili je służąc Chrystusowi i ludziom. Czytamy o tym między innymi w Księdze Objawienia: „Jeśli kogoś nie znaleziono w spisie Zwoju życia, ten został wrzucony do jeziora ognistego” (20,15). Widzimy zatem jak ważne jest dla każdego z nas, by znaleźć się na tej liście w Zwoju życia, czyli rejestrze ludzi wierzących, zbawionych z łaski przez wiarę w Jezusa jako osobistego Zbawiciela i Pana. Tacy ludzie unikną sprawiedliwego sądu Boga i wiecznego potępienia, ponieważ Pan Jezus powiedział kiedyś tak: „Ręczę i zapewniam, kto słucha mego Słowa i wierzy Temu, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie czeka go sąd, ale przeszedł ze śmierci do życia” (Ewangelia Jana 5,24).

Dobrze jest znaleźć się na różnych listach, wśród innych nazwisk ludzi wyróżnionych, wybranych, nagrodzonych i uprzywilejowanych, bo często jest to efekt naszej ciężkiej pracy, poświęcenia i oddania jakiejś sprawie. Trzeba na to zasłużyć i zapracować, ponadto cieszyć się uznaniem i szacunkiem u ludzi, którzy na nas głosują lub zgłaszają do jakichś nagród czy wyróżnień. To jest zawsze miłe i daje nam poczucie własnej wartości. Byle tylko nie uderzyła nam woda sodowa do głowy!

Życzę więc tym, którzy mają za sobą udaną kampanię wyborczą – naszym posłom i senatorom kolejnej kadencji polskiego parlamentu, aby ta woda sodowa nie uderzyła im do głowy. Bo zdobyli kredyt zaufania, który powinni spłacić solidną i uczciwą służbą społeczeństwu oraz naszemu krajowi. Zaś wszystkim nam życzę, by nasze imiona i nazwiska były zapisane palcem samego Pana Boga w Zwoju życia. Nie ma ważniejszej listy nad tę. Bo ten zapis jest gwarancją naszej wieczności. Nie w jeziorze ognistym, lecz w niebie – w domu naszego Ojca i Stwórcy!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Godność i poszanowanie


Czas każdej kampanii wyborczej to czas trudny i pełen społecznych napięć, ponieważ ścierają się różne racje, poglądy, argumenty i punkty widzenia. I gdyby na tym poprzestać, to wszystko byłoby w porządku. Kiedy jednak w sporach politycznych i programowych różnych ugrupowań i kandydatów zaczynają pojawiać się inwektywy, oskarżenia, epitety i niecenzuralne oraz obraźliwe insynuacje, to wtedy mamy do czynienia z brudną kampanią wyborczą. Brudną dlatego, że ludzie obrażają jedni drugich, używają chwytów niedozwolonych i wszelkich niegodziwości, byle pogrzebać szanse swoich politycznych przeciwników. Takie działania budzą niesmak, ponieważ nie tak wyobrażaliśmy sobie kiedyś demokrację, o której marzyliśmy jako Polacy i o którą walczyliśmy.

A przecież powinniśmy szanować nasze konstytucyjne prawa, jakie wszyscy posiadamy jako obywatele naszego kraju. Warto więc w tym kontekście zacytować kilka zdań z naszej konstytucji, która przecież w swoim zamyśle porządkuje nasze życie społeczne. Oto one:

„Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych. Wolność człowieka podlega ochronie prawnej. Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje (…). Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny”.

Zwróćmy uwagę na niezbywalną godność człowieka. Każdego człowieka – bez względu na jego status społeczny, wyznawane poglądy, płeć, wyznanie czy narodowość. Poszanowanie i ochrona tej godności jest obowiązkiem władz publicznych, a więc także i tych, którzy chcieliby tę władzę publiczną sprawować w przyszłości. Zatem przedstawiciele obu stron silnego politycznego sporu, jaki toczy się w czasie każdej kampanii wyborczej, powinni pamiętać o tej podstawowej zasadzie z dziedziny praw człowieka i obywatela. Sami powinni zachowywać się godnie i tego samego powinni oczekiwać od swoich politycznych konkurentów. Zarówno ci aktualnie rządzący jak i ci, którzy chcieliby rządzić po nich.

Kto wygra tę batalię? Chciałoby się mieć nadzieję, że ci, którzy w ferworze walki wyborczej nie zapomną o godności swojej i innych. Którzy powalczą na argumenty, programy wyborcze i merytoryczne racje, a nie będą obrażać i deptać godności tych, z którymi się nie zgadzają. Marzy nam się silna i kompetentna klasa polityczna, która z klasą będzie troszczyć się o dobro wszystkich obywateli i nie będzie to tylko puste hasło wyborcze. Problem w tym, że ktokolwiek obejmie władzę po wyborach, nie będzie mógł naiwnie oczekiwać, że będzie teraz ukochaną władzą wszystkich obywateli. Jesteśmy bowiem strasznie podzieleni i każda kolejna kampania wyborcza tylko pogłębia te animozje, buduje kolejne i jeszcze wyższe mury nieufności, konfliktów, a czasem wręcz nienawiści i wrogości.

Kiedy patrzę na nasze życie publiczne w czasie obecnej i wyjątkowo brutalnej kampanii wyborczej, to nie mogę oprzeć się przekonaniu, że nie można sprawować władzy publicznej w sposób godny i z klasą – bez bojaźni Bożej w sercu. Niestety, nasza klasa polityczna nie reprezentuje Bożych wartości, lecz kieruje się zupełnie świeckimi zasadami, które jakże często kłócą się ze standardami biblijnymi zawartymi w Piśmie Świętym. Ale może ktoś powie w tym miejscu, że przecież winniśmy uszanować zasadę rozdzielenia Kościoła od państwa i nie mieszać tronu z ołtarzem, a więc nie łączyć świeckiej władzy ze standardami religijnymi. Słusznie, jednakże zasady: przyzwoitości, godnego traktowania ludzi o innych poglądach niż moje własne, poszanowanie godności każdego człowieka są uniwersalne i niezbywalne, są zatem i powinny być uszanowane zarówno przez chrześcijan jak i przez ludzi świeckich. Coś co jest świeckie nie musi być niegodne i bezbożne, jeśli postępuje się po prostu przyzwoicie i z szacunkiem do drugiego człowieka. Jeśli sami nie okazujemy szacunku i godnego traktowania innych ludzi, to nie spodziewajmy się szacunku od innych, którzy również nami wzgardzą i potraktują niegodnie a nawet wrogo.

Czy po wyborach obudzimy się lepsi, bardziej zgodni i szanujący siebie nawzajem? Czy uszanujemy ostateczny wynik wyborów? Czy zwycięzcy będą wolni od triumfalizmu i zabiorą się solidne do roboty, a ci drudzy pogodzą się z wyborczą porażką godnie i z klasą?  Nie sądzę, niestety. To trochę niepodobne do mnie, zdeklarowanego optymisty, ale taka jest moja, bardzo smutna konstatacja na tle ostatnich dni kampanii. Mimo wszystko modlę się, by Pan Bóg okazał nam swoją litość i nie odbierał naszemu narodowi swojej łaski i pomyślności.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Stawiam na wdzięczność!


W ostatnich dniach temat wdzięczności przewijał się w naszych duchowych doświadczeniach. Piszę „naszych”, ponieważ mam na myśli swoją żonę, która w ostatni weekend uczestniczyła w Krajowej Konferencji Kobiet zorganizowanej przez Służbę Kobiet Kościoła Chrześcijan Baptystów. Hasłem tej konferencji były słowa: „Stawiam na wdzięczność”. Do naszego centrum kościelnego, a jednocześnie siedziby Wyższego Baptystycznego Seminarium Teologicznego w Warszawie-Radości, przybyło ponad 120 delegatek, które dzieliły się wieloma przeżyciami i radościami, za które wyrażały szczerą wdzięczność Panu Bogu, który jest źródłem wszelkiego dobra. Moja żona, która prowadziła jeden z kilku warsztatów tematycznych na tej konferencji, opowiadała mi o tym, jak inspirującym i pełnym zachęty było to kobiece spotkanie, wszak miało ono bardzo pozytywny i budujący przekaz. Chodziło bowiem o to, by tę dobroć Boga zauważyć w swoim życiu i właściwie na nią zareagować, okazując niekłamaną wdzięczność.

Mnie z kolei przypadł w udziale zaszczyt wygłoszenia kazania na niedzielnym porannym nabożeństwie w drugim zborze baptystycznym w Warszawie, który obrał kiedyś nazwę własną „Wspólnota blisko Boga”. Oprócz głoszenia Słowa Bożego zostałem poproszony również o poprowadzenie Wieczerzy Pańskiej, bo tak nazywamy komunię przyjmowaną w naszym kościele pod dwiema postaciami: chleba i wina. Czynimy to zwykle w każdą pierwszą niedzielę miesiąca oraz w czasie nabożeństw połączonych z chrztem osób świadomych swojej wiary. We wstępie do tej pamiątki śmierci Pana Jezusa na krzyżu przypomniałem moim słuchaczom, że Wieczerza Pańska lub komunia ma być wyrazem naszej wielkiej wdzięczności Panu Bogu za Jego Syna, a naszego Zbawiciela, który dobrowolnie poszedł na śmierć krzyżową za każdego z nas. Nie jest to zatem moment, w którym mamy koncentrować się na męczeńskiej śmierci Jezusa, bo ona już się dokonała i to ponad dwa tysiące lat temu. Mamy natomiast uświadomić sobie ogrom Bożej łaski i Jego miłosierdzia nad nami grzesznikami. Ta świadomość powinna za każdym razem wyzwalać w nas falę autentycznej wdzięczności oraz tęsknoty za spotkaniem z naszym Panem, które pewnego dnia stanie się faktem w życiu tych, którzy na Niego oczekują z wiarą.

A ponieważ czas szybko leci, więc kolejna okazja do wyrażania naszej wdzięczności Bogu nadarzy się w najbliższą niedzielę, kiedy to będziemy obchodzić w naszym szczycieńskim zborze Święto Dziękczynienia, niegdyś nazywane również Świętem Żniw. Będziemy z radością i wdzięcznością dziękować Panu Bogu za wszelkie „dobrodziejstwa, którym nie masz miary” – jak pisał Jan Kochanowski w swoim poetyckim przekładzie jednego z Psalmów. Podziękujemy naszemu Stwórcy za wszelkie dobra materialne, za ten „codzienny chleb”, o który prosimy w modlitwie „Ojcze nasz”, ale także za wszelkie duchowe błogosławieństwa, których doświadczaliśmy przez ostatnie miesiące w naszych domach, w osobistych doświadczeniach, jak również w naszej duchowej wspólnocie, którą tworzymy.

„Stawiam na wdzięczność`” – podoba mi się to hasło kobiecej konferencji. Bo jeśli nie na wdzięczność, to na co? Z pewnością na duchową ślepotę, która wyrazi się w naszej niewdzięczności, utyskiwaniach, narzekaniach, pretensjach i postawie roszczeniowej. Przeżywając kolejną gorączkę przedwyborczą mamy coraz więcej takich negatywnych odczuć i emocji, które męczą nas emocjonalnie i burzą nasze i tak mocno nadszarpnięte międzyludzkie relacje. Obietnice przedwyborcze wszystkich partii politycznych, ugrupowań czy wreszcie poszczególnych kandydatów wzmagają w nas albo naiwne oczekiwania, że te obietnice się spełnią i uczynią nas szczęśliwszymi niż dotychczas, albo gniew i złość na te tak liczne obiecanki-cacanki, na tę „kiełbasę wyborczą”, która po wyborach zniknie lub wyparuje z naszej przestrzeni publicznej. Pozostaną tylko plakaty wyborcze, których jak zawsze nikt nie posprząta, poza tym radość tych, którzy wygrają oraz gorycz porażki tych, którzy przegrają. Wrócimy do powyborczej rzeczywistości i nadal będziemy niewdzięczni, marudni, skonfliktowani i niezadowoleni. Taka jest już nasza polska przypadłość i nieszczęście.

Może więc – zarówno przed wyborami, jak i po wyborach – warto usiąść w fotelu i poważnie zadumać się nad tym, za o moglibyśmy być jednak wdzięczni Panu Bogu albo losowi – jakkolwiek to nazwiemy. Ostatnio nasza znajoma odrobiła tę lekcję bardzo dobrze. Przez wiele lat zmagała się z niewdzięcznością, postawą roszczeniową oraz dążeniem za wszelką cenę, aby osiągać więcej i mieć więcej. Nie potrafiła być Panu Bogu wdzięczna za to, co On jej dał, a dał wiele. To czyniło ją wciąż niespełnioną i nieszczęśliwą, bo porównywała się z innymi i oczekiwała od życia więcej i więcej. Na szczęście Pan Bóg otworzył jej w końcu duchowe oczy i przejrzała. Teraz codziennie pisze w swoim dzienniczku o tym, za co każdego dnia jest wdzięczna swojemu Ojcu w niebie. Mówi też o tym i teraz widać, jak jest szczęśliwa, odblokowana i wolna od niewdzięczności. Cieszymy się razem z nią, że postawiła na wdzięczność! A więc wszyscy drodzy niewdzięcznicy: weźcie z niej przykład!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Szczęśliwy człowiek

Czas wakacji, urlopów i zasłużonego po wielu miesiącach pracy odpoczynku to czas szczęśliwości, relaksu, dogadzania sobie, wyjazdów do ciekawych i urokliwych miejsc, rozkoszowania się latem i pięknymi widokami. Chcielibyśmy, aby tak wyglądało nasze życie przez cały rok, ale jest to naiwne i nierealne marzenie. Te tęsknoty i złudne nadzieje świadczą jednak o tym, że pragniemy w naszym życiu doznawać szczęścia, pomyślności, zadowolenia z życia i cieszenia się nim nie tylko na wczasach, urlopach czy wyjazdach krajoznawczych.

Dlatego też cieszymy się każdym okruchem szczęścia i to słowo będzie słowem kluczowym mojego dzisiejszego felietonu. Kilka dni temu ucieszyła nas na przykład wiadomość, że nasza młoda znajoma urodziła w końcu synka i poród okazał się szczęśliwy, a dziecko zdrowe i dorodne. To szczęście szczęśliwej mamy i jej całej rodziny, ale także nas, którzy należymy do tej samej duchowej rodziny co ona.

Cieszyliśmy się także z faktu, że inna bliska naszemu sercu osoba przeszła szczęśliwie dość poważną operację i w końcu po dłuższym pobycie w szpitalu powróciła do domu, wracając do pełni sił i zdrowia, które jest przecież tak ważne w naszym życiu. A kiedy usłyszeliśmy od niej, że to doświadczenie bardzo przybliżyło ją do Boga, którego obecność odczuwała między innymi dzięki naszym modlitwom o nią, wtedy nasza radość była tym większa, a jej wzmocniona wiara i zaufanie do Boga jest dla nas zachętą i przykładem do naśladowania.

Dzielić szczęście z innymi i cieszyć się ich szczęściem – to umiejętność, która nie jest udziałem wszystkich. Kiedy bowiem wkrada się do serca ludzkiego zazdrość czy zawiść, bo czyjeś szczęście kłuje w oczy i budzi w nas poczucie dziejowej niesprawiedliwości, wtedy nie potrafimy cieszyć się powodzeniem kogoś drugiego, co jest bardzo smutne i przykre. Zaś owocem takiego stanu ducha jest zgorzknienie i niezadowolenie z życia, a taka osoba staje się nieszczęśliwa, duchowo biedna i wiecznie smutna.

Nie przypadkiem piszę o tym w dzisiejszym felietonie, bo właśnie dziś rano, w czasie mojej codziennej lektury Pisma Świętego, natknąłem się na taki oto fragment, który pozwolę sobie w tym miejscu zacytować: „O, jak szczęśliwi są ci, którzy żyją nienagannie, postępują zgodnie z Prawem Pana [Boga]. O, jak szczęśliwi są ci, którzy przestrzegają Jego postanowień i szukają Go z całego serca, którzy nie wyrządzają innym krzywdy, lecz zdecydowanie kroczą Jego drogami” (Psalm 119,1-3). Oto biblijna, starotestamentowa recepta na szczęście – jakże mocno odbiegająca od naszych definicji i wyobrażeń dzisiaj.

Zwróćmy uwagę na te kilka zdań, które definiują szczęście jako skutek postawy serca człowieka i jego związku z Bogiem. Prawda bowiem jest taka, że bez żywej i świadomej relacji ze Stwórcą człowiek nie może doświadczać prawdziwego szczęścia. Możesz się z tym nie zgodzić i budować swoje własne szczęście na własnych warunkach i zasadach, ale nie będzie to nigdy szczęście w takim wymiarze i tak trwałe jak to, czego doświadcza człowiek świadomie dążący do więzi z Bogiem na co dzień. Wtedy będzie się ona wyrażać w posłuszeństwie Słowu Bożemu i zawartym w nim przykazaniom, których wypełnianie jest niezbędnym warunkiem prawdziwego szczęścia i życiowego zadowolenia.

Psalm 119 jest hymnem na cześć Słowa Bożego i jest najdłuższym psalmem, bo liczącym aż 176 wersetów. W cytowanych wcześniej trzech pierwszych wersetach jest jeszcze jedna ważna myśl. Otóż człowiek nie jest w stanie żyć nienagannie, czyli według Bożych przykazań, jeśli nie szuka Boga z całego serca. To wymaga pełnego zaangażowania człowieka i bardzo silnego przekonania, że nie ma innej drogi do szczęścia jak tylko schronienie się pod skrzydłami Boga Najwyższego i pragnienie z głębi serca, by nigdy nie oddalić się od opiekuńczych ramion naszego Niebiańskiego Ojca. Tymczasem tak wielu ludzi, a i my sami nierzadko szukamy własnych dróg, rozwiązań i pomysłów na osiągnięcie osobistego szczęścia, z pominięciem Tego, który tak bardzo chce nas uszczęśliwiać i codziennie nam błogosławić. Wymaga to jednak z naszej strony wiary i pełnego zaufania do Boga oraz do tego, co On sam nam proponuje i do czego zachęca.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną myśl zawartą w wersecie trzecim, który mówi o tym, że naprawdę szczęśliwym może być tylko taki człowiek, który nie wyrządza innym krzywdy. Banalna to prawda, ale jakże trudna do praktycznego zastosowania w naszej codzienności. Świadczą o tym miliony nieszczęśliwych ludzi na tej ziemi, a dzieje się tak między innymi dlatego, że tyle jest krzywdy, bólu, zranień, które czynimy własnymi rękami. Unieszczęśliwiamy w ten sposób siebie i innych, a życie w szczęściu jest dla wielu ludzi nieosiągalną utopią. Na szczęście dzięki Panu Bogu szczęście jest możliwe i osiągalne, jednakże na Jego warunkach, a nie na naszych. Życzę wam zatem prawdziwego szczęścia i wielu jeszcze pogodnych dni w codziennym życiu – nie tylko w czasie wakacji i beztroskich urlopów, które przecież niedługo się skończą.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Osoba publiczna

Kiedyś po raz pierwszy usłyszałem dość dyskusyjne i nieco sarkastyczne powiedzenie: „Lepiej być matołem”. Nie wiem, kto je wypowiedział i w jakim kontekście, ale trudno zgodzić się z tym w zupełności. Cóż bowiem znaczy ktoś określany tak nieprzyjemnym epitetem? To przecież synonim człowieka prymitywnego, nierozgarniętego, niewykształconego, takiego intelektualnego lenia i nieudacznika na własne życzenie. Jakąś ambicję, godność i własną samoocenę przecież każdy z nas ma i tak powinno być.

W tym dość dziwnym określeniu kryje się jednak również inny kontekst. Powiedzenie to bowiem zdaje się też sugerować, że jednak o wiele trudniej być człowiekiem światłym, wykształconym, mającym szersze horyzonty itd., bo od takich ludzi wymaga się więcej, na ich barki składa się większą odpowiedzialność i wreszcie oczekuje się od nich o wiele wyższych standardów niż od tych prostych, szarych ludzi. Tacy bowiem nie biorą do głowy wielu problemów, którymi żyją i z którymi zmagają się ludzie bardziej inteligentni i bardziej wyedukowani. Może więc nie tyle lepiej, ile raczej łatwiej żyje się „matołom”, choć nikogo nie staram się określać w ten sposób. Nie każdego bowiem stać na solidne wykształcenie. Ludzie mają bowiem różne uzdolnienia i możliwości w życiu. Jedni osiągają wiele, inni żyją w dobrze pojętej prostocie – bez wielkich osiągnięć. Człowiek prosty a matoł – to jednak różnica!

Na co dzień mamy więc do czynienia zarówno z ludźmi prostymi jak i z wykształconymi – osobami żyjącymi na wyższym poziomie intelektualnym, moralnym lub majątkowym. Jest jednak jeszcze jedna kategoria ludzi, o której chcę wspomnieć w dzisiejszym felietonie. To tzw. osoby publiczne, rozpoznawalne, których nazwiska i funkcje, które sprawują, znamy powszechnie. Są to nie tylko artyści, politycy, celebryci, sportowcy, biznesmeni, ale także przedstawiciele władz lokalnych czy duchowni różnych kościołów. Wszyscy oni – w większej czy mniejszej skali – są osobami publicznymi. Godzą się na to zresztą, robiąc kariery w swojej dziedzinie, podążając za powołaniem lub kandydując na różne stanowiska publiczne.

Stając się osobą publiczną, każdy musi się liczyć z tym, że będzie obserwowany wnikliwie przez wiele oczu, będzie oceniany pozytywnie za swoje zasługi i sukcesy lub mocno krytykowany za błędy, opieszałość, nadużywanie swoich kompetencji czy przyznanej władzy. Szczególnie w dzisiejszych czasach osoby publiczne są bacznie obserwowane, by nie powiedzieć, że wręcz inwigilowane przez paparazzich, wszechobecne kamery monitoringu, różnego rodzaju skandalistów lub dziennikarzy śledczych, o rzeszach internautów nie wspominając.

Kiedyś łatwiej było ukryć wszelkie złe zachowania, postawy, haniebne czyny, których dopuszczały się osoby publiczne. Polityków chroniła na przykład cenzura, wiele rzeczy działo się za zamkniętymi drzwiami gabinetów, pokojów hotelowych itp., do których nie mieli wstępu dziennikarze. Dziś można każdego mieć jak na widelcu i nakryć na każdym przestępstwie czy nieprawidłowości, a w Internecie obśmiać nawet najmniejsze potknięcie czy przejęzyczenie, nie mówiąc już o poważnych przestępstwach czy aferach.

Istnieje oczywiście problem brutalnego wkraczania różnych ludzi w sferę prywatności osób publicznych, przekraczania wszelkich barier i szukania za wszelką cenę skandalu i sensacji – nawet nie sprawdzonych bądź wyimaginowanych – byle zdyskredytować jakąś osobę publiczną z powodów i motywów znanych tylko ich prześladowcom. Współczesne media – szczególnie te z niskiej półki – zarabiają zresztą krocie na takich procederach i to jest również niegodne i naganne. Ale cóż, czasy mamy zdziczałe i obyczaje też. A skoro tak się niestety dzieje, to każdy, kto ma ambicje lub plany stania się osobą publiczną, musi mieć pełną świadomość, że będzie bardzo wnikliwie obserwowany, oceniany, krytykowany i wyszydzany wręcz, jeśli nie będzie postępował godnie, moralnie i wręcz nieskazitelnie.

Jako pastor w swoim kościele jak i obywatel naszego miasta staram się o tym pamiętać każdego dnia. Jako duszpasterz nauczam również ludzi mi powierzonych, abyśmy wszyscy kierowali się tym, co szlachetne i „trzymali się z dala od wszelkiego rodzaju zła” (1 Tes 5,21-22). Mam tak postępować nie tylko za kazalnicą na nabożeństwie w obecności wiernych, ale także w domu, w relacjach z moją żoną i bliskimi w mojej rodzinie, w tym także na ulicy, w urzędzie czy w sklepie. Wiem bowiem, że ludzie mnie obserwują i mają prawo oczekiwać ode mnie dobrego przykładu – wszak jestem osobą duchowną i publiczną jednocześnie. A jeszcze do tego dochodzi to, co piszę na tych łamach i co podpisuję swoim nazwiskiem – to również odpowiedzialność za słowo i poglądy, którymi mam przywilej dzielić się z Państwem co tydzień.

Jeśli więc osoby publiczne będą postępowały nieodpowiedzialnie, podle czy niemoralnie – niech się potem nie dziwią, że zostaną „obsmarowane” w gazetach, obśmiane i zdemaskowane w Internecie, będą podawane do sądów za przekręty i przestępstwa, albo w końcu ktoś nakręci o nich demaskatorski film, który będzie bolał, bulwersował i szokował. Nie chciałbym tego doświadczyć na własnej skórze ani nie życzę tego nikomu. Bo jeśli ktoś z nas miałby jednak zasmakować takiego upokorzenia, to lepiej niech natychmiast przestanie być osobą publiczną, schowa się w ciemny kąt i stanie się nikim. Wtedy nikt na niego nie zwróci uwagi.

 Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →