Zaginął, lecz odnalazł się

arsiv

Home Category : Blog Pastora

Exemple

Zaginął, lecz odnalazł się

Niemal codziennie słyszymy wiadomości o ludziach, którzy zaginęli. Jest to tragedia dla bliskich i przyjaciół osób zaginionych, których często szukają dziesiątki ludzi: policjantów, strażaków, płetwonurków czy ratowników górskich oraz wielu innych ochotników i wolontariuszy. Tak dzieje się szczególnie wtedy, gdy chodzi o małe dzieci i młodzież. Im dłużej trwają ich poszukiwania, tym mniej nadziei na ich odnalezienie. Ale – jak często powiadamy w takich okolicznościach – nadzieja umiera ostatnia.


W wielu przypadkach poszukiwania osoby zaginionej kończą się jednak tragicznie i nieodwołalnie, bo odnalezieniem zwłok tych ludzi. Nie są to dla nikogo dobre wieści, a o takich smutnych historiach możemy przeczytać lub usłyszeć dość często. Ot, chociażby dwa przykłady z poprzedniego tygodnia. W Internecie przeczytałem taki oto komunikat: „Tragiczny finał poszukiwań 19-letniego studenta dobiegł końca. Jego martwe ciało znaleziono w niedzielę w Warcie w Obornikach Wielkopolskich”. Druga informacja brzmiała podobnie: „W ubiegły czwartek policjanci z Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie podczas działań poszukiwawczych natrafili na ciało kobiety. Rodzina potwierdziła, że to zaginiona 34-letnia Grażyna K. Jej ciało wyłowiono z Uszwicy w miejscowości Bielcza (pow. brzeski)”.


Czasem publikowane są fotografie tych osób. Są to często młodzi ludzie, piękne dziewczyny i przystojni chłopcy. Mieli przed sobą całe życie, ale niestety, zaginęli, a niektórzy bez wieści i do dziś ich los jest nadal nieznany. Ile mamy takich dramatów i tragedii? Co przeżywają codziennie ich rodzice, bliscy i przyjaciele? To musi być straszne!


Są jednak i takie sytuacje, że jakaś osoba zaginęła, ale po wielu poszukiwaniach w końcu odnalazła się. Jakaż to ulga i szczęście dla niej samej jak również dla jej bliskich i przyjaciół. Również ci, którzy prowadzili poszukiwania, czasem na większą skalę, także czują wielką radość i satysfakcję, gdy kogoś udaje się odnaleźć i uratować. Wolę raczej takie historie, które mają swoje szczęśliwe zakończenia, ale nie zawsze tak się dzieje. Niestety.


Myślę w tym kontekście również o tym, że w sensie duchowym czasem człowiek może też się zagubić lub pogubić. Jest to możliwe szczególnie wtedy, kiedy ktoś żyje po omacku i nie ma oparcia w trwałych wartościach, innych ludziach, a nade wszystko w Bogu. Mnogość wykluczających się często recept na życie szczęśliwe i poukładane sprawia, że tak trudno wybrać tę właściwą drogę i krocząc nią, nie pogubić się i nie zbłądzić.
W terminologii biblijnej istnieje pojęcie „człowiek zgubiony” co oznacza, że ktoś jest uwikłany w swoje grzechy, żyje bez wiary, nadziei i Bożego przebaczenia, a końcem tego jest zatracenie wieczne. A ponieważ Pismo Święte naucza nas, że „nie ma sprawiedliwego ani jednego”, więc my wszyscy, zanim nie określimy się świadomie jako dzieci Boga, czyli ludzie świadomie wierzący, to jesteśmy z punktu widzenia Boga ludźmi zgubionymi.


Dobra nowina polega jednak na tym, że to Pan Bóg szuka człowieka i chce go znaleźć, a następnie przygarnąć do siebie jak marnotrawnego syna lub marnotrawną córkę. Boże ramiona są stale otwarte i gotowe, by przytulić każdego zagubionego lub zgubionego człowieka i tchnąć w niego wiarę, Boże przebaczenie oraz nadzieję na przyszłość. Taki jest stale i wciąż nasz Stwórca, do którego zresztą wołamy w modlitwie: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie (…) bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”. Prawda bowiem jest taka, że jeżeli w twoim życiu nie dzieje się wola Boża, lecz twoja własna, to wtedy oznacza, że jesteś duchowo zgubiony.


Skoro więc odnalezienie zagubionej osoby sprawia tak wielką radość, tym bardziej uratowanie człowieka od duchowej zguby jest wielkim cudem i ogromnym szczęściem dla niego samego oraz dla wielu innych, jeśli na jego przemianę reagują oni właściwie, to znaczy pozytywnie i ze zrozumieniem. Czasem bowiem na pozytywną duchową przemianę jakiegoś człowieka reagujemy jak brat syna marnotrawnego z przypowieści Pana Jezusa zapisanej w Ewangelii Łukasza. Tenże brat wpadł w gniew na wieść, że jego ojciec z radością przyjął swego marnotrawnego syna i wyprawił dla niego ucztę. Kiedy więc wybuchnął gniewem na swego rodzica, jego ojciec wypowiedział znamienne słowa: „To dobrze, że się cieszymy, bo ten twój brat był martwy, a jednak ożył, był zgubiony, lecz odnalazł się” (Łk 15,32).


Obyśmy sami nigdy nie pogubili się w życiu, a jeśli ktoś się duchowo lub moralnie pozbiera i wróci do normalnego i przyzwoitego życia – cieszmy się razem z nim i dodajmy mu otuchy, aby więcej nie wracał na życiowe i duchowe bezdroża.

pastor Andrzej Seweryn
(andrzej.seweryn@gmail.com)
Read More →
Exemple

Ostatnio przeczytałem gdzieś, że w ubiegłym roku rozwiodło się około 65 tysięcy małżeństw, przy czym prawie jedna trzecia z nich to związki trwające już wiele lat. Innym niepokojącym trendem jest również liczba rozwodów par, które przeżyły ze sobą bardzo krótki okres. Zarówno młodzi, jak i bardziej dojrzali ludzie zbyt często i zbyt łatwo zrywają definitywnie swoje małżeńskie więzy. Oczywiście, że każdy rozwód jest tragedią, nieszczęściem, życiową porażką tych par, a największą traumą dla ich dzieci. Tymczasem sądy zbyt pochopnie wydają takie postanowienia, nie dając czasu na przemyślenie decyzji ani nie pomagając ludziom w czasie kryzysu rodzinnego naprawić zepsutych relacji, a w konsekwencji uratować czyjeś małżeństwo.


Kilka dni temu w naszym Urzędzie Miasta przeczytałem ogłoszenie o możliwości zgłaszania par małżeńskich, które doczekały tzw. Złotych Godów, by te mogły otrzymać specjalne gratulacje i medale za długoletnie pożycie małżeńskie przyznawane przez Prezydenta Rzeczypospolitej. Co prawda na takie wyróżnienie musimy jeszcze z żoną trochę poczekać, ale może się uda? Pożyjemy, zobaczymy. Na razie mamy za sobą „czterdziestkę” – co też jest niezłym wynikiem. Obyśmy wytrwali jednak do końca w swoich małżeńskich przyrzeczeniach. Bez względu na to, ile jeszcze razem „pociągniemy” – z Bożą pomocą, oczywiście!


Wszyscy znamy zapewne różne dowcipy na temat małżeństw, szczególnie tych wytrwałych i wiernych. Czasem – zupełnie niesłusznie i nieodpowiedzialnie – śmiejemy się z nich uważając, że to już prawie kazirodztwo, albo że takie małżeństwa są już mocno przeterminowane. Młodzi z naiwną i niedojrzałą szczerością zauważają, że ich „starzy” nie wyglądają już tak pięknie i seksownie, nie trzymają się za rączki jak młodzi zakochani, nie dotykają się i nie patrzą na siebie z błyskiem w oku. Już nie czują motylków w brzuchu. Kiedy więc w końcu te motylki odlecą, a różowe okulary opadną, cóż nam wtedy pozostaje? Nuda, rutyna i pustka, bo nie ma już o czym gadać, wszak nasze dzieci wyfrunęły już z domowego gniazda.


Z drugiej strony zaś wielu ludzi pokiereszowanych przez życie i swoje lekkomyślne decyzje lub poważne błędy z zazdrością patrzy na trwałe małżeństwa niektórych starszych ludzi. Nauczono ich niegdyś wielkiego szacunku do siebie oraz odpowiedzialności za dane słowo czy złożone sobie obietnice. Szczególnie te przed urzędnikiem państwowym, a potem przed Bogiem w kościele. Ci ludzie nauczyli się żyć razem w epoce, kiedy zepsute rzeczy się naprawiało, a nie wyrzucało na śmietnik i zastępowało nowym. Niemal każde małżeństwo przechodzi przez trudne chwile, a czasem poważne kryzysy. Ale kiedyś walczyło się o uratowanie związków rodzinnych, sądy wywierały silną presję na rozwodzące się pary, by te przemyślały jeszcze raz swoje decyzje, by poddawały się terapii małżeńskiej i ratowały swoje małżeństwo za wszelką cenę. Dziś bez orzekania winy można dostać rozwód w 20 minut.


Czy taki stan rzeczy i takie podejście do małżeństwa ma oznaczać, że mamy się godzić na trwałą dewastację naszych rodzin i na traumę, którą często skłóceni rodzice fundują swoim dzieciom? Czy mamy oszukiwać samych siebie twierdząc, że można się rozwieść w sposób cywilizowany, a potem żyć w przyjaźni i jeździć z dziećmi z naszego starego, a teraz z naszych nowych małżeństw na wspólne wakacje? Czy w ogóle instytucję małżeństwa możemy traktować jako przeżytek, a małżeństwa z długim stażem za produkt mocno przeterminowany, a więc już nie nadający się do spożycia?


Małżeństwo to szkoła miłości trwałej, która nie wyraża się tylko w namiętności i romantycznych uniesieniach, ale wraz z upływem lat staje się miłością dojrzałą, spokojniejszą w przeżywaniu, ale za to głęboką i wiążącą kochających się ludzi na wielu płaszczyznach. To szkoła wierności i dobrze pojętego kompromisu. To miejsce, gdzie silny w każdym z nas egoizm musi zejść na dalszy plan i gdzie dobro mojej żony/męża jest dla mnie najwyższym nakazem i powinnością budowaną na miłości i przywiązaniu oraz na danym sobie i Bogu słowie!


Cóż więc z tego, że po latach mamy więcej zmarszczek i siwych włosów, że nasze sylwetki nie przypominają tych z młodości. Przecież oboje przyrzekliśmy sobie, że zestarzejemy się razem, a wraz z upływem lat będziemy odkrywać na nowo nasze wewnętrzne piękno, patrząc na nasze dzieci i wnuki oraz mając świadomość, jak jesteśmy dla nich ważni. Zaś patrząc na siebie z miłością dostrzeżemy w oczach nie gasnące iskierki uczuć. Jeżeli były i są nadal prawdziwe, to nigdy nie wygasną. Również uczucie bliskości, intymności i po prostu obecności ze sobą na co dzień, na dobre i na złe – jak sobie przed laty przyrzekliśmy na ślubnym kobiercu.
„Niech będzie błogosławiony twój zdrój – ciesz się żoną poślubioną w młodości” – powiada Salomon (Przyp. Sal. 5,18). A więc nie tylko wtedy, gdy jest młodziutka i powabna, ale ciesz się i rozkoszuj nią zawsze, wszak została ci dana na całe życie. Parafrazując należałoby dodać i powiedzieć każdej mężatce: ciesz się mężem poślubionym w młodości! Dlatego też Pismo Święte mówi nam dzisiaj: „Strzeżcie tego zatem w waszym duchu i niech nikt nie będzie niewierny żonie [mężowi] swojej młodości” (Ks. Malachiasza 2,15).


Niech nasze małżeństwa będą jak dobre wino: im starsze tym lepsze! Na przekór wszystkiemu!

pastor Andrzej Seweryn
andrzej.seweryn@gmail.com
Read More →
Exemple

Przyloty i odloty

Jakiś czas temu publicznie deklarowałem w jednym z felietonów, że jestem wielkim fanem naszego lotniska w Szymanach. Bo to przecież niebywałe szczęście mieszkać zaledwie 10 km od lotniska międzynarodowego – jak by nie patrzeć! Można się do niego dostać w 10 minut, jadąc nie jakąś zatłoczoną arterią, lecz spokojną drogą wiodącą przez piękne, mazurskie lasy. Dojazd do niego prościutki, a nie tak skomplikowany, jak na przykład dojazd do parkingu na lotnisku Chopina w Warszawie, który i samym warszawiakom sprawia wiele kłopotów. Cóż dopiero ludziom z tak zwanej prowincji…


Co prawda nasze lotnisko pewnie nigdy nie stanie się polskim Heathrow czy O’Hare, ale dla zapewnienia dynamicznego rozwoju naszego miasta i regionu proponowałbym przeniesienie lokalizacji Centralnego Portu Lotniczego do Szyman. A to byśmy zrobili skok cywilizacyjny!!! Niestety, porzucam tę szaloną myśl, choć do nieszablonowych i odważnych pomysłów promocyjnych zachęcał w ostatnim felietonie mój sąsiad z łamów naszej gazety. Szkoda byłoby jednakże naszych lasów, które należałoby wyciąć oraz spokoju i ciszy, które koją nasze nerwy.
Każda dobra wiadomość z Szyman cieszy moje serce, każde nowe połączenie w przyszłości będzie witane również z wielką radością, nie tylko przeze mnie. Kiedy więc usłyszałem, że na naszym lotnisku wylądował przed tygodniem Boeing 757-200 z dumnym napisem na kadłubie: United States of America, a którego pasażerami byli: sekretarz stanu USA Mike Pompeo oraz nasz minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, poczułem się dumny jako lokalny patriota, bo przecież nie na każdym lotnisku ląduje taki statek powietrzny. A co, mamy się czuć gorsi? Nie ma mowy!


W ostatnim numerze naszej gazety pojawił się jeszcze jeden wątek „lotniskowy”. Otóż dowiedziałem się, że jednym z „ochroniarzy” naszego mazurskiego portu lotniczego jest niejaki Szary. Nie jest to pseudonim żadnego oficera ochrony, tylko imię jastrzębia-gołębiarza, który z racji swojej wyjątkowej służby na lotnisku w Szymanach został uhonorowany pięcioma gwiazdkami – o jedną gwiazdkę więcej niż kapitan! Gratulacje dla Szarego oraz dla pana sokolnika, który się nim opiekuje! Gdyby ktoś nie wiedział, jak odpowiedzialną pracę Szary wykonuje, niech wybierze się na wycieczkę do naszego portu lotniczego i zrobi sobie z nim zdjęcie.


Na każdym lotnisku na świecie mamy do czynienia z przylotami i odlotami samolotów. Chodzi tylko o to, by ten ruch powietrzny odbywał się bez zakłóceń i był bezpieczny dla wszystkich. Kiedy myślę o kontrolerach ruchu lotniczego, ludziach o nerwach ze stali i bardzo kompetentnych, mam pełny podziw dla nich. Bo nigdy ich nie widzimy jako pasażerowie, a oni na wieżach kontroli lotów czuwają nad bezpieczeństwem tak wielu istnień ludzkich. Nie tylko Szary dba o to bezpieczeństwo – choćby na naszym lotnisku. Chwała im wszystkim za to. Życzymy im powodzenia i oby nigdy w czasie ich służby nie wydarzyło się coś złego. Liczba startów i lądowań musi się zgadzać.


Może ktoś z moich Czytelników zastanawia się w tym momencie i w duchu zadaje mi pytanie: Drogi pastorze, ale do czego zmierzasz tym razem? Przecież nie masz pojęcia o biznesie lotniczym, a realia podróżowania samolotami znasz jedynie z pozycji pasażera. Co więc chcesz mi powiedzieć tym razem, a co łączyłoby się z twoimi duchowymi zainteresowaniami? Dobre pytanie.


Oczywiście, że w Piśmie Świętym nie znajdziemy fragmentów o lataniu samolotami ani o lotniskach, bo wtedy jak wiadomo takowych nie było. Czytamy raczej o statkach i podróżach morskich oraz portach, do których te statki zawijały, wszak w tamtych czasach był to najszybszy dostępny środek lokomocji. Jeśli już jest w Biblii mowa o lataniu, to chodzi raczej o ptaki, od których możemy się wiele nauczyć. Takie wątki można zresztą znaleźć w nauczaniu proroków czy też samego Pana Jezusa.


Mnie jednak wątek „lotniskowy”, który poruszyłem na początku, kojarzy się z jednym fragmentem z Księgi Psalmów, gdzie czytamy ważne słowa: „Nasze życie rozciąga się na lat siedemdziesiąt, a jeżeli starczy sił, to na lat osiemdziesiąt (…). Błyskawicznie przemijają, a my – odlatujemy” (Psalm 90,10). Każdy z nas pojawił się na tym świecie pewnego dnia. To był nasz „przylot”. Nie wiemy, jak długo jeszcze postoimy na naszym „życiowym lotnisku”, ale pewnego dnia przyjdzie nam odpalić silniki i odlecieć. Tylko dokąd polecimy? I czy chcielibyśmy tam polecieć?


Ta biblijna metafora mówiąca o naszej przyszłej śmierci jako o naszym odlocie z tej ziemi jest godna głębszego zastanowienia. Bo co jakiś czas żegnamy kogoś: albo znanego, albo bliskiego nam. Oni już odlecieli. I my pewnego dnia też odlecimy. Tylko dokąd? Gdyby ktoś z was chciał ze mną o tym porozmawiać, jestem do dyspozycji. Wiecie, gdzie mnie szukać.

pastor Andrzej Seweryn
(andrzej.seweryn@gmail.com)
Read More →
Exemple

Jak Ci na imię?

Kreatywność rodziców, którzy nadają imiona swoim dzieciom, potrafi być nieokiełzana. Przeczytałem ostatnio pewien tekst mówiący o bardzo dziwnych imionach, które swoim pociechom nadają współcześni rodzice. Młodzi ojcowie i matki silą się na oryginalność i czasami chcą zaspokoić swoje fanaberie w tym względzie. Ich dzieci stają się więc – nie z własnej woli przecież – posiadaczami imion, które czasem stają się ich przekleństwem, obiektem niewybrednych żartów rówieśników, bo są uważane w danym czasie za snobistyczne, śmieszne lub ślepo zapożyczone, szczególnie z kręgów anglosaskich, ale obce naszej kulturze i tradycji.
Z drugiej strony wielu rodziców wraca obecnie do starych, tradycyjnie polskich imion, takich jak na przykład: Jan, Stefan, Jasiek, Józek, choć nadal nie słyszę, by chłopcom nadawano dzisiaj piękne imię Andrzej, które jakoś nie wraca „na salony”. Kiedy więc ktoś nosi to imię, to zazwyczaj reprezentuje pokolenie co najmniej 50+. A szkoda, bo to według mnie najpiękniejsze męskie imię! Drugie zaś to imię Seweryn. Też piękne, a obecnie również, niestety, niemodne! A, niech tam sobie będę odrobinę subiektywny – co mi szkodzi?
Z kolei wielu ludzi bulwersuje, śmieszy lub wywołuje kpiny i szyderstwa, kiedy dowiadują się, że ktoś nadał swoim pociechom takie imiona, jak na przykład Andżelika, Dżesika czy Brajan. Szczególnie dziwnie brzmią bowiem spolszczenia tych obcojęzycznych, ale popularnych przecież w innych krajach imion. Te udziwnienia są postrzegane przez niektórych jako szaleństwo rodziców, którzy na siłę chcą być oryginalni, ale mogą w ten sposób zaszkodzić swojemu dziecku w przyszłości.
Pamiętam, jak przed wieloma laty poszedłem do Urzędu Stanu Cywilnego w Białymstoku, by nadać imię swojemu drugiemu synowi. Chcieliśmy z żoną nadać mu imię Ariel, bo było to imię biblijne, które nam się podobało, a żonie dodatkowo kojarzyło się z pozytywną postacią chłopca z filmu „Szaleństwa Majki Skowron”. Niestety, nie figurowało ono w Urzędowym Spisie Imion (chyba tak to się wtedy nazywało) i pan kierownik urzędu odmówił zarejestrowania tego imienia. Pominę w tym miejscu argumentację, jaką się wtedy posłużył, sugerując, że jest to imię hebrajskie i nasz syn w przyszłości może być narażony na szykany i nieakceptację. Z urzędniczą troską zasugerował nadanie mu innego imienia.
Przejrzałem więc spis imion „dozwolonych” w tamtym czasie i okazało się, że były tam takie imiona, jak na przykład: Abimelech, Abraham (też hebrajskie), Adolf, Wadim, Kuźma czy Alfons, ale naszego wybranego imienia niestety nie znaleźliśmy. Ostatecznie nasz syn otrzymał imię Kamil i tak już zostało.
Kiedyś, a także w czasach biblijnych, dzieciom nadawano imiona po jakimś czasie. Najpierw obserwowano to dziecko, jego charakter, zdolności lub cechy charakterystyczne jego wyglądu, a nadane później imię zawierało w sobie jakąś charakterystykę tego dziecka. Dziś nadajemy dzieciom imiona niedługo po urodzeniu i te imiona nie mają nic wspólnego z osobowością czy cechami charakteru naszych pociech. Zaś popularność niektórych imion, zmienna jak trendy w modzie, sprawia, że dziś mamy często tak wielu Patryków, Jakubów, Robertów, by na męskich imionach pozostać.
Nie jest oczywiście bez znaczenia, jakie imiona nadamy naszym dzieciom, choć często wybieramy te, które nam się zwyczajnie podobają lub dobrze kojarzą i to jest najczęstsze kryterium naszych wyborów w tym względzie. Nietypowe imiona z kolei stają się wyróżnikiem naszego dziecka, bo takie imię będzie jedyne w klasie, albo nawet w całej szkole. Chodzi tylko o to, by nie kaleczyło naszego dziecka z powodu zbytniego udziwnienia, wszak obecnie mamy większą wolność w tej materii. No i żeby jeszcze dziadkowie potrafili je poprawnie wypowiedzieć i nie wstydzić się przed sąsiadami, bo czasem zżymają się słysząc po raz pierwszy brzmienie imienia swego wnusia czy wnusi: niespotykane, dziwaczne, czasem bezsensowne bądź obce kulturowo.
A może nie warto o tym mówić, bo tak jak przyjęły się już chyba imiona: Nikola czy Wiktoria, to może za niedługo takie imiona, jak: Wanessa, Samanta, Dżenifer czy Brajan też przestaną razić swoją obcością czy innością, bo w końcu otwieramy się na świat. Więc i Borys czy Mikołaj – imiona raczej kojarzące się z kulturą zza wschodniej granicy – też przestaną nas dziwić.
Chodzi w tym wszystkim jednak o coś więcej. Mianowicie o to, byśmy swoje pociechy umieli jako rodzice lub dziadkowie tak wychować, żeby bez względu na imiona, które im nadaliśmy, byli to ludzie dobrze wychowani, przygotowani do życia, prawi, szanujący Pana Boga oraz innych ludzi. Nie muszą bowiem nosić tak nobliwych imion jak: Bożydar czy Bogumiła, Jonatan czy Amos. Wystarczy, że będą ludźmi, z którymi te imiona będą się innym dobrze kojarzyć, a osoby, które te imiona noszą, rzeczywiście będą Bogu miłe. I nam też.

pastor Andrzej Seweryn
Read More →
Exemple

Niepodległość czy wolność

Kiedy piszę ten tekst, mamy dziś poniedziałek niespodziewanie świąteczny, wszak z okazji świętowania 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości władza zafundowała nam dodatkowy dzień. A ponieważ była to dość niespodziewana i szybka decyzja, więc myślę, że nie ja jeden za bardzo nie miałem pomysłu, jak zagospodarować ten dzień, bo pogoda nie daje nam za wiele możliwości w tym względzie, zaś główne uroczystości jubileuszowe odbyły się przecież wczoraj, w niedzielę. Trochę zazdroszczę Amerykanom albo Francuzom, którzy celebrują swoje narodowe święta w lipcu, gdy jest lato i często piękna pogoda. My tymczasem nie odpalimy dzisiaj grilla i nie pojedziemy nad jezioro, by się pokąpać i poopalać, bo to przecież listopad.

Na wczorajszym, niedzielnym nabożeństwie w naszym kościele modliliśmy się o pomyślność Ojczyzny oraz o mądrość i bojaźń Bożą dla rządzących tam w Warszawie jak i w Szczytnie oraz w naszym powiecie. W telegraficznym skrócie przypomniałem swoim słuchaczom burzliwe dzieje naszej Ojczyzny przez ponad dziesięć wieków naszej państwowości, a jednocześnie chrześcijańskiej tradycji. Mieliśmy okresy chwały i potęgi naszego państwa, ale także całe dziesięciolecia, gdy przez nasz kraj przetaczały się wojny i walki z wrogami dookoła nas (XVI wiek), aż wreszcie nastały 123 lata zaborów, które w końcu zakończyły się w 1918 roku i dały nam niepodległość. Cieszyliśmy się nią nieco ponad 20 lat i nastała druga wojna światowa – pięć lat mrocznej i krwawej okupacji hitlerowskiej. Znowu zniewoleni, pokonani i zrujnowani.

Po wojnie nasza wolność i niepodległość była – mówiąc najdelikatniej – mocno dyskusyjna, by wreszcie po 1989 roku doprowadzić nas do prawdziwej wolności, otwartych granic oraz większego bezpieczeństwa i szansy na skok cywilizacyjny. Dzięki Bogu za to wszystko, co udało się nam, Polakom, osiągnąć i z tych szans dziejowych skorzystać. Nie chcielibyśmy tego nigdy utracić albo bezpowrotnie zaprzepaścić, stąd stała modlitwa o rządzących ma sens i powinna stale mobilizować nas jako chrześcijan w tym kraju. Oby mroczne okresy naszej dziejowej przeszłości nie powtórzyły się już nigdy więcej.

Okrągła rocznica naszej niepodległości była okazją do rozmyślań na temat istoty patriotyzmu oraz naszej narodowej tożsamości. Każdy z nas miał pewnie własne przemyślenia oraz oceniał osobiście kształt i przebieg naszych jubileuszowych uroczystości. Nie będę mówił o tym, co nie powinno się według mnie zdarzyć. Cieszyli mnie bowiem nade wszystko ci ludzie, którzy bez żadnych partyjnych motywacji wychodzili na ulice miast i miasteczek, by po prostu cieszyć się z tego święta i z dumą powiewać biało-czerwonymi flagami. Cieszyli się wolnością i niepodległością jako bezcennymi wartościami dla naszego narodu. I to było piękne!

Pozwolę sobie jednak na nieco głębszą refleksję, która wynika z lektury Pisma Świętego. Otóż nie znajdziemy w nim słowa „niepodległość”. W Starym Testamencie Pan Bóg był i chciał być zawsze Panem swojego ludu, stąd pojęcie: teokracja, czyli władza Boga. Stwórca życzył sobie, aby Jego lud był zawsze Mu poddany oraz posłuszny i obiecywał im z tego tytułu błogosławieństwo, dostatek oraz wolność albo zwycięstwo nad wrogami. Tak więc nie używano wtedy słowa: niepodległość, bo albo lud Boży poddawał się woli Boga, albo wypowiadał Mu posłuszeństwo, co prowadziło ich z kolei do niewoli egipskiej albo później babilońskiej, zniewolenia przez wrogów, klęsk na polach bitwy oraz innych przejawów Bożego gniewu.

Kiedy zaś Pan Jezus przyszedł na świat i nauczał ludzi, również nie używał słowa: niepodległość”, bo to jest termin polityczny, a nie duchowy. Jezus wyraźnie nauczał, że „każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu” (Ew. Jana 8,34), a potem dodał mówiąc o sobie, że „jeśli Syn [Boży] was wyzwoli, będziecie naprawdę wolni” (Ew. Jana 8,36). Wcześniej zaś wyjaśnił swoim słuchaczom ważną prawdę: „Jeśli wytrwacie w moim Słowie, to istotnie jesteście moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (Ew. Jana 8,31b-32).

W wymiarze indywidualnym i duchowym nie możemy więc mówić o naszej niepodległości rozumianej jako bycie niezależnym od kogokolwiek i czegokolwiek. Możemy za to mówić o prawdziwej duchowej wolności – czyli wyzwoleniu nas spod panowania szatana w naszym życiu, a poddaniu się naszemu Panu i Zbawicielowi z miłości i przekonania, że jest to najlepsze, co możemy w swoim życiu postanowić. Każdy, kto tego doświadcza i przekonał się, jak bogate jest życie z Bogiem, powie za Apostołem Pawłem, że „wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, ale ja nie pozwolę, by cokolwiek mną zawładnęło” (1 Kor 6,12).

To jest prawdziwa wolność, a ja rezygnuję z osobistej niepodległości, bo to jest mrzonka albo prosta droga do anarchii. Wolę raczej świadomie i chętnie poddawać się swojemu Zbawicielowi. Jeśli tego nie zrobię, zapanuje nade mną szatan. „Musisz komuś służyć: może to być szatan, może być Bóg” – jak śpiewał kiedyś Bob Dylan. A więc pomyśl choć przez chwilę, komu służysz.

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

 

Read More →
Exemple

Nowy sąsiad

Na pierwszą turę wyborów samorządowych zdążyliśmy z żoną niemal pod koniec wyborczego dnia, ale spełniliśmy swój obywatelski obowiązek. Na drugą turę wyborów nowego burmistrza naszego miasta – niestety – nie mogliśmy się stawić, ponieważ przyszło nam wyjechać na niemal dwa tygodnie do Stanów Zjednoczonych. Kiedy będziecie Państwo czytać ten felieton, my w tym czasie będziemy już powoli wracać do domu.

Piszę ten tekst w niedzielny wieczór czasu amerykańskiego, a w Polsce jest już 3.00 rano w poniedziałek powyborczy. Nie znam jeszcze nieoficjalnych wyników głosowania w Szczytnie, ale jestem ciekawy, który z kandydatów ostatecznie wygrał. Kiedy wrócę z podróży, z pewnością pogratuluję nowemu gospodarzowi naszego miasta. Dziś tymczasem chciałem zobaczyć lądowanie Air Force 1 z prezydentem Trumpem na pokładzie na lotnisku w Chattanooga w stanie Tennessee, gdzie aktualnie jesteśmy. Nic z tego nie wyszło, wszak samolot lądował z przeciwnego kierunku, a szkoda.

Domyślam się jednak, że niejeden z czytelników zadaje sobie pytanie: skąd ten tytuł dzisiejszego felietonu? Jakiego nowego sąsiada mam na myśli? Otóż wracam do wyborów nowego burmistrza, bo będzie z pewnością nowy – ktokolwiek wygra drugą turę. Będziemy więc mieli nowego sąsiada, ponieważ nasz kościół sąsiaduje z miejskim ratuszem, od którego dzieli nas tylko pasaż miejski z pomnikiem Krzysztofa Klenczona. Po drugiej stronie ulicy mamy za to sąd i areszt, zaś obok, tylko z drugiej strony – szkołę muzyczną. O pięknym Jeziorze Domowym Dużym nie wspominając.

Dobrze mieć miłych sąsiadów – to prawda oczywista i nie wymagająca żadnych dodatkowych wyjaśnień. Jest w Biblii takie zdanie, które mówi, że lepszy sąsiad z bliska niż brat z daleka. Mam więc nadzieję, że nowy burmistrz będzie i dla nas jako mniejszościowego kościoła również dobrym, przychylnym nam sąsiadem i dobrym gospodarzem naszego miasta, troszczącym się o wszystkich jego mieszkańców.

My ze swej strony – mówię to w imieniu członków Kościoła Baptystycznego w Szczytnie, którego jestem duszpasterzem – będziemy się nadal modlić o władze naszego miasta oraz nowego burmistrza, jak to zresztą zawsze czynimy. Jest to nasza powinność wypływająca z posłuszeństwa Słowu Bożemu, które uczy nas, by „zanosić błagania, modlitwy, prośby wstawiennicze i podziękowania za wszystkich ludzi, za królów oraz wszystkich na wysokich stanowiskach, abyśmy wiedli życie ciche i spokojne, z całą pobożnością i godnością” (1 Tym 2,1-2). Ufam, że w tej modlitwie nie jesteśmy odosobnieni.

Każdy zdrowo myślący człowiek ma pełną świadomość, że sprawowanie władzy na każdym szczeblu nie jest łatwe i proste. Oczywiście najłatwiej jest krytykować tych, którzy podejmują ważne decyzje i nierzadko bardzo trudne, bo nie ma idealnych rozwiązań, które zadowoliłyby wszystkich. Zawsze będzie doskwierał konflikt interesów, pokusy nadużywania władzy czy zaniedbań nie znikną i trzeba będzie z nimi walczyć. Presja społecznych oczekiwań zwykle przerasta możliwości tych, którzy rządzą i wydają nasze, czyli publiczne pieniądze. Zatem im więcej będziemy się modlić, a mniej narzekać i grymasić – tym będzie lepiej dla nas wszystkich.

Wszystkim nam zależy na rozwoju gospodarczym i rozkwicie naszego miasta, a także na bezpieczeństwie oraz spokojnym bytowaniu naszych mieszkańców, bo to nasza mała ojczyzna przecież. Będziemy liczyć na to i będziemy spodziewać się dobrych rzeczy w Szczytnie, które sprawią, że będzie nam miło i przyjemnie mieszkać, żyć i pracować w tym mieście i jakże pięknym regionie. Dlatego też naszym nowo wybranym władzom samorządowym życzymy po prostu powodzenia i sukcesów, bo ich sukcesy będą naszymi sukcesami, zaś ich porażki będą działać na szkodę nas wszystkich, a tego byśmy sobie nie życzyli.

Chciałbym jednak życzyć naszym mieszkańcom jeszcze jednego, czego pewnie nie znaleźliście w żadnym programie wyborczym, a co jest również bardzo ważne. Otóż chciałbym, aby mieszkańcy naszego miasta i powiatu mieli też w pełni zaspokojone duchowe potrzeby. To nie jest oczywiście odpowiedzialność władz samorządowych, ile raczej odpowiedzialność naszych parafii i zborów – jako duchowych wspólnot chrześcijan należących do kilku denominacji działających w Szczytnie.

Jest to odpowiedzialność nas, duszpasterzy, by nieść ludziom pociechę, głosić im Słowo Boże i zachęcać do budowania przez nich osobistej relacji z Bogiem, a nie tylko pielęgnowania religijności lub utrwalania w nich mniemania, że bycie nominalnym chrześcijaninem lub wierzącym-niepraktykującym (cóż za kuriozalne określenie!) – może zadowolić Boga. Nam wszystkim powinno zależeć na czymś więcej!

Na koniec życzę również tym, którzy są duchowo zagubieni w naszym mieście, by szukali i w końcu odnaleźli własną drogę do Boga, wzmacniali się w wierze i z odwagą patrzyli w przyszłość: nie tylko tę doczesną, ale również tę wieczną! Zaś tym, którzy nie wierzą i nazywają się ateistami, życzę, by wyzbyli się tej naiwnej – także wiary, że życie bez Boga ma sens i może uczynić człowieka szczęśliwym i spełnionym, bo tak po prostu nie jest i nigdy nie będzie. Żyjmy więc wiarą – szczerą i prawdziwą – a nie złudzeniami!

 

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

 

Read More →
Exemple

Siła słowa

Jako ludzie nie jesteśmy milczącymi kamieniami lub rybami, które podobno nie mówią. Mamy bowiem zdolność komunikowania się na różne sposoby, w szczególności zaś za pomocą słów, czyli naszej mowy. Poza tym jesteśmy dodatkowo dumni z niezaprzeczalnego faktu, że przecież „Polacy nie gęsi i swój język mają”. Piękny i niełatwy jednocześnie. Wiedzą o tym szczególnie cudzoziemcy, którzy próbują uczyć się naszej mowy ojczystej i polskich słów, które dla wielu z nich są wręcz niemożliwe do wymówienia.

Słowa mają nie tylko swoje znaczenie, ale także swą siłę. Dyskutujemy, spieramy się, wymieniamy poglądy, chcemy komuś coś wyperswadować lub do czegoś przekonać, a wszystko to dzieje się z użyciem słów. Jednakże chodzi o to, by w naszych ustach nie brzmiały one jako słowa puste, czyli bez głębszej treści lub znaczenia. Wtedy nawet „słowotok” czyli wielość słów nie ma żadnego znaczenia, jeśli są one bez pokrycia lub co gorsza – są wręcz nieprzyzwoite. Nie sztuka dużo mówić lub głośno, sztuka mówić z sensem i z poczuciem odpowiedzialności za słowa, które wypowiadam. Prywatnie czy publicznie.

W czasie ostatnich tygodni politycy i samorządowcy zalewali nas powodzią słów. Różnych słów i czasem wręcz „kosmicznych” obietnic przedwyborczych, które padały na spotkaniach publicznych, w radio i w telewizji, o Internecie nie wspominając. Padały też słowa i osądy niegodne, które obniżały drastycznie poziom dyskursu publicznego. Wyborcy zweryfikowali je poprzez swoje głosy, a teraz najbliższe miesiące i lata pracy tych, którzy otrzymali władzę, pokażą realną wartość wypowiadanych przez nich słów i obietnic.

My, zwyczajni zjadacze chleba, też powinniśmy być świadomi odpowiedzialności za swoje słowa. Nie mam tu na myśli wyłącznie przysiąg małżeńskich, partnerskich zobowiązań w biznesie czy obietnic składanych naszym dzieciom lub przyjaciołom. Chodzi o zwyczajną uczciwość w tym, co mówimy, a nie o okłamywanie siebie nawzajem, „wciskanie kitu” czy robienie fałszywej miny do złej gry. Wszyscy zresztą zasługujemy na poważne traktowanie, zatem powinniśmy poważnie traktować także innych ludzi.

Musimy ciągle pamiętać, że słowa mają swoją moc sprawczą. Mogą wzmocnić, dodać otuchy, zachęcić, podtrzymać na duchu, ale też mogą zrujnować kogoś, zranić do żywego i narobić wiele szkody. W tym kontekście ważnym jest pytanie: jakich słów używamy na co dzień? One przecież nie przechodzą bez echa, mimo uszu, a szczególnie takie, o których mówimy: to ważkie słowa. Są to słowa, które mają swój ciężar gatunkowy, są wypowiadane publicznie i wpływają na sposób myślenia innych lub na ich przyszłość. Politycy i ludzie władzy winni o tym szczególnie pamiętać!

Byłoby również bardzo dobrze, gdybyśmy mówili zawsze tym samym językiem. Nie chodzi mi o to, żeby nie uczyć się lub nie używać innych języków, które mamy przywilej znać i nimi się posługiwać. Chodzi mi o to, że czasem ludzie mówią dwoma językami: oficjalnie po polsku, a nieoficjalnie, poza mikrofonem lub kamerą, tzw. „łaciną”. Mam tu na myśli niesławną aferę taśmową z ważnymi osobami publicznymi w tle. I nie mówię tu o tym, czy nagrywanie prywatnych rozmów bez wiedzy i zgody rozmówców było moralne i właściwe i czy jest do przyjęcia używanie tych nagrań do celów politycznych. Zwracam raczej uwagę na bulwersujący fakt, że ludzie z pierwszych stron gazet, o znanych twarzach i wysokiej pozycji w hierarchii społecznej, potrafią poza kamerą i mikrofonem, kiedy wydaje się, że nikt postronny ich nie słyszy – używać słów niecenzuralnych, obelżywych oraz osądów i myśli niegodnych ludzi wykształconych i darzonych zaufaniem przez wielu.

Elementarne zasady kultury osobistej i zwyczajnej ludzkiej godności nie powinny nigdy zniknąć sprzed oczu tych, od których wymaga się o wiele więcej niż od przeciętnych i prostych ludzi. Czasem powiadamy, że „co w sercu to i na ustach”. Nasza mowa, nasz język i słowa, których używamy nie tylko publicznie, ale także prywatnie, zdradzają poziom naszego intelektu, moralności i przyzwoitości. Nie możemy więc być ludźmi o dwóch twarzach, którzy mówią dwoma językami: polskim i „łaciną” – szczególnie jeśli chcemy cieszyć się szacunkiem i autorytetem u innych ludzi.

Jako chrześcijanin świadomy osobistej odpowiedzialności przed Bogiem za moje czyny i postępowanie, mam również poczucie odpowiedzialności za swoje słowa, które wypowiadam nie tylko za kazalnicą czy pulpitem wykładowcy, ale także te, które wypowiadam w swoim domu do żony czy do zaufanych przyjaciół przy kawie i na osobności, kiedy nikt inny mnie nie słyszy i nie nagrywa. Pamiętam bowiem o następującym zdaniu z Pisma Świętego: „Jeśli ktoś sądzi, że jest bogobojny, lecz nie powściąga swego języka, to oszukuje swoje serce i jego bogobojność pozbawiona jest treści” (List Jakuba 1,26).

Trzeba więc czasem ugryźć się w język lub zamilknąć, zamiast wypowiadać słowa niegodne i obelżywe. Bo cóż z tego, że nikt postronny ich nie usłyszy i potajemnie nie nagra, skoro Pan Bóg widzi i słyszy wszystko. I z tego również nas rozliczy! Warto o tym pamiętać.

 

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

 

Read More →
Exemple

Sztuka dokonywania wyborów

Gdy piszę ten felieton, mamy już za sobą tegoroczne wybory samorządowe. Nie znamy jeszcze na dzień dzisiejszy oficjalnych wyników w skali całego kraju, a także wyników naszych lokalnych wyborów, które nas jeszcze bardziej interesują, wszak w nich osobiście uczestniczyliśmy. Jechałem z żoną z Białegostoku w niedzielne późne popołudnie, by zdążyć zagłosować i udało nam się być przed zamknięciem lokalu wyborczego. Były to zresztą nasze pierwsze wybory w Szczytnie, wszak dobiega końca dopiero trzeci rok naszej bytności i służby w tym mieście.

Dla niektórych kandydatów wybory już się skończyły, niektórzy powalczą jeszcze w drugiej turze o ważne stanowiska publiczne. Gratuluję oczywiście tym, którzy w tych wyborach odnieśli sukces, zdobywając poparcie wyborców, którzy na nich zagłosowali. Macie – Drodzy Państwo – z pewnością poczucie satysfakcji, a jeśli jesteście odpowiedzialnymi ludźmi, to jesteście również świadomi kredytu zaufania, jakim inni obywatele naszego miasta i powiatu was obdarzyli. Trzeba będzie teraz udowodnić im szczerość waszych intencji, a kredyt ten spłacić uczciwą służbą dla korzyści i dobra nas wszystkich. I dobrze byłoby wywiązać się ze złożonych wcześniej obietnic przedwyborczych. Jeśli nie wszystkich, to przynajmniej tych autentycznie osiągalnych i możliwych do zrealizowania.

Cieszy z pewnością wyższa frekwencja wyborcza, bo to świadczy o tym, że stajemy się coraz bardziej świadomymi obywatelami, którzy przez wypełnione i wrzucone do urny karty do głosowania uczą się lub praktykują sztukę dokonywania właściwych wyborów. Ta sztuka jest tak bardzo potrzebna nam przecież w życiu codziennym, niemal każdego dnia. Ciągle musimy podejmować decyzje, zarówno w sprawach małych jak i tych poważniejszych, które mają wpływ na naszą przyszłość, karierę, zdrowie czy dobro naszej rodziny.

Wybór zaś mamy wtedy, kiedy mamy różne możliwości i rozwiązania, a musimy się w końcu zdecydować na jedno z nich. Nie jest to wcale takie łatwe i proste. Musimy czasem wiele rzeczy przemyśleć, wziąć pod uwagę różne opcje, przewartościować każdą z nich, czasem zasięgnąć czyjejś mądrej i kompetentnej rady, ale i tak w końcu musimy sami podjąć ostateczną decyzję i wziąć za nią pełną odpowiedzialność.

Każdy z nas ma z pewnością w swoich wspomnieniach niejedno przeżycie czy doświadczenie życiowe, które polegało na tym, że dokonaliśmy niewłaściwego wyboru. Jeśli był to zbędny zakup jakiegoś niedrogiego ubrania czy produktu, to jeszcze pół biedy – jak powiadamy. Jeśli jednak dokonaliśmy jakiegoś poważnego wyboru bez głębszego przemyślenia, bez zasięgnięcia opinii ludzi, którzy mogliby nam doradzić i ustrzec od popełnienia błędu lub z silnym przekonaniem, że sami wiemy najlepiej, to nierzadko konsekwencje takich decyzji były bolesne i dolegliwe. Czasem były to skutki finansowe lub moralne, a czasami narażały na szwank nasz autorytet, pozycję bądź wręcz dewastowały nasze życie i karierę.

Jeśli więc ktoś mówi, że jest życiowo doświadczonym człowiekiem, oznacza to, że w przeszłości popełnił wiele błędów, podjął niejedną głupią decyzję, dokonał niejednego złego wyboru i dopiero teraz jest mądry i doświadczony. Szkoda, że często za późno trochę – bo wiadomo: Polak mądry po szkodzie.

Chodzi natomiast o to, by uczyć się raczej na błędach innych, a nie tylko na własnych, bo te błędy kosztują nas zdecydowanie najwięcej. Lepiej więc posłuchać innych, mądrzejszych, bardziej kompetentnych i rozważnych, wziąć sobie do serca ich rady i ostrzeżenia, zanim popełnimy kolejną głupotę w naszym życiu, za którą znowu trzeba będzie zapłacić i to słono!

Jako chrześcijanie powinniśmy wiedzieć i być wręcz pewni również tego, że w Piśmie Świętym możemy znaleźć odpowiedzi niemal na wszystkie nasze pytania oraz recepty na wiele bolączek w naszym życiu – również tym emocjonalnym i duchowym. Nie przypadkiem Pan Bóg dał nam swoje święte i mające wieczną wartość Słowo, którego prawdziwości nie mamy prawa kwestionować pod żadnym pozorem. Kiedy więc przyjdzie nam stanąć przed jakimś poważniejszym życiowym wyborem, warto zgiąć kolana przed naszym Niebiańskim Ojcem i prosić Go o mądrość i rozwagę, a potem czytać z uwagą i zrozumieniem Słowo Boże, które chyba każdy z nas ma w domu dzisiaj. Chodzi o to, by skonfrontować to, co mówi Bóg, z naszymi myślami, opiniami i zamiarami. Jeśli Bożej opinii nie zrozumiesz, proś swojego duszpasterza czy bardziej doświadczonego chrześcijanina, który pomoże ci odkrywać w swoim życiu wolę Bożą, jako że postępowanie według niej uchroni nas od złych wyborów i ich bolesnych skutków.

Prorok Izajasz prorokował kilkaset lat przed przyjściem na świat Jezusa-Mesjasza, że nazwą Go między innymi Cudownym Doradcą (Izaj.9,5). Takim był, jest i pozostanie na zawsze nasz Zbawiciel, który interesuje się moim i twoim życiem oraz chce nam pomagać w dokonywaniu słusznych wyborów. Z Jego rad skorzystałem w swoim życiu wiele razy i z całą odpowiedzialnością chcę zaświadczyć, że warto Słowo Boże czytać i Pana Boga słuchać! Zachęcam do tego i życzę powodzenia w opanowaniu sztuki dokonywania słusznych wyborów.

 

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

 

Read More →
Exemple

Dorodne owoce

Istnieje takie określenie: „pójść na jabłka do księdza”. Chodzi o nielegalne zakradnięcie się do księżowskiego sadu i nielegalne zerwanie jabłek – jako wyraz dziecięcej psoty, która wszak jest kradzieżą. Nie wiem co prawda, jak wielu księży dzisiaj ma przyparafialne sady lub ogrody, ale są wśród nas tacy, którzy na liście swoich grzechów z dzieciństwa lub wczesnej młodości mają takie nocne buszowanie po czyimś sadzie lub ogrodzie, niekoniecznie należącym do księdza ze swojej lub cudzej parafii.

Dziś – jako pastor – miałem okazję zrywać jesienne jabłka z niepozornej jabłoni rosnącej na naszej kościelnej posesji. Jakoś dzięki Bogu nikt ich wcześniej nie zerwał pod osłoną nocy i nie wybrał się którejś nocy na jabłka do …pastora. Dzięki Bogu, bo owoce zebrałem dorodne, dojrzałe i soczyste. Jako amator jabłek będę mógł delektować się ich smakiem, bo jednak polskie jabłka to zupełnie co innego niż te zagraniczne i jeszcze do tego (niektóre) całkiem zielone i twarde!

Nie jestem – jak wiadomo – ani rolnikiem, ani sadownikiem, ale kiedy czytam Pismo Święte, napotykam w nim wiele metafor, porównań i przypowieści, które mówią o drzewach, owocach, plonach, zbożu i kąkolu, a także o zwierzętach i ich zwyczajach – chyba najwięcej o owcach, do których jesteśmy często podobni. Jeśli zaś chodzi o różne rośliny uprawne lub drzewa, Biblia mówi nam, że wydają one różne owoce: jedne dorodne i smaczne, drugie – cierpkie, niedojrzałe lub wręcz dzikie!

Każdy sadownik, a i każdy z nas, kto ma na swojej działce lub w ogródku jakiekolwiek drzewo owocowe, z uwagę ogląda wiosną kwiaty, a potem zawiązki owoców, bo wszyscy spodziewamy się, że kiedy owoce dojrzeją, będzie ich wiele, będą smaczne i sprawią nam wiele radości. Jeśli zaś mamy choć odrobinę wyobraźni i wrażliwości, to patrząc na takie drzewo obwieszone dojrzałymi owocami, zachwycimy się cudem Bożego stworzenia, bo przecież każdy owoc jest wyrazem Bożej troski o nas, a także swoistym cudem. Bo nie robiliśmy nic, a wiosną zatętniło życie, potem pojawiły się na drzewach kwiaty, a te stały się po jakimś czasie smacznymi owocami. Jak tu nie wierzyć, że Bóg istnieje i że troszczy się o nas wszystkich?

Jeśli ktoś zajmuje się sadownictwem, ten wie, że trzeba jednak troszczyć się o swoje drzewa owocowe, by można było spodziewać się potem dobrych zbiorów. Nie trzeba być jednak sadownikiem, by zaobserwować, że czasem drzewo owocowe rośnie, rozwijają się jego gałęzie i liście, ale ono nie owocuje – z nieznanych nam powodów. Czekamy więc kolejny rok z nadzieją, że w końcu zaowocuje i kiedy tak się staje, cieszymy się bardzo. Jeśli jednak nadal nie ma z niego żadnego pożytku, wtedy najlepiej je wyciąć i zasadzić nowe.

To mi przypomina pewną przypowieść Pana Jezusa, która została opisana w trzynastym rozdziale Ewangelii Łukasza. Mówi nam ona o tym, że pewien gospodarz miał w swojej winnicy zasadzony figowiec. Pewnego razu przyszedł i zauważył, że drzewo to nie wydało żadnego owocu. Tak działo się przez ostatnie trzy lata z rzędu. Wtedy polecił swojemu słudze, by wyciął to bezużyteczne drzewo, bo wyjaławia ziemię. Sługa jednak doradził swemu panu: „Panie, zostaw je jeszcze na ten rok, ja je okopię i obłożę nawozem, może wyda owoc w przyszłym roku, a jeśli nie wyda – wytniesz je” (w. 8-9).

Nie znamy końca tej opowieści, ale jest ona przecież pewną metaforą, której użył nasz Zbawiciel, by pokazać nam ludziom, że jesteśmy podobni do drzew. Jesteśmy więc albo takimi, które przynoszą dorodne i smaczne owoce, albo jesteśmy podobni do drzew bezowocnych od lat, mimo oczekiwania Boga, że będzie miał z nas korzyść i pożytek.

Czy tego chcemy czy też nie – nasze życie zawsze przynosi jakiś owoc: albo dobry, albo zły. Albo smaczny, albo cierpki. Albo Bóg ma z naszego życia jakąś korzyść, albo nie ma żadnej, jeśli żyjemy dla siebie tylko, a nie dla Niego! Ta konstatacja winna wzbudzić w nas głęboką autorefleksję, bo ta przypowieść jest również ostrzeżeniem dla nas wszystkich. Chodzi bowiem o to, że jeśli będziemy nadal bezowocni i nieużyteczni dla Boga, może On pewnego dnia kazać, by nas wycięto z Jego ogrodu.

Już Jan Chrzciciel, który poprzedzał Jezusa, wołał do swoich słuchaczy: „Wydajcie owoc godny opamiętania (…). Topór dotknął już korzeni. Każde drzewo, które nie rodzi dobrego owocu, zostanie wycięte i rzucone w ogień” (Mt 3,8 i 10). Czy Jan mówi tu tylko o drzewach?  Mówi on raczej o tym, że Bóg oczekuje od nas owoców opamiętania, czyli zawrócenia z naszych błędnych i grzesznych dróg oraz przemiany naszego postępowania i sposobu życia. Bez tej przemiany owoce naszego życia będą cierpkie, gorzkie i trujące.

O tym, jakie są owoce twojego i mojego życia, mogą opowiedzieć nasze dzieci, małżonkowie, przyjaciele, koledzy w pracy, a także współwyznawcy w twoim kościele. Oby cieszyły one serce naszego Stwórcy i oby było ich jak najwięcej! Dorodnych, smacznych i słodkich! Bo jeśli ich nie będzie, topór jest już w pogotowiu!

Pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Mistrz jest tylko jeden

Dla kibiców sportowych, szczególnie zainteresowanych Mistrzostwami Świata w piłce siatkowej, które odbywały się ostatnio w Bułgarii i Włoszech, ostatni weekend był niesamowicie emocjonujący i pasjonujący jednocześnie. Najpierw w sobotni wieczór oglądali świetny mecz naszej reprezentacji z drużyną Stanów Zjednoczonych, który zakończył się około północy zwycięstwem naszych chłopaków w stosunku 3:2. W ten sposób nasza ekipa narodowa zapewniła sobie występ w finale tego siatkarskiego Mundialu.

Od wspomnianego meczu minęło zaledwie 22 godziny, a naszej ekipie przyszło zmierzyć się w niedzielny wieczór z utytułowaną reprezentacją Brazylii. Cóż to był za mecz! Niezapomniany finał tego turnieju, w którym reprezentacja polskich siatkarzy rozbiła wielką Brazylię w stosunku 3:0. Nie tylko sam wynik jest imponujący, ale także styl, jaki zaprezentowała nasza drużyna w czasie tego niezapomnianego i porywającego meczu.

To było coś niesamowitego, tym bardziej, że polska reprezentacja obroniła zdobyty przed czterema laty w Katowicach tytuł mistrza świata. „Wejść na szczyt jest ciężko, ale zostać jeszcze ciężej” – jak napisał były reprezentant Polski Mariusz Wlazły, lider drużyny sprzed czterech lat, z poprzedniego siatkarskiego Mundialu! Nie godzi się w tym momencie nie wspomnieć pierwszego mistrzostwa świata, które drużyna legendarnego trenera Huberta Wagnera zdobyła w Meksyku w 1974 roku. Teraz polska siatkówka osiągnęła szczyt i na tym szczycie pozostaje! Żadna inna zespołowa dyscyplina sportowa w Polsce nie może pochwalić się takimi osiągnięciami! Brawo – nasi siatkarze i trenerzy! Jesteście mistrzami i serdecznie wam gratulujemy!!! Jesteśmy dumni z was!

Być mistrzem – to marzenie sportowców, artystów i dobrych fachowców. Według Słownika Języka Polskiego mistrz to „człowiek zdecydowanie lepszy od innych w jakiejś dziedzinie” lub „osoba godna naśladowania, uznana przez innych za wzór”. To pierwsze znaczenie pasuje świetnie do naszych siatkarzy, którzy sprawili swoim kibicom tak wielkie święto! Ileż katorżniczej pracy na żmudnych treningach, ileż poświęceń i samozaparcia kosztuje zdobycie tytułu mistrza świata. Szczególne słowa uznania należą się wyróżnionym na tym turnieju polskim zawodnikom. Otóż Bartosz Kurek został uznany za najbardziej wartościowego (MVP) siatkarza mistrzostw świata, które zakończyły się w niedzielę. Ponadto nagrody indywidualne otrzymali: przyjmujący Michał Kubiak, środkowy Piotr Nowakowski i libero Paweł Zatorski, którzy znaleźli się w najlepszej szóstce turnieju.

Mamy oczywiście wielu mistrzów w różnych dziedzinach: mistrzów świata w sporcie, mistrzów ceremonii, mistrzów w znaczeniu: doświadczonych fachowców, mamy też mistrzów mowy polskiej, mistrzów kierownicy. Są to ludzie wyjątkowi, niepowtarzalni i jednocześnie trudni do prześcignięcia, bo są po prostu najlepsi na świecie i trudno pobić ich wyśrubowane rekordy lub osiągnąć jeszcze wyższy poziom w danej dziedzinie, w której okazali się po prostu mistrzami, albo nawet arcymistrzami – na przykład w szachach.

Nie będziemy dzisiaj mówić o mistrzach w innym, negatywnym znaczeniu. Czasem bowiem mówi się o kimś, że jest mistrzem w oszukiwaniu, okłamywaniu innych czy mistrzem manipulacji. Nikt z nas z pewnością nie chciałby zaliczać się do grona takich „mistrzów”, bo to żaden honor, ale raczej wstyd. Nie chciałbym nigdy znaleźć się w tak niechlubnym gronie.

Są również tacy ludzie, których nazywamy wicemistrzami. Ci niewiele ustępują mistrzom, pewnie marzą o zajęciu ich miejsca i mają ambicję, by ich prześcignąć oraz zająć ich miejsce. Mamy w naszym kościelnym gronie wicemistrza świata w modelarstwie. Jesteśmy dumni z naszego przyjaciela oraz jego spektakularnego osiągnięcia, którego nawet się nie spodziewał, bo jest człowiekiem skromnym, choć świetnym w swojej pasji, której oddaje się od wielu lat. Może pewnego dnia zostanie mistrzem świata – któż to wie? Życzę mu tego z całego serca, jednak nie będę go nazywał mistrzem – bo Mistrz jest tylko jeden!

Nie myślę w tym momencie o modelarstwie czy jakiejś dyscyplinie sportu, ile raczej o kimś dla mnie bardzo ważnym, kto ma wszelkie prawa i predyspozycje jednocześnie, by bez jakiegokolwiek cienia wątpliwości nazywać Go absolutnym Mistrzem. Tego Mistrza nikt nigdy nie zdeklasuje. To mój Mistrz – Jezus Chrystus. Jest on dla mnie, chrześcijanina i pastora, niedoścignionym wzorem głębokiej duchowości, silnej relacji ze swoim Ojcem w niebie, wzorem prawości, czystości moralnej i etycznej.

Nigdy nie dorównam mojemu Mistrzowi, bo On – choć był podobny do nas ludzi, to jednak żadnego grzechu nie popełnił, wszak przyszedł na świat jako Syn Boży i Zbawiciel. Nikt z ludzi nie osiągnie tego, co nasz Pan Jezus osiągnął. Czy jednak nie powinniśmy Go naśladować, podążać za Nim, postępować jak On i żyć w sposób prawy i godny – jak On?

Bo tak jak wiele dziewcząt i wielu chłopców będzie teraz grać w siatkówkę oraz naśladować mistrzów: Bartosza Kurka i jego kolegów, marzyć o medalach mistrzostw świata, sławie i uznaniu w oczach kibiców z całego świata, tak i my – mając Mistrza świata i Mistrza wszechczasów w dziedzinie świętego i bogobojnego życia – naśladujmy Go całym sercem, rozgrywając coraz lepsze i zwycięskie „mecze” w naszym codziennym życiu.

 

 

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

 

Read More →
Exemple

Osoba publiczna

Kiedyś po raz pierwszy usłyszałem dość dyskusyjne i nieco sarkastyczne powiedzenie: „Lepiej być matołem”. Nie wiem, kto je wypowiedział i w jakim kontekście, ale trudno zgodzić się z tym w zupełności. Cóż bowiem znaczy ktoś określany tak nieprzyjemnym epitetem? To przecież synonim człowieka prymitywnego, nierozgarniętego, niewykształconego, takiego intelektualnego lenia i nieudacznika na własne życzenie. Jakąś ambicję, godność i własną samoocenę przecież każdy z nas ma i tak powinno być.

W tym dość dziwnym określeniu kryje się jednak również inny kontekst. Powiedzenie to bowiem zdaje się też sugerować, że jednak o wiele trudniej być człowiekiem światłym, wykształconym, mającym szersze horyzonty itd., bo od takich ludzi wymaga się więcej, na ich barki składa się większą odpowiedzialność i wreszcie oczekuje się od nich o wiele wyższych standardów niż od tych prostych, szarych ludzi. Tacy bowiem nie biorą do głowy wielu problemów, którymi żyją i z którymi zmagają się ludzie bardziej inteligentni i bardziej wyedukowani. Może więc nie tyle lepiej, ile raczej łatwiej żyje się „matołom”, choć nikogo nie staram się określać w ten sposób. Nie każdego bowiem stać na solidne wykształcenie. Ludzie mają bowiem różne uzdolnienia i możliwości w życiu. Jedni osiągają wiele, inni żyją w dobrze pojętej prostocie – bez wielkich osiągnięć. Człowiek prosty a matoł – to jednak różnica!

Na co dzień mamy więc do czynienia zarówno z ludźmi prostymi jak i z wykształconymi – osobami żyjącymi na wyższym poziomie intelektualnym, moralnym lub majątkowym. Jest jednak jeszcze jedna kategoria ludzi, o której chcę wspomnieć w dzisiejszym felietonie. To tzw. osoby publiczne, rozpoznawalne, których nazwiska i funkcje, które sprawują, znamy powszechnie. Są to nie tylko artyści, politycy, celebryci, sportowcy, biznesmeni, ale także przedstawiciele władz lokalnych, duchowni różnych kościołów, zborów czy parafii. Wszyscy oni – w większej czy mniejszej skali – są osobami publicznymi. Godzą się na to zresztą, robiąc kariery w swojej dziedzinie, podążając za powołaniem lub kandydując na różne stanowiska publiczne.

Stając się osobą publiczną, każdy musi się liczyć z tym, że będzie obserwowany wnikliwie przez wiele oczu, będzie oceniany pozytywnie za swoje zasługi i sukcesy lub mocno krytykowany za błędy, opieszałość, nadużywanie swoich kompetencji czy przyznanej władzy. Szczególnie w dzisiejszych czasach osoby publiczne są bacznie obserwowane, by nie powiedzieć, że wręcz inwigilowane przez paparazzich, wszechobecne kamery monitoringu, różnego rodzaju skandalistów lub dziennikarzy śledczych, o rzeszach internautów nie wspominając.

Kiedyś łatwiej było ukryć wszelkie złe zachowania, postawy, haniebne czyny, których dopuszczały się osoby publiczne. Polityków chroniła na przykład cenzura, wiele rzeczy działo się za zamkniętymi drzwiami gabinetów, pokojów hotelowych itp., do których nie mieli wstępu dziennikarze. Dziś można każdego mieć jak na widelcu i nakryć na każdym przestępstwie czy nieprawidłowości, a w Internecie obśmiać nawet najmniejsze potknięcie czy przejęzyczenie, nie mówiąc już o poważnych przestępstwach czy aferach.

Istnieje oczywiście problem brutalnego wkraczania różnych ludzi w sferę prywatności osób publicznych, przekraczania wszelkich barier i szukania za wszelką cenę skandalu i sensacji – nawet nie sprawdzonych bądź wyimaginowanych – byle zdyskredytować jakąś osobę publiczną z powodów i motywów znanych tylko ich prześladowcom. Współczesne media – szczególnie te z niskiej półki – zarabiają zresztą krocie na takich procederach i to jest również niegodne i naganne. Ale cóż, czasy mamy zdziczałe i obyczaje też.

A skoro tak się niestety dzieje, to każdy, kto ma ambicje lub plany stania się osobą publiczną, musi mieć pełną świadomość, że będzie bardzo wnikliwie obserwowany, oceniany, krytykowany i wyszydzany wręcz, jeśli nie będzie postępował godnie, moralnie i wręcz nieskazitelnie. Choć i tacy ludzie stają się podejrzani dla tych, którzy kierują się w swoim życiu oraz działaniu nie zawsze jasnymi, szlachetnymi motywami i działaniami.

Żywię nadzieję, że mają to wszystko na uwadze na przykład kandydaci do sprawowania funkcji w samorządach następnej kadencji, jak również i my, duchowni w swoich kościołach. My też jesteśmy osobami publicznymi, na których nasi parafianie patrzą uważnie i niebezkrytycznie.

Jako pastor w swoim kościele jak i obywatel naszego miasta staram się o tym pamiętać każdego dnia. Jako duszpasterz nauczam również ludzi mi powierzonych, abyśmy wszyscy kierowali się tym, co szlachetne i „trzymali się z dala od wszelkiego rodzaju zła” (1 Tes. 5,21-22). Mam tak postępować nie tylko za kazalnicą na nabożeństwie w obecności wiernych, ale także w domu, w relacjach z moją żoną i bliskimi w mojej rodzinie, w tym także na ulicy, w urzędzie czy w sklepie. Wiem bowiem, że ludzie mnie obserwują i mają prawo oczekiwać ode mnie dobrego przykładu – wszak jestem osobą duchowną i publiczną jednocześnie. A jeszcze do tego dochodzi to, co piszę na tych łamach i co podpisuję swoim nazwiskiem – to również odpowiedzialność za słowo i poglądy, którymi mam przywilej dzielić się z Państwem co tydzień.

Jeśli więc osoby publiczne będą postępowały nieodpowiedzialnie, podle czy niemoralnie – niech się potem nie dziwią, że zostaną „obsmarowane” w gazetach, obśmiane i zdemaskowane w Internecie, będą podawane do sądów za przekręty i przestępstwa, albo w końcu ktoś nakręci o nich demaskatorski film, który będzie bolał, bulwersował i szokował. Nie chciałbym tego doświadczyć na własnej skórze ani nie życzę tego nikomu. Bo jeśli ktoś z nas miałby jednak zasmakować takiego upokorzenia, to lepiej niech natychmiast przestanie być osobą publiczną, schowa się w ciemny kąt i stanie się nikim. Wtedy nikt na niego nie zwróci uwagi.

 

   

 

 

 

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Nie jestem sierotą

Dzień, w którym piszę ten felieton, to poniedziałek 17 września. To data w moim kalendarzu i pamięci szczególna, bo jest to dzień urodzin mojej mamy. Dziś skończyłaby 93 lata, ale zmarła już kilkanaście lat temu. Zaledwie kilka tygodni po niej zmarł również mój tata, tak więc w bardzo krótkim czasie musiałem pożegnać się z nimi na tej ziemi i zostałem pełnym sierotą. No cóż, tak to już w życiu bywa i mam świadomość, że nie jestem jedynym, którego rodzice już nie żyją.

Jest to zwyczajna kolej rzeczy, kiedy odchodzą z tej ziemi nasi starzy rodzice. Najczęściej dzieje się tak wtedy, kiedy sami mamy już swoje lata, często mocno dorosłe dzieci i nierzadko ukochane wnuki. Nie mając już własnych rodziców jesteśmy tym bardziej wdzięczni Panu Bogu, że sami możemy żyć i być radością dla swoich bliskich, dla których matka i ojciec lub dziadek i babcia – znaczą bardzo wiele.

Są jednak takie sieroty na tej ziemi, które tracą swoich rodziców dość wcześnie, czasem w wyniku nieszczęśliwych wypadków lub nieuleczalnej choroby, która zabiera także ludzi w kwiecie wieku. Myślę, że każdego z nas chwyta za serce wzruszenie i zwyczajne ludzkie współczucie, kiedy słyszymy, że ktoś osierocił małe dzieci. Przyjdzie im żyć o wiele trudniej, bo niełatwa jest przecież sieroca dola.

Kiedy ostatnio jeden z moich kolegów pastorów stracił ojca – także pastora – a wcześniej odeszła z tej ziemi jego mama, wysłałem mu słowa przyjacielskiej pociechy i wsparcia, zaś w podpisie mojego maila napisałem pod swoim imieniem: też sierota. Ale wcześniej zachęcałem go, by w Bogu, któremu służy jako duszpasterz wielu ludzi, szukał pociechy i wsparcia. Przy okazji przypomniałem mu, że tam po drugiej stronie już jest wielu nam bliskich ludzi, w tym naszych duchowych mentorów i kaznodziejów Słowa Bożego, którzy już odpoczywają po trudach ziemskiego życia. My do nich – wcześniej czy później – również dołączymy.

Warto w tym kontekście zauważyć, że jest zawarta w Piśmie Świętym pociecha dla wszystkich osieroconych ludzi: tych małych i tych dorosłych. Otóż psalmista Dawid powiada w Psalmie 27, że „choćby mnie opuścili i ojciec, i matka, Pan mnie do siebie przygarnie” (w. 10). Nieco wcześniej zaś król Dawid modlił się do Boga tymi słowami: „Twojego oblicza szukam zatem, Panie. Nie odmawiaj mi, proszę, spotkania ze sobą. Jesteś mą pomocą, zechciej nie odtrącać. Nie pozostaw samotnym, Boże mojego zbawienia” (w. 8b-9). Dobrze jest o tym pamiętać w chwilach sierocej nostalgii lub poczucia osamotnienia, bo przecież Pan Bóg – czy w to wierzymy, czy też nie – jest przecież naszym Niebiańskim Ojcem!

Często jako chrześcijanie zapominamy o tym, by troszczyć się o sieroty i wdowy, choć Pismo Święte zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie przypomina nam o tym niejednokrotnie. Obracając się w kręgu własnych, codziennych spraw zapominamy o tych, którzy mają o wiele trudniej niż my, bo są sami: bez rodziców, bez współmałżonków czy wreszcie bez przyjaciół i bliskich. My często mamy ich wszystkich obok siebie, ale nie zawsze cenimy sobie to szczęście, że nie jesteśmy osieroceni i nie jesteśmy samotni.

Pan Bóg jest gotowy w sposób oczywisty zapełnić każdą pustkę w ludzkim sercu, ale to nie wyklucza faktu, że wciąż potrzebujemy w życiu bratnich dusz, dobrych przyjaciół, miłych kolegów i sąsiadów, wszak jesteśmy istotami, które zwykle źle znoszą samotność. W Piśmie Świętym czytamy, że jest „lepiej dwóm niż jednemu, bo łatwiej im w trudzie. Jeśli jeden upadnie, drugi go podniesie. Nad samotnym natomiast nikt się nie pochyli. Gdy leżą dwie osoby, jedna drugą grzeje. A człowiek samotny? Musi liczyć na siebie. Ponadto, jeśli jednego może ktoś pokonać, dwóm łatwiej się ostać – a sznur potrójny nie tak łatwo się zerwie” (Kazn. Sal. 4,9-12).

Dziś chciałbym zasugerować nam wszystkim, abyśmy rozejrzeli się wokoło i spróbowali dostrzec ludzi samotnych, osieroconych, pozostawionych samym sobie. Nikt z nich przecież nie tryska szczęściem, że jest sam lub jest zmuszony do życia w samotności. Z pewnością mamy kogoś takiego w rodzinie, wśród znajomych, przyjaciół czy kolegów z pracy. A w końcu czy obchodzi nas los tych ludzi mieszkających za ścianą lub na tej samej klatce schodowej, których mijamy codziennie i nawet nie mamy pojęcia, co przeżywają?

Tak niewiele przecież trzeba, by w smutną rzeczywistość wielu „życiowych sierot” wnieść odrobinę światłą i życzliwości, poświęcić im choć odrobinę czasu i uwagi. Może chwilę porozmawiać, może zaprosić na herbatę, może napisać krzepiącego SMS-a, może po prostu odwiedzić? Widziałem ostatnio moją znajomą, która ma już grubo ponad 80 lat, a widziałem ją wychodzącą z mieszkania swojej sąsiadki z tej samej klatki schodowej. Odwiedziła po prostu swoją duchową siostrę, która zbliża się już do setki. Ileż radości sprawiła jej swoją wizytą! Chociaż przez dłuższą chwilę obie te wdowy mogły pobyć razem i nie czuły się samotne. Takie proste i takie piękne zarazem.

Nie musimy być sierotami i nie musimy czuć się osamotnieni. Zawsze mamy wokół siebie kogoś bardziej samotnego lub bardziej potrzebującego od nas. Nie czekajmy na to, że może ktoś nas odwiedzi i będzie o nas pamiętał. To my wyjdźmy ze swej samotności i wypełnijmy swoją miłością czyjąś pustkę. Wtedy sami poczujemy się o wiele lepiej i zrozumiemy, że mamy jeszcze tyle dobrego do zrobienia. Wszak ludzi czekających na dobro, serdeczność i uwagę ze strony innych jest wciąż tak wielu wokół nas.

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Prawdziwi bohaterowie

Obserwowałem obchodzone ostatnio uroczystości rocznicowe w naszym kraju, związane z końcem sierpnia, a także relacje z uroczystości pogrzebowych senatora Johna McCaina, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych w ostatnich dniach. Muszę przyznać, że zazdrościłem Amerykanom, którzy z takim szacunkiem żegnali jedną z kluczowych postaci życia politycznego w swoim kraju ostatnich dekad. Człowieka, który miał określone poglądy polityczne i niełatwy charakter, ale ludzie powszechnie nie odmawiali mu zasług mających na względzie dobro całego narodu amerykańskiego. Tego pokroju politycy to prawdziwi mężowie stanu, którym nie tylko Ameryka wiele zawdzięcza.

Na uroczystościach pogrzebowych pojawili się również jego polityczni konkurenci, którzy – przy zachowaniu swojej politycznej tożsamości – publicznie wypowiadali się z ogromnym szacunkiem o senatorze jako również niekwestionowanym bohaterze wojennym, który kilka lat zresztą spędził w niewoli. Po latach dwukrotnie kandydował na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych i dwa razy przegrał. Ci jednak, którzy go pokonali, byli także na jego pogrzebie.

Okazuje się, że można wyraźnie się różnić w sensie ideologicznym, ale uprawiać politykę z większą klasą, a naród łączyć w szacunku do prawdziwych autorytetów, a nie dzielić. Nie chcę naiwnie powiedzieć, że w Stanach Zjednoczonych wszystko jest idealne w życiu politycznym, bo tak po prostu nie jest. Kiedy jednak patrzę dziś na nasze polityczne elity, to zauważam tak bijący w oczy kontrast, że aż trudno bez emocji patrzeć na obecne dokonania naszych politycznych liderów. Mam na myśli liderów z każdej strony sceny politycznej.

Przed nami wybory samorządowe, emocje rosną z każdym dniem. I znowu przed nami wybór. Pytanie tylko: na kogo zagłosować i komu zaufać? Który z kandydatów będzie rozumnie korzystał z przysługujących mu prerogatyw, jeśli zostanie wybrany, a nie będzie troszczył się tylko o siebie i swoje bądź swojej partii interesy? Kto weźmie elementarną odpowiedzialność za obietnice przedwyborcze, by nie stały się przysłowiową „kiełbasę wyborczą”, którą weźmiemy w ciemno, albo też powiemy po raz kolejny: obiecanki cacanki, a głupiemu radość!

Również w życiu religijnym w naszym kraju coraz smutniej, ponieważ grzech wlewa się do życia chrześcijan i ich duchowych przewodników coraz większą falą. To zatrważające, że zarówno polityczne jak i kościelne autorytety i bohaterowie wymierają na naszych oczach, jak niegdyś dinozaury. Szczególnie bohaterowie wiary, o których co prawda można przeczytać w Piśmie Świętym, ale już w codziennym życiu trzeba ich szukać jak ze świecą. Nie jest to myśl zbyt optymistyczna, niestety.

Nie ulega kwestii, że i w Kościele nadal i wciąż tak bardzo potrzebujemy autorytetów, wzorów do naśladowania, duchowych przełożonych i duszpasterzy, którzy mogliby legitymować się nieposzlakowaną opinią, szczerym powołaniem, niekłamaną pasją i wiernością w służbie Bogu i Kościołowi. Innymi słowy – chcielibyśmy widzieć i dzisiaj niekwestionowanych bohaterów wiary, którzy mogliby inspirować nas do odwagi, poświęcenia, duchowego wzrostu w poznaniu Boga i do moralnego życia. Takich bohaterów, którzy mają imiona i nazwiska, znane nam twarze i działają w zasięgu naszego wzroku, przez co są wiarygodni i przez to godni głębokiego szacunku, poważania i miłości od tych, którym służą.

Kiedy czytamy List do Hebrajczyków, w jedenastym rozdziale znajdujemy listę bohaterów wiary Starego i Nowego Testamentu. Gdy przyjrzymy się jej bliżej, wtedy dostrzeżemy, że mamy tam dwie kategorie duchowych herosów. Jedni z nich doświadczali nadzwyczajnych błogosławieństw i spektakularnych cudów w swoim życiu i służbie (zob. w. 33-35a). Potem jednak padają imiona tych, którzy cierpieli prześladowania, byli poniewierani, biczowani, więzieni, pozbawieni wszystkiego, a niektórzy umarli męczeńską śmiercią i nie doczekali spełnienia swoich nadziei lub Bożych obietnic (zob. w. 35b-39).

Czy ci drudzy byli chrześcijanami „drugiego sortu”? Może nie powinni być uznani za bohaterów wiary, lecz za ludzi przegranych?  Bo nie mogli i do dziś nie mogą nam zaimponować żadnymi spektakularnymi cudami i nadprzyrodzonymi przeżyciami z Bogiem? Cóż to za bohaterowie wiary? Wspominanie ich w tym rozdziale jest chyba nieporozumieniem…? Tak z pewnością wielu myśli dzisiaj.

Tymczasem Pan Bóg stawia ich w jednym rzędzie z tymi, którzy doświadczali niezwykłych rzeczy i którym powiodło się w pełni w ich chodzeniu z Bogiem. O jednych i drugich czytamy więc, że to są „ci, których świat nie był godzien” (Hbr 11,38a). Nieco dalej (w. 39), czytamy następne ważne zdanie: „Wszyscy oni (…) dzięki swej wierze zdobyli chlubne świadectwo” (lub uznanie – w przekładzie Nowego Przymierza) – oczywiście w oczach Boga. Może ci drudzy tym bardziej zasługują na miano bohaterów wiary, bo za swoją wierność Bogu pomimo wszystko zapłacili bardzo wysoką cenę!

Czyż oni nie są również duchowymi bohaterami? Z pewnością tak i to z jednego, bardzo ważnego powodu: oni wszyscy okazali się absolutnie wierni Bogu mimo cierpień i męczeństwa, jakich doznawali na co dzień lub przy końcu swojego życia. A powód drugi jest taki, że zachowali nieskazitelną czystość moralną, choć w ich czasach też nie było łatwo tę czystość zachować. Potrzebujemy takich ludzi dzisiaj – zarówno w polityce jak i w Kościele. Niech wezmą sobie to do serca wszyscy, a ludzie władzy i liderzy Kościoła w szczególności!

 

Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Powitanie z Afryką

Miesiąc temu miało miejsce moje osobiste powitanie z Afryką. Na tym kontynencie znalazłem się z żoną po raz pierwszy w naszym życiu. Niby nic nadzwyczajnego, wszak nasi rodacy, szczególnie w okresie wakacji, odwiedzają coraz śmielej bardziej egzotyczne zakątki świata niż tylko własne podwórko. I dobrze, skoro mamy takie możliwości i fundusze, bez których ani rusz – szczególnie w bardziej odległe kraje.

Naszą wizytę na tym kontynencie rozpoczęliśmy dość tradycyjnie, na modłę współczesnych turystów, którzy co prawda jadą w egzotyczne miejsca, ale jednocześnie chcą zaznawać rozkoszy i luksusów w co najmniej europejskim stylu. I cóż z tego, że ktoś był na przykład w Kenii, ale mieszkał w klimatyzowanym pokoju hotelowym, kąpał się w basenie, jeździł na safari, ale wieczorem spożywał wykwintną kolację i popijał schłodzoną coca-colę. Czy widział prawdziwą Afrykę?

Razem z żoną i sześcioma innymi przyjaciółmi-wolontariuszami zamieszkaliśmy co prawda w dość dobrym hotelu w Mombasie w Kenii, ale trwało to tylko dwa dni. Odpoczęliśmy po podróży, pokąpaliśmy się w Oceanie Spokojnym oraz basenie na dziedzińcu hotelowym. Trzeciego dnia jednak wsiedliśmy do małego autobusu i pojechaliśmy około 50 km od Mombasy do bardzo biednej wioski o nazwie Hademu, gdzie spędziliśmy kolejne dwa tygodnie. Nie w luksusowym hotelu z restauracją i basenem, ale w bardzo skromnych warunkach zaproponowanych przez szkołę chrześcijańską, do której zostaliśmy zaproszeni, by poprowadzić półkolonie dla dzieci z tej biednej, afrykańskiej wioski.

Zobaczyliśmy prawdziwą Afrykę i przyszło nam poczuć zimowy klimat, który przywitał nas pogodą podobną do polskiej w sierpniu tego roku, tylko noce były może nieco chłodniejsze, a dni zdecydowanie krótsze, wszak byliśmy już po drugiej stronie równika.  Dzięki temu dało się spać bez klimatyzacji, która jest tam niedostępna, choć generalnie w wiosce jest prąd oraz antena sieci komórkowej, która jest dostępna, jednakże dla nielicznych, którzy zresztą mają zazwyczaj stare telefony komórkowe.

Doświadczyliśmy i zobaczyliśmy na własne oczy typową afrykańską biedę oraz liczne kontrasty, które były z jednej strony dość nieoczekiwane, z drugiej zaś bardzo rzucały się w oczy. Bo jako Europejczycy przywykliśmy już dawno do pewnych standardów i cywilizowanych warunków życia codziennego, które dla wielu Kenijczyków, a szczególnie tych żyjących na prowincji, są po prostu nadal nieosiągalne lub pozostają jedynie w świecie marzeń. 

Ot, chociażby woda i prąd, które nie płyną stale, lecz od czasu do czasu i nie wiem do końca od czego i od kogo to w końcu zależy. Dziś prąd jest, jutro go nie ma i nie wiadomo, kiedy znowu będzie. Dlatego też szczególnie woda jest bezcennym dobrem, o które Kenijczycy zabiegają z wielkim trudem, ponieważ wiele domostw po prostu nadal nie ma ani prądu, ani wody. Takie luksusy są bardziej dostępne w centrum wioski, gdzie jest trochę kramów i obskurnych sklepików.

Przez dwa tygodnie pracowaliśmy z tamtejszymi dziećmi, organizując im – mówiąc po naszemu – półkolonie, ponieważ sierpień to miesiąc zimowych ferii dla dzieci w Kenii. Uczyliśmy ich chrześcijańskich piosenek, wersetów oraz historii zaczerpniętych z Biblii – wszystko po angielsku, ale z tłumaczeniem tamtejszych nauczycieli, którzy tłumaczyli wszystko na język suahili. Organizowaliśmy im przeróżne zabawy z wykorzystaniem różnych materiałów i pomocy oraz sprzętu, który przywieźliśmy im z Polski.

Cudowne te dzieciaki. Żyją w tak skrajnie biednych warunkach, wiele z nich przychodziło na zajęcia do szkoły w schodzonych klapkach, a wielu po prostu boso. Mimo to jednak w ich oczach i zachowaniu widzieliśmy przogromną radość, bo niemal wszystko było dla nich nowe, nieznane wcześniej i przez to fascynujące. Nawet nożyczki niektóre dzieci trzymały w ręku po raz pierwszy w życiu i uczyły się sztuki wycinania różnych kolorowych cudeniek, które dla nich były przygotowane przez nasze nauczycielki.

Widząc ich nagie, zakurzone stopki, palce niektórych zdeformowane przez działanie pcheł piaskowych, które wbijają się w ciało jako groźne pasożyty, a które dzieci wyciągają sobie nawzajem używając zaostrzonych patyków, postanowiliśmy zakupić im nowe buciki, a niektóre dzieci otrzymały nowe mundurki szkolne, bo przychodziły w porwanych i mocno zużytych, które otrzymały wcześniej. Jakże się cieszyły!!

Zaskoczyły nas te dzieci nie tylko tym, że potrafią czuć się szczęśliwe i wdzięczne za najmniejszy prezent w postaci ołówka czy cukierka, ale także swoją karnością i zdyscyplinowaniem. Mieliśmy ich bowiem ponad dziewięćdziesiąt, podzielonych na cztery grupy wiekowe, ale z utrzymaniem porządku i dyscypliny nie mieliśmy najmniejszego problemu. Jakżeż różniły się one od naszych, często rozwydrzonych i znudzonych pociech, które już niemal nic nie cieszy, choć są zdrowe, najedzone i obute.

Zrozumieliśmy, że szczęście człowieka nie mierzy się ilością tego co posiada, lecz tym, jaki ma stosunek do tego co ma i czy potrafi się tym cieszyć oraz to docenić. Afrykańskie dzieci i ich zapracowani rodzice – najczęściej matki – z pewnością to potrafią i tego warto im zazdrościć! 

A tak przy okazji, smutno się robi w sercu na myśl, że wiele bogatych dzisiaj krajów zachodniej Europy wykorzystało swoje dawniejsze zamorskie kolonie do cna, a teraz zostawiły te biedne kraje samym sobie. Cywilizacyjna przepaść dzieląca je od bogatych krajów Europy jest porażająca i może być obrazem dziejowych krzywd i niesprawiedliwości! No cóż, tak powszechna grzeszność człowieka odcisnęła swoje okropne piętno na tak wielu miejscach w dzisiejszym świecie.

Byliśmy wdzięczni Bogu, że w ten mroczny i biedny świat mogliśmy zanieść odrobinę światła i Bożej miłości. W imieniu naszego Pana, który nas tam posłał.

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Wolność i pokój

Dużo mówimy w tym roku o jubileuszu 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, zaś niedługo, bo 1 września br., minie kolejna rocznica wybuchu drugiej wojny światowej. Wolność, niepodległość i pokój – to wielkie wartości, które dzisiaj cenią sobie szczególnie ci, którzy doświadczali w przeszłości ich braku.

Dlatego też powinnością obecnego i następnych pokoleń jest, by tych wartości strzec i je chronić, by nigdy więcej ludzie nie doświadczali okrucieństw wojny czy zniewolenia. Żeby definitywnie skończyły się czasy tyranów i szaleńców, którzy wpędzali świat w globalne konflikty i rozpalali wszelkiego rodzaje nienawiści oraz fobie prowadzące do upodlenia czy wyniszczania jednych przez drugich.

Prawo do życia w pokoju i do wolności – to niezbywalne prawa człowieka, które powinniśmy cenić nie tylko w wymiarze globalnym, ale również osobistym i bardziej przyziemnym. Powinniśmy żyć w pokoju – o ile to tylko od nas zależy – ze wszystkimi ludźmi. Tak radził chrześcijanom w Rzymie, a dzisiaj nam wszystkim Apostoł Paweł (Rzym 12,18). A więc przede wszystkim z członkami swojej własnej rodziny. Chodzi o relacje pomiędzy małżonkami, o relacje rodziców z dziećmi (także tymi dorosłymi i ich współmałżonkami) czy z rodzeństwem. Jest tyle rodzin rozbitych emocjonalnie, skłóconych i oddalonych od siebie. Coraz częściej bywa tak, że z całą rodziną spotykamy się bardzo rzadko, a czasem tylko na pogrzebach lub od wielkiego święta. Już Psalmista Dawid przed wiekami napisał: „O, jak dobrze i miło, gdy bracia w zgodzie mieszkają (…). Tam bowiem Pan zsyła błogosławieństwo, życie na wieki wieczne” (Psalm 133,1.3).

Nasi sąsiedzi, znajomi z pracy czy ze szkoły – czy mamy z nimi pokojowe i miłe relacje? One przecież wpływają na nasze samopoczucie, nastrój i chęć do życia lub pracy. Jeśli nie mamy z ludźmi dobrych relacji – życie lub praca z nimi może być koszmarem i przymusem trudnym do zniesienia. I nie chodzi o to, by to od innych oczekiwać miłych uśmiechów i serdeczności oraz elementarnej dobroci – trzeba raczej zacząć od siebie i dać im coś z siebie. Wtedy inni odwzajemnią się nam tym samym: na ulicy, przy biurku w pracy czy na spacerze w parku. A jak chcecie, aby wam ludzie czynili, tak samo wy im czyńcie – głosi ewangeliczna „złota zasada”. Warto ją znać i warto stosować w naszym codziennym życiu, a wtedy będzie ono piękniejsze i milsze dla nas wszystkich.

Podobnie rzecz się ma z wolnością i z zapewnianiem przestrzeni wolności dla ludzi wokół nas. Czasem jedni potrafią odbierać tę wolność innym, zniewalać ich psychicznie, uzależniać od siebie, wywierać na innych różnego rodzaju presje, mieć wobec nich oczekiwania, którym oni nie są w stanie sprostać. Już nie mówię o tak ekstremalnie podłych i strasznych formach zniewalania ludzi, jak porywanie ich, więzienie dla okupu, molestowanie seksualne lub zadawanie gwałtu czy wręcz stosowanie różnych strasznych form przemocy fizycznej – tortur fizycznych i psychicznych. A tyle na świecie takich właśnie form zniewolenia, którego przecież nikt nie chciałby osobiście doświadczać. A wielu, niestety, doświadcza.

Kiedy Pan Jezus chodził po ziemi, powiedział do swoich naśladowców: „Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka” (Ew. Jana 14,27). A w słynnym Kazaniu na Górze dodał: „Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani” (Mt 5,9). Prawdziwy i trwały pokój mamy od naszego Zbawiciela – ten pokój wewnętrzny, o który nie musimy walczyć z bronią w ręku, a który jest podstawą naszych zdrowych relacji z Bogiem, a także z innymi ludźmi. I przyznajmy, że trudno bez niego czuć się szczęśliwym człowiekiem!

Również o naszą prawdziwą, duchową wolność nie musimy walczyć przy pomocy ludzkiego oręża. Jest ona nam również dana od Boga. Pan Jezus obiecał swoim naśladowcom: „Jeśli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie. I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (…). Jeśli Syn (Boży) was wyzwoli, prawdziwie wolnymi będziecie” (Ew. Jana 8,31-32 i 36). 

Musimy mieć świadomość, że dla wielu ludzi na tej ziemi wolność i pokój nie są wcale takie oczywiste. Wciąż i wciąż wybuchają wojny i konflikty zbrojne, a przemocy wcale nie ubywa. Chciałoby się wołać do Boga o to, by zesłał prawdziwy pokój i wolność tam, gdzie ich brakuje, a gdzie ludzie cierpią, giną, nie czują się bezpieczni, lecz są zniewoleni i ciemiężeni. Pomyślmy czasem o takich narodach. Jako ludzie ceniący sobie wolność i pokój – bądźmy ludźmi pokoju i zabiegajmy w modlitwach o zniewolonych, by stali się wolni oraz o niespokojnych i zagrożonych, by mogli doświadczyć pokoju i wytchnienia – tak jak my!

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →