Wielki Tydzień – czas zadumy

arsiv

Home Category : Blog Pastora

Exemple

W życiu każdego z nas dobre dni przeplatają się z mniej pomyślnymi, czasem przychodzą dni pogodne, a innym razem chmurne i ponure. Różnie układają się nam tzw. koleje losu, dlatego trzeba się cieszyć każdym dobrym i szczęśliwym dniem, a znosić w pokorze i godnie wszelkie niepowodzenia, cierpienia czy doświadczenia.

Jeśli bliskie są nam wartości chrześcijańskie i tradycja religijna, to w tym tygodniu z różnym stopniem zaangażowania będziemy wszyscy przeżywać pamiątkę Wielkiego Tygodnia, którego kulminacją jest tzw. Wielki Piątek – pamiątka śmierci krzyżowej Pana Jezusa, a potem wielkanocna niedziela obchodzona na pamiątkę Jego triumfalnego zmartwychwstania.

Jakże skrajne emocje i przeżycia towarzyszą chrześcijanom w tych uroczystych, świątecznych dniach. W piątkowy wieczór w kościołach różnych wyznań chrześcijańskich będą dominowały bardzo poważne klimaty pasyjne, wszak oczyma duchowej wyobraźni przeżywać będziemy Jego przejmującą modlitwę w Ogrodzie Getsemane, potem Jego aresztowanie i proces niewinnego Syna Bożego. Następnie przejdziemy z Jezusem drogę krzyżową, udamy się na Golgotę, tam spróbujemy po raz kolejny zrozumieć sens Jego niewinnego cierpienia i wreszcie Jego tragicznej śmierci.

Być może sprowokuje nas to wszystko do pomyślenia o niejednym naszym „czarnym piątku” czyli dniu tragicznym, jakimś nieszczęściu czy dramacie, który spadł na nas i spowodował nasze osobiste cierpienie – tym bardziej bolesne, jeżeli okazało się niezawinione i niezrozumiałe. A nie wszystko w życiu da się zrozumieć – od razu i dogłębnie.

Taki czarny dzień przeżył w swoim życiu Job – bohater starotestamentowy – o którym powiedziano w Biblii, że był to człowiek nienaganny i prawy, bogobojny i stroniący od złego (Job 1,1).Aż dwa razy sam Pan Bóg potwierdził zresztą tę bardzo pochlebną opinię o tym człowieku (Job 1,8; 2,3). Zdarzyło się bowiem, że jednego dnia, jako również człowiek bogaty, stracił on swoje liczne stada i bogactwo, a także siedmiu synów i trzy córki, którzy zginęli tragicznie w domu, który zawalił się pod wpływem silnej wichury (Job 1,15-19). Mimo tak wielkiego i niezawinionego nieszczęścia Job nie zbluźnił Bogu. Uznając, że skoro Bóg dał i Bóg wziął, więc pomimo niewyobrażalnego bólu w sercu wypowiedział niezwykłe słowa: „Niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Job 1,21).

Po jakimś czasie jednak okres żałoby, cierpienia i duchowej walki dobiegł końca. „Czarny piątek” w życiu Joba się skończył i Pan Bóg odmienił jego los diametralnie, wynagrodził jego wierność oraz pokorne znoszenie życiowej tragedii i nieszczęścia. W końcu tej księgi biblijnej czytamy, że „Pan zmienił los Joba (…) i rozmnożył Pan Jobowi w dwójnasób wszystko, co posiadał (…). A Pan błogosławił ostatnie lata Joba więcej niż początkowe (…). Miał także siedmiu synów i trzy córki (…). I umarł Job stary i syty dni” (Job 42,10-17).

Wspominam historię życia Joba dlatego, że kojarzy mi się ona z ostatnimi dniami ziemskiego życia Jezusa na tej ziemi. Przeżył On swój „piątek”, ale na śmierci nie skończyła się Jego ziemska historia. Po trzech dniach bowiem nastąpiła wspaniała niedziela, kiedy o świcie powstał z grobu, zmartwychwstał i teraz siedzi po prawicy swojego Ojca w niebie!

Sam szatan myślał w piątek, że zwyciężył, ale po piątku nastąpiła niedziela triumfu i zwycięstwa Jezusa nad szatanem i śmiercią. Dlatego dla nas, chrześcijan, jest to pełne wielkiej radości święto, ponieważ Jezus jeszcze w czasie ziemskiego nauczania dał swoim naśladowcom, którzy w Niego uwierzyli, wspaniałą obietnicę: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11,25-26). To powiedział Ten, którego krzyż jest pusty i grób też jest pusty!

Nie zajączki, jajka, pisanki i inne symbole odradzającego się życia – są istotą i sensem Świąt Wielkanocnych, lecz zmartwychwstanie Zbawiciela i Jego obietnica, że wszyscy, którzy w Niego wierzą i Mu ufają, również dostąpią zmartwychwstania i będą z Nim żyć wiecznie w domu Ojca w niebie! Czy podzielasz taką wiarę, pewność i nadzieję – drogi Czytelniku?

To oznacza również – w sensie symbolicznym – że i w naszym życiu, choć czasem zdarzają się „czarne piątki”, to jednak musimy pamiętać i żyć wiarą, że po piątku zawsze nastąpi niedziela pełna światła, życia oraz niezłomnej nadziei na przyszłość. Tak, jak to było w życiu Joba. Bo wiara jest „pewnością tego, czego się spodziewamy i przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy” – jak czytamy w biblijnej definicji wiary (Hbr 11,1).

Jeśli więc przeżywasz dzisiaj lub przyjdzie kiedyś w twoim życiu taki „czarny piątek” – pamiętaj i uwierz, że to nie koniec. Po każdym piątku przychodzi niedziela – czyli dzień, w którym Pan Bóg może odmienić twoją sytuację i twój los. Zobaczysz światełko w mrocznym tunelu, a twoje życie znowu nabierze barw, znowu zaświeci słońce nadziei i zaczną się dobre dni pełne życia i radości. Tylko uwierz!

Nade wszystko jednak uwierz w obietnice Zmartwychwstałego Jezusa, który żyje! On żyje na wieki i to samo obiecuje tym, którzy Mu zawierzą swoje życie i swoją przyszłość. Nie tylko tę doczesną, ale przede wszystkim tę wieczną. Taka właśnie perspektywa niechaj nada właściwy sens dniom świątecznym, które będziemy celebrować pod koniec tego tygodnia. Chrystus Pan zmartwychwstał!

                                                             Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Kto pokocha dzieci?

Piszę ten felieton w pociągu jadącym z Krakowa do Warszawy. W grodzie Kraka znalazłem się z powodu pogrzebu Ani – naszej znajomej i osoby szeroko znanej w naszym Kościele Baptystycznym. To była wspaniała kobieta i chrześcijanka, która całe swoje życie poświęciła służbie katechetycznej wśród dzieci i młodzieży. Jej rodzice, małżeństwo pastorskie, byli również bardzo oddani tej służbie, organizując liczne wakacyjne obozy i kolonie dla dzieci w różnych miejscach Polski. Anna przejęła od swoich rodziców pasję pracy z dziećmi, którym służyła wiele lat zarówno w swoim rodzinnym zborze baptystycznym w Krakowie, jak też w Ośrodku Katechetycznym w Świętajnie. Dziś to samo czyni jej dorosła córka. Piękna, rodzinna tradycja!

To właśnie tutaj, w Świętajnie, Ania przez wiele lat spędzała wakacje jako kierowniczka obozów letnich, na które przywoziła z Krakowa zwykle około setkę dzieci i nastolatków. Wynajmowanym do tego celu autokarem dzieci wraz ze swoimi opiekunami jeździły w czasie trwania obozu nad jeziora oraz na wycieczki po naszych pięknych Mazurach. Dzieci były pasją Ani, kochała je całym sercem i z miłością opowiadała im o Jezusie, ucząc je podstaw wiary i budowania osobistych relacji z Bogiem. Wychowywała też młodych „asów” czyli wolontariuszy, którzy opiekowali się – jako grupowi i opiekunowie – młodszymi dziećmi w wieku szkolnym.

Bardzo wiele tych dzieci to dziś dorośli i świadomi swojej wiary chrześcijanie, którzy służą Bogu i sami dziś pracują z dziećmi w swoich lokalnych wspólnotach duchowych. Dla nich wszystkich Ania była wielkim przykładem i inspiracją, pasjonatką godną naśladowania jako ucieleśnienie dobroci, miłości i cierpliwości do najmłodszego pokolenia. Nic więc dziwnego, że na jej pogrzeb przybyło tak wielu ludzi, a także wiele dzieci i nastolatków, którzy zaśpiewali ulubioną pieśń Ani i mile wspominali ją jako również ukochaną dyrektorką chrześcijańskiej szkoły „Uczeń” w Krakowie.

Sporo lat temu wraz z żoną i grupką przyjaciół nagrywaliśmy w chrześcijańskim studio w Wiśle piękny, chrześcijański musical amerykański „Now or never” („Teraz albo nigdy”) z tekstami piosenek przetłumaczonymi na język polski. Jeden z pięknych utworów tego musicalu nosił tytuł: „Kto pokocha dzieci?”. Przejmujące były słowa tej pieśni mówiące o tysiącach nieszczęśliwych, samotnych, skrzywdzonych dzieciach, których nikt nie kocha, a które potrzebują naszej miłości i troski, nie zaś doświadczania traum i bólu z powodu ludzi dorosłych. Przesłanie tej pieśni zawierało się w tytułowym pytaniu, które wybrzmiało bardzo mocno: Kto pokocha dzieci? Sens tej pieśni był taki, że to my, chrześcijanie, powinniśmy okazywać miłość, zrozumienie i autentyczną troskę o dzieci – nie tylko własne, ale także te z naszego otoczenia, często zranione, nieszczęśliwe, pomijane i zagubione. Bo jeśli nie my to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Dlaczego powinniśmy przejmować się losem małych dzieci i kochać je, otwierając przed nimi nasze dorosłe serca? Otóż chociażby dlatego, że tak czynił nasz Zbawiciel Jezus Chrystus. Kiedy rodzice przynosili swoje małe dzieci do Jezusa, żeby ten je błogosławił, uczniowie Jezusa odganiali je błędnie uważając, że dzieci nie są godne uwagi Mistrza, który miał na głowie o wiele ważniejsze i bardzo święte sprawy. Tymczasem ich Nauczyciel z naciskiem i wyrzutem w głosie powiedział do nich bardzo piękne słowa: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, albowiem do takich jak one należy Królestwo Boże. Po czym brał dzieci w ramiona, tulił je do siebie i błogosławił. Skoro Pan Jezus kochał dzieci, więc i Jego uczniowie oraz naśladowcy powinni czynić tak samo dzisiaj.

Trzeba mieć serce podszyte diabłem, by krzywdzić niewinne dzieci, zadawać im ból i cierpienie. Trzeba mieć twarde, zimne i nieczułe serce, gdy tragiczny los wielu dzieci jest dla kogoś obojętny. Jeśli natomiast mamy serca wrażliwe, wtedy stać nas na współczucie i silne wzruszenie, kiedy na przykład widzimy osierocone ukraińskie dzieci, lub te umierające z głodu w Somalii czy innych częściach świata, które nawiedzają kataklizmy czy śmiercionośne epidemie. One najczęściej dziesiątkują właśnie dzieci – najsłabsze i niewinne istoty.

Nie możemy jednak poprzestać jedynie na wzruszeniach czy współczuciu. To zdecydowanie za mało. I dlatego rodzi się pytanie: co ja i ty możemy zrobić – konkretnie i praktycznie – by pomóc jakiemuś dziecku, okazać miłość i konkretną troskę o konkretnego chłopca lub dziewczynkę z sąsiedztwa, może z pobliskiego Domu Dziecka czy ośrodka opiekuńczego. A może warto byłoby wesprzeć jakieś dziecko w Afryce, jak czynią to niektórzy z naszego zboru baptystycznego w Szczytnie, wspierając finansowo wyżywienie i edukację jakiegoś dziecka w szkole chrześcijańskiej w wiosce Hademu, gdzie byliśmy już trzykrotnie w ostatnich latach.

Za kilka tygodni wybieramy się znowu do tych wspaniałych dzieciaków w Kenii, by zorganizować im dwutygodniowe półkolonie. Zbieramy też fundusze na zakup nowej drukarki laserowej dla tej szkoły, w której uczy się teraz około 200 dzieci. Marzymy o wyposażeniu jednej z sal lekcyjnych w używane, ale nadal sprawne laptopy, by nauczyć te dzieci obsługi komputera. Kochamy te dzieci i będziemy chcieli znowu okazać im miłość oraz troskę o ich przyszłość, która zależy od ich edukacji. Będziemy to czynić z miłości d Boga, który kocha dzieci, więc my też! Kto pokocha dzieci?

Ty też możesz i powinieneś. One po prostu na to zasługują i na to czekają. Choćby na cukierka, którego możesz mieć w kieszeni i kiedy pojawi się w twoim zasięgu taki mały szkrab – poczęstuj go nie zapominając o uśmiechu. Ciebie też ktoś kiedyś może serdecznie pogłaskał po główce i dał cukierka. Pamiętasz? Kochajmy dzieci!

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Co w sercu – to i na twarzy

„Ciągle zima, wiosny ni ma” – a wszyscy czekamy z utęsknieniem na ciepło i wiosenny powiew ciepłego wiatru ogrzanego słońcem. Kiedy usłyszałem kilka dni temu od mojego brata, że w Krakowie było plus 16 stopni ciepła i świeciło słońce, to wzięła mnie zazdrość, by nie powiedzieć złość, bo nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Jak tu mieć dobry humor, skoro nad głowami chmury i chmury, słońca na lekarstwo, a chciałoby się już, żeby bociany przyleciały, a sezon grzewczy zakończył się wreszcie i żebyśmy mogli odetchnąć od zimowych niedogodności i dodatkowych kosztów, które drenują nasze kieszenie.

Przypomniała mi się maksyma starożytnego króla Salomona, który wśród setek przypowieści, których jest autorem, umieścił również takie zdanie: „Wesołe serce jest najlepszym lekarstwem” (Przyp. Sal. 17,22). Pomimo zewnętrznych okoliczności warto więc sobie przypomnieć, że wesołe serce, optymizm, koncentrowanie się na tym, co dobre – to chyba rzeczywiście najlepsze lekarstwo na przedwiosenne zdenerwowanie. Ten sam mędrzec Salomon powiadał bowiem, że „radosne serce rozwesela oblicze; lecz gdy serce jest zmartwione, duch jest przygnębiony” i zaraz potem dodawał, że „człowiek wesołego usposobienia ma ustawiczną ucztę” (Przyp. Sal. 15,13 i 15).

Wesołe usposobienie, dobry humor, pogodny nastrój, optymizm – to wszystko bierze się z serca człowieka; tego, co ma on w środku, w sercu i w umyśle, albo – jak czasem powiadamy – co mu w duszy gra. To nie jest tylko kwestia charakteru czy temperamentu człowieka. To również kwestia tego, czym karmi swoje wnętrze na co dzień, z jakimi ludźmi przebywa i czy ma odpowiedni dystans do życia oraz do samego siebie.

Wszyscy mamy swoje ograniczenia, troski, zmartwienia i smutki, które są częścią naszej ludzkiej egzystencji na tej ziemi. Pytanie tylko, czy nie zdominowały one naszego umysłu i nie zawładnęły naszymi uczuciami? Czy czasem nie zatruły również naszych relacji z bliskimi i przyjaciółmi? Bo jeśli zdominowały, to nie będziemy mieli pogody ducha, dobrego nastroju o poranku i nadziei na dobrą przyszłość. Nasze codzienne życie będzie ponure i smutne! Nie pomoże ładna pogoda i mili ludzie wokół, bo ich po prostu nie zauważymy!

Zbyt wielu ludzi obciąża się nad miarę i niepotrzebnie nie tylko własnymi troskami i problemami, ale także problemami i skandalami innych, co dodatkowo potrafi zdołować i odebrać człowiekowi chęć do życia. Tymczasem ludzie kupują brukowe gazety, zaczytują się lub godzinami oglądają programy o trudnych sprawach czy procesach sądowych albo nieeleganckie często i zażarte debaty polityczne, które drażnią, denerwują, budzą skrajnie negatywne emocje i komentarze. Takimi „klimatami” niejeden zatruwa swój umysł i serce, a skutek jest taki, że stajemy się nieprzyjemni dla otoczenia, często zestresowani i wściekli na wszystkich wokoło, pełni goryczy, rozczarowań i bezradności wobec tego wszystkiego, co nas otacza.

Warto więc poobserwować samego siebie i swój codzienny tryb życia. W jaki sposób spędzam przeciętny dzień? Czym się karmię, co czytam, co oglądam, czego słucham? Co mnie uspokaja i relaksuje, wprowadzając w dobry nastrój, a co złości, denerwuje i rozbudza demony złych emocji? A skoro tak, to co wybieram, bo to często kwestia świadomego wyboru, którego musimy dokonywać, by dbać o swoją psychikę i tzw. nerwy, które u wielu ludzi są mocno nadszarpnięte – na ich zresztą własne życzenie. Czy warto?

Jak mieć pogodną twarz i radosne serce? Warto pamiętać, że pierwszym „smutasem” w historii ludzkości był Kain, którego Pan Bóg zapytał: „Czemu się gniewasz i czemu zasępiło się twoje oblicze? Wszak byłoby pogodne, gdybyś czynił dobrze, a jeśli nie będziesz czynił dobrze, u drzwi czyha grzech. Kusi cię, lecz ty masz nad nim panować” (1 Mojż. 4,6-7).To arcymądre słowa samego Stwórcy zapisane na pierwszych stronicach Pisma Świętego. Jak dużo mówią one o przyczynach naszego zasmuconego często oblicza, które jest właśnie takie z powodu gniewu, nieprzebaczenia, złych zamysłów i grzesznych czynów, których się dopuszczamy.

Radosne serce to również kwestia naszej duchowości, bo mamy tu do czynienia z zaspokojeniem najgłębszych potrzeb człowieka, takich jak: miłość, przebaczenie grzechów i zbawienie, a więc pragnienie wiecznego i szczęśliwego życia. Radosne serce i promieniejąca uśmiechem twarz będą wtedy naszym udziałem, gdy będziemy mieli autentyczny pokój z Bogiem i dobrą relację z Nim. To nasz Stwórca bowiem sprawia, że „radosne serce rozwesela oblicze” – jak spuentował mądry król Salomon (Przyp. Sal. 15,13a).Pokażmy je naszym bliskim i ludziom wokół, bo to dzisiaj towar bardzo deficytowy!

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Co jest twoją pasją?

Zastanawiam się czasem nad fenomenem różnorodności ludzkich pasji i zainteresowań. Jedni lubią kąpiele w lodowatej wodzie, inni pasjonują się wspinaczkami wysokogórskimi. Drudzy czekają z wielką niecierpliwością na otwarcie sezonu żeglarskiego, by wreszcie wypłynąć na swoich małych lub większych łajbach i poczuć smak wolności w łopocących żaglach. Są ludzie, którzy pasjonują się jazdą na rowerze, podróżami albo namiętnie czytają książki. Jeszcze innych pochłaniają gry komputerowe, bieganie, strzelectwo lub oglądanie filmów.

Można by tak bez końca wymieniać różne, niekiedy dziwne lub wręcz egzotyczne dla nas pasje różnych ludzi, których czasem określamy mianem: pozytywnie zakręceni. Tak ich nazywano kiedyś w „Teleexpresie” – pasjonatów i kolekcjonerów różnych, czasem dziwnych rzeczy. Możemy tych pasji nie rozumieć i nie podzielać, ale musimy przyznać, że ludzie z pasją w sercu są zawsze ciekawi, ekscytujący i niepowtarzalni.

Jakiś czas temu w Stanach Zjednoczonych poznałem starszego pana, który był prezesem klubu miłośników sportów motorowych. Wraz z grupą moich przyjaciół zostaliśmy zaproszeni przez niego do odwiedzenia dużej, wiejskiej stodoły, której był właścicielem. Byliśmy mocno zaskoczeni tak nietypowym zaproszeniem, bo stodoła jak to stodoła, choć ogromna, to jednak nieciekawa i z zewnątrz taka siermiężna. Jakież było nasze zdumienie, gdy jako faceci weszliśmy do środka i … nas dosłownie przytkało. Otóż cała ta wielka stodoła była wypełniona starymi, historycznymi autami, z których najstarsze egzemplarze pochodziły z pierwszych lat XX wieku. Istne cacka i rarytasy, tym bardziej, że wszystkie były nienagannie odrestaurowane i utrzymane „na chodzie”, bo były podłączone do akumulatorów i gotowe do jazdy. Różne wytwórnie filmowe wypożyczają co jakiś czas te zabytkowe pojazdy do nakręcania scen w filmach historycznych. Niezła pasja – w jednej stodole, odpowiednio klimatyzowanej i utrzymującej stałą wilgotność powietrza – zgromadzono kolekcję wartą grube miliony dolarów. Porobiliśmy sobie sporo zdjęć, zasiadając za kierownicami prawie 100-letnich, historycznych pojazdów.

Mój brat z kolei – już nie taki krezus jak wspomniany wyżej Amerykanin – kolekcjonuje na przykład monety z różnych stron świata, szczególnie te o najmniejszym nominale, takie „groszówki” z różnych krajów. Dlatego też cieszy się zawsze, kiedy wyjeżdżam gdzieś za granicę, bo wtedy składa odpowiednie zamówienie i muszę prosić ludzi w każdym kraju, który udaje mi się odwiedzić, by znaleźli i ofiarowali mi takie małe monetki, bo bez nich nie mam co wracać do kraju. Wiadomo, z bratem i to starszym nie należy zadzierać! Tym bardziej, że mieszka w Krakowie!

Oddawanie się jakiejś pasji nie tylko wysysa pieniądze z kieszeni lub konta, ale jest również pouczające i kształcące, bo pasjonaci to spece w swojej „branży”. Są bowiem oczytani i doskonale zorientowani, jeśli chodzi o znajomość tematu, który ich pasjonuje i pochłania. Wszystko inne schodzi wtedy na dalszy plan, co jest często niebywałą udręką żon takowych jegomościów.

Niektórzy są takimi szczęściarzami, że ich praca, z której się utrzymują, jest dla nich również pasją. Oby tylko nie stała się obsesyjnym pracoholizmem – bo taka pokusa również istnieje. Kiedy więc jako pastor myślę również o mojej „branży”, to mam świadomość, że praca duszpasterza tylko wtedy jest owocna i błogosławiona przez Boga, jeśli jest czyniona z pasją i poświęceniem, które nazywa się powołaniem. Trzeba bowiem szczerze kochać ludzi, a nade wszystko Pana Boga i Jego Słowo, by takiemu wyzwaniu sprostać.

Dlatego imponuje mi przykład Apostoła Pawła, który napisał kiedyś zdanie wyrażające jego życiową pasję: „Bo dla mnie życie to Chrystus” (List do Filipian 1,21). A potem dodał: „Więcej, w świetle doniosłości poznania Jezusa Chrystusa, mego Pana, nic się dla mnie nie liczy” (3,8). Swą gorliwość i pasję służenia innym oraz niesienia im dobrej nowiny o zbawieniu w Jezusie Paweł pielęgnował przez całe swoje owocne życie. Jest on dla nas przykładem prawdziwego chrześcijanina, człowieka oddanego Bogu i Jego wartościom bez reszty.

Gdzie szukać dzisiaj takich pasjonatów, którzy pokazaliby nam, jak naprawdę żyć serio z Bogiem i nie być niedzielnymi, nominalnymi chrześcijanami? Dlaczego my nie mielibyśmy być takimi ludźmi? Nie ma co oglądać się na innych. Dlatego bądźmy prawdziwymi dziećmi naszego Boga, żyjącymi z pasją i powołaniem, jako ludzie świadomi oraz pewni swojej wiary oraz oddania dla Chrystusa, bo tylko tacy ludzie podobają się Bogu.

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Dwa świadectwa

Mamy taki dobry zwyczaj w naszym kościele w Szczytnie, że na niedzielnych nabożeństwach ludzie mogą dzielić się swoimi osobistymi przeżyciami z Bogiem, co zwykle jest bardzo autentyczne oraz budujące dla ogółu słuchaczy. Po to zresztą są nasze różnego rodzaju spotkania w grupach, czy na nabożeństwach, by dodawać sobie otuchy i być dla siebie duchowym wsparciem oraz okazją do składania świadectw Bożego działania w życiu nas, ludzi wierzących.

Piszę dzisiaj o tym dlatego, że w ostatnią niedzielę mieliśmy okazję posłuchać dwóch takich świadectw, które były bardzo poruszające i zachęcające zarazem nas wszystkich do pełnego zaufania Bogu, w którego wierzymy i któremu staramy się służyć wiernie i gorliwie. Jak miło jest posłuchać, co Bóg czyni w życiu osobistym innych ludzi, a potem wielbić za to naszego żywego i potężnego Boga-Ojca.

Pierwsze z tych świadectw usłyszeliśmy z ust młodej kobiety, która doświadczyła osobistego spotkania z Bogiem i z wielką radością, wręcz z entuzjazmem opowiadała nam o tym, jak to duchowe spotkanie z Jezusem odmieniło zarówno jej sposób myślenia, jak też jej codzienne życie, czyny i działania. Wcześniej wielokrotnie słyszała opowieści innych ludzi wierzących, którzy opowiadali jej o swoich doświadczeniach z Bogiem. Chętnie spotykała się z nimi, prowadziła szczere rozmowy o Bogu i wierze, czytała też Pismo Święte, by szukać tam odpowiedzi na swoje życiowe pytania. Wszystko to jednak akceptowała wyłącznie w sferze intelektualnej, ale realności tych prawd i doświadczeń, o których słyszała od innych, nie doświadczyła osobiście.

Przyszedł jednak taki szczególny moment, kiedy przeżyła swoje osobiste, duchowe spotkanie z Chrystusem i to On odmienił jej sposób myślenia, a także zmienił jej postępowanie i dotychczasowy sposób życia. Przedtem czytała wiele książek i szukała w nich odpowiedzi na różne pytania, które nosiła w swoim młodym sercu, aż w końcu Pan Bóg objawił jej, że wszystkie odpowiedzi na jej życiowe pytania są zawarte w Piśmie Świętym, które teraz czyta z wielkim zainteresowaniem i przejęciem jako słowo kierowane przez Boga do niej osobiście.

A co najważniejsze – sama zauważyła, jak diametralnie zmieniło się jej postępowanie, kiedy na przykład przestała przeklinać, zerwała z pewnymi grzesznymi sprawami, naprawiła swoje relacje z bratem i opowiedziała o swoim przemienionym życiu własnym rodzicom. Oni jeszcze nie bardzo rozumieją to, co stało się w życiu ich dorosłej córki. Ta jednak modli się gorąco do Boga o to, by jej bliscy mogli również doświadczać tak bliskiej relacji z Bogiem, jaką ona sama obecnie przeżywa. Z jej opowieści tryskała radość zbawienia oraz fascynacja Panem Jezusem – jej osobistym Zbawicielem.

Drugie świadectwo złożyła przed nami starsza kobieta z Ukrainy, która przybyła do Polski, by w Olsztynie pójść z wizytą do onkologa. Ten po przebadaniu przekazał jej poważnie brzmiącą diagnozę: masz raka piersi. Obecnie czeka ona na kolejne wyniki i kolejną wizytę u specjalisty, ale kiedy o tym opowiadała, z jej ust płynęła ufność i pokój połączony z radością i nadzieją w sercu.

Dlaczego? Bo jest osobą świadomie wierzącą i pokładająca całą swoją ufność w Stwórcy. W czasie swojego świadectwa przytoczyła historię trzech przyjaciół Daniela z Księgi proroka Daniela, którzy nie chcieli pokłonić się posągowi wzniesionemu przez babilońskiego króla. Ten z kolei zagroził, że jeśli ktoś nie pokłoni się temu pomnikowi, to zostanie wrzucony żywcem do rozpalonego pieca. Wezwani przed oblicze potężnego króla trzej bogobojni młodzieńcy powiedzieli do niego tak: „Jeśli nasz Bóg, któremu służymy może nas wyratować z rozpalonego pieca, to nas wyrwie. A jeśli nawet nie – to niech ci będzie wiadome, o królu, że twoich bogów nie czcimy i złotemu posągowi, który wzniosłeś, pokłonu nie oddamy” (Dan. 3,17-18). Zostali więc wrzuceni do ognia, ale z nimi był ktoś czwarty, podobny do Syna Człowieczego, który ich wyratował i cudownie ocalił ich od śmierci.

Kobieta, która nam to przypomniała, powiedziała, że dla niej ta diagnoza lekarska jest takim „ognistym piecem”, przez który pragnie przejść z wiarą, że ten Czwarty, czyli Pan Jezus będzie z nią bez względu na to, czy wyzdrowieje, czy nie. Ufa Mu bezgranicznie, choć jest to trudne doświadczenie jej wiary i posłuszeństwa Bogu. Poprosiła nas wszystkich o modlitwę, by przez ten „piec ognisty” mogła przejść z odwagą i niezachwianą wiarą. To było bardzo poruszające. Pomodliliśmy się o nią oczywiście i ufamy, że Pan Bóg uczyni z nią co zechce, bo jest jej i naszym suwerennym Panem i Władcą.

Jeśli ktoś z moich szanownych czytelników lub czytelniczek przechodzi teraz przez swój osobisty „ognisty piec” próby i doświadczenia wiary, to życzę wam takiej wiary, pokoju i radości, jaką pokazała nam ta bohaterka wiary z Ukrainy.

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Jak przetrwać burze i wichury

Ostatnie dni w pogodzie nie należały do spokojnych. Znowu silne wiatry, w niektórych częściach kraju nawet wichury, który narobiły wiele szkód. Natura znowu wyszczerzyła zęby i potargała kawał Europy, nie oszczędzając naszego kraju. Mamy w tej chwili poniedziałkowe popołudnie, a ma jeszcze wiać jutro. Oby nie za mocno, bo z wichurami nie ma żartów. Czy koś z nas może je powstrzymać?

Siła ekstremalnych zjawisk pogodowych jest przeogromna i w ich obliczu uświadamiamy sobie jako ludzie, że mimo takiego postępu techniki i cywilizacji jakiego doświadczamy dzisiaj, sterowanie pogodą pozostaje daleko poza naszym zasięgiem i nic na to nie poradzimy. Nie myśmy bowiem skonstruowali ten świat i nie my decydujemy o tym, kiedy świeci słońce, a kiedy pada deszcz, kiedy następują potężne cyklony, wybuchy wulkanów lub trzęsienia ziemi, a kiedy jest spokojnie i pięknie nad naszymi głowami i stabilnie pod naszymi stopami.

Groźne zjawiska pogodowe powinny nas uczyć pokory wobec Stwórcy, który ma to wszystko w swoim ręku i suwerennie zawiaduje otaczającą nas przyrodą oraz całym wszechświatem. Możemy oczywiście w to nie wierzyć i świadomie odrzucać, ale ze skutkami tych zjawisk będziemy się musieli mierzyć za każdym razem. W mediach znowu usłyszymy, ile drzew zostało wyrwanych z korzeniami, ile samochodów zostało zniszczonych, ile tysięcy gospodarstw zostało pozbawionych prądu i wreszcie – co najgorsze – ile tysięcy osób zginęło w czasie choćby ostatniego i tragicznego trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii.

Takie sytuacje kryzysowe stanowią wielkie wyzwanie dla wielu służb, a szczególnie dla strażaków, ratowników medycznych czy energetyków. Ich praca jest wtedy bardzo ofiarna i nie mniej niebezpieczna, bo ratując innych narażają przecież siebie samych. Takim ludziom należy okazywać wielki szacunek, pamiętając o tym, że oni też mają rodziny, żony i dzieci i nie zawsze wracają z akcji cali i zdrowi. A czasem nie wracają wcale. W chwilach zagrożenia pogodowego warto byłoby więc nie tylko modlić się o bezpieczeństwo własne i swojej rodziny oraz naszych domów lub pozostawionych na parkingu samochodach, ale także o bezpieczeństwo tych, którzy z narażeniem własnego życia pomagają innym w potrzebie czy zagrożeniu życia.

Jako chrześcijanie mamy wielki przywilej powierzać swoje życie, zdrowie i bezpieczeństwo w ręce naszego Ojca w niebie. To sprawia, że możemy z wiarą i zaufaniem zmierzyć się z każdym zagrożeniem, nie tylko pogodowym. W codziennym życiu doświadczamy bowiem wielu burz, wichrów i zawirowań. Nie tylko pogoda za oknami jest coraz bardziej dynamiczna, a czasami wręcz koszmarna i skrajnie niebezpieczna. Również nasza tzw. pogoda ducha doświadcza bardzo silnych turbulencji duchowych i emocjonalnych. Jak radzić sobie w chwilach życiowych burz czy emocjonalnych trzęsień ziemi, kiedy przeciwności i niespodzianki zwalają nas czasem z nóg jak trąba powietrzna. Jako ludzie doświadczamy silnych traum i tragedii osobistych i wtedy powiadamy, że cały nasz świat runął jak domek z kart.

Mamy więc do czynienia nie tylko z katastrofami będącymi wynikiem ekstremalnych zjawisk pogodowych, ale także z katastrofami życiowymi, kiedy komuś wali się świat albo ktoś doprowadził swoje osobiste życie do ruiny i upadku. Jako bliscy i przyjaciele cierpimy i bolejemy nad stanem naszych bliskich czy znajomych, którzy przegrali i upadli. Kiedy będzie w nas jednak nie tylko empatia, lecz autentyczna troska o nich, to nie pozostawiajmy ich samych sobie, lecz módlmy się o nich, starajmy się im pomóc, by mogli powstać po swym życiowym nokaucie i mogli podjąć na nowo walkę o odzyskanie tego, co w swoim życiu stracili.

To jest nasz obowiązek, by wspomóc tych, którzy mają mniej szczęścia od nas. Ale pomóc mądrze, z wrażliwym sercem, nie bezkrytycznie czy subiektywnie, lecz oceniając na ile to możliwe obiektywnie nie tylko sytuację, w której ktoś się znalazł, ale także ukazując mu jego własną odpowiedzialność lub błędy, które stały się przyczyną jego życiowej katastrofy. A potem – jeśli tego zechce – pomóc takiej osobie pozbierać się i wyjść zwycięsko z życiowego zakrętu. Nie tylko strażacy i ratownicy medyczni są potrzebni, potrzeba nam czasem ratowników dusz. Dlaczego nie mielibyśmy nimi być dla innych? Może pewnego dnia sami będziemy potrzebować pomocy i ratunku. Niech wtedy nie zabraknie pomocnej dłoni i mądrego, wrażliwego serca, które pochyli się nad naszą niedolą.

W naszym codziennym życiu nie unikniemy każdej burzy czy każdego „trzęsienia ziemi”. One przyjdą i zdarzą się wcześniej czy później. Oby ich było jak najmniej i żeby były jak najłagodniejsze. Chodzi jednak o to, abyśmy do naszej „łodzi życia” świadomie zaprosili Pana Jezusa, który jest Panem wszystkich żywiołów – tych pogodowych i tych życiowych. I choć zawieje nie raz i potrząśnie nami nie raz, to jednak On będzie z nami. A to uczyni wielką różnicę w naszych sercach i emocjach i wraz z wiarą utwierdzi nas w niezłomnej nadziei, że dopłyniemy z Nim do brzegu i nie utoniemy, bo On na to po prostu nie pozwoli. Obyśmy tylko nie usłyszeli z ust Pana Jezusa wyrzutu, jaki usłyszał kiedyś Apostoł Piotr (Ew. Mat 14,31): „O, małowierny, dlaczego zwątpiłeś?”

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Sto lat

Tak się jakoś złożyło, że ostatnio mam do czynienia z ludźmi sędziwymi. Właśnie wróciliśmy z żoną z pogrzebu jej cioci, która przeżyła 89 lat. Kilka tygodni temu moja teściowa obchodziła swoje 88. urodziny. Z kolei inna moja znajoma seniorka z Warszawy w zeszłym tygodniu skończyła 98 lat i do setki brakuje jej już tylko dwa lata. Życzyć jej „sto lat” jest więc wysoce niestosowne, choć ostatnio podupadła nieco na zdrowiu, zaczyna powoli tracić pełną kontrolę nad tym, co dzieje się wokół niej, bo chwilami nie poznaje już swoich dobrych znajomych. Sama wyznała zresztą swojemu synowi, że jej mózg jest jak śmietana, bo zaczyna ją zawodzić. Są to dla mnie ważne wiadomości, bo już jakiś czas temu umówiła się ze mną, że ją pochowam jako pastor, do którego ma w tej kwestii największe zaufanie. Postaram się ją namówić, żeby się nie śpieszyła odejść z tej ziemi i poczekała chociaż do wiosny, kiedy pogoda będzie o wiele przyjemniejsza.

Gdy spotkałem się ostatnio z moimi znajomymi Anną i Andrzejem, usłyszałem od nich, że ich mama ma na liczniku już 102 lata, zaś ojciec znajomego pastora też dociąga do dziewięćdziesiątki. Niegdyś młodzi i pełni werwy ludzie, których znałem i z którymi współpracowałem, w tym roku osiągną pułap 80 lat. Wyraźnie widać, że naprawdę ludzie żyją dzisiaj dłużej, niż jeszcze kilka dekad wcześniej. I co ważne, dzisiejsi emeryci zachowują świeżość, fizyczną i psychiczną kondycję o wiele dłużej, niż ich poprzednicy. Są aktywni życiowo i zawodowo, a ich doświadczenie i dłuższa, życiowa perspektywa to ich bezcenne wartości i walory. Tak więc nasi seniorzy nie nadają się dzisiaj tylko do pilnowania wnuków czy wyprowadzania psów swoich dorosłych już dzieci, a czasem i wnuków.

I co tu gadać, czas pędzi niemiłosiernie, licznik nam wszystkim bije równo i sprawiedliwie. Kiedy w ostatnią niedzielę miałem przywilej wygłosić kazanie w Pierwszym Zborze Kościoła Chrześcijan Baptystów w Warszawie, zauważyłem, że wciąż ubywa tych, których znałem wcześniej, a szczególnie tych, którzy byli członami tego zboru w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy jako młody student mogłem uczestniczyć w życiu duchowym tej wspólnoty. Teraz widać wielu młodych ludzi z nowego pokolenia, którzy sprawiają, że to dzisiaj zupełnie inna, odmłodzona wspólnota ludzi wierzących w stołecznym mieście Warszawie. I chwała za to Panu Bogu.

No cóż, taka już jest kolej rzeczy. Pokolenia mijają, generacje wymieniają się. Kiedyś to my, młodzi i piękni, zastępowaliśmy tych, którzy schodzili z życiowej sceny. Tyle tylko, że tamci seniorzy mieli po 65 lub 70 lat i już odstawialiśmy ich na boczne tory, bo przecież oni byli wtedy tacy starzy! A dzisiaj? Nasz stan umysłu każe nam krzyczeć z naciskiem, że Pesel to straszny kłamca, a my czujemy się wciąż młodzi i pełni sił, przez co rządzący i urzędnicy ZUS-u nie mogą spać spokojnie.

Kiedy więc będziemy życzyć naszym kolejnym solenizantom lub jubilatom „sto lat”, uważajmy na to, czy przypadkiem nie podnieść tego standardu do „stu dwudziestu lat”, bo stulatków wciąż przybywa. Z drugiej jednak strony, kiedy ktoś jest schorowany i słaby, a takich ludzi jest przecież chyba więcej niż tych zdrowych i pełnych wigoru mimo upływu ich lat, to chyba nie będzie sobie życzył stu czy tym bardziej stu dwudziestu lat, bo życie obłożnie chorych i niedołężnych ludzi jest wielką udręką i ogromnym wysiłkiem nie do pozazdroszczenia.

Read More →
Exemple

Mimo niepoprawnego optymizmu, którym zwykle kieruję się w życiu, jakoś ostatnio nie jest mi wcale do śmiechu. Bo kiedy czytam Pismo Święte, a czynię to codziennie i regularnie, nie tylko z powodów „zawodowych” jako pastor, ale tak zwyczajnie, jako człowiek, który poważnie traktuje swoją relację z Bogiem, z coraz większym zaskoczeniem, by nie powiedzieć przerażeniem, dostrzegam moralną i duchową katastrofę, która staje się udziałem coraz większej liczby ludzi na tym świecie, w tym również w naszym kraju.

Dzieje się tak dlatego, że choć żyjemy w chrześcijańskim kraju i na chrześcijańskim kontynencie, to jednak te prawdziwe wartości chrześcijańskie wyparowują z nas w zastraszającym tempie. Należymy do pokolenia, które na własne oczy ogląda straszne przyśpieszenie procesu laicyzacji, czyli zeświecczenia naszego życia osobistego i publicznego także. Powszechna niemoralność toczy nas jak gangrena, dotykając również ludzi z pierwszych stron gazet: polityków, celebrytów, artystów czy nawet duchownych. Czy możemy wobec tych zjawisk przechodzić obojętnie? Czy tę falę bezbożności da się w ogóle kiedykolwiek zatrzymać?

Nie da się żyć beztrosko ze świadomością, że ktoś strzela do modlących się ludzi, zarówno w meczetach jak też – i o wiele częściej, niestety – zabija się ludzi w kościołach chrześcijańskich, ale za każdym razem giną dziesiątki niewinnych osób. Statystyki podawane przez organizacje zajmujące się problemem prześladowań chrześcijan we współczesnym świecie są tragiczne, a liczba ofiar co roku to setki tysięcy współczesnych męczenników – ludzi zamordowanych z powodu wyznawanej wiary.

Cóż z tego, że takie tragedie wydarzają się na antypodach, za oceanem czy w Azji lub Afryce, skoro i tak fala nienawiści i mur wrogości pomiędzy chrześcijaństwem i islamem rośnie coraz wyżej i takie masakry będą tylko eskalować przemoc i frustrację ludzi szalonych z nienawiści, uprzedzeń i fobii. Kto będzie następnym szaleńcem i gdzie znowu poleje się niewinna krew? W kolejnym kościele, czy w kolejnym meczecie? Gdziekolwiek tak się stanie – smutno mi, Panie!

Nie da się również żyć beztrosko i radośnie, kiedy na naszych oczach, publicznie i oficjalnie przewraca się do góry nogami biblijną, zgodną z Bożym zamysłem ideę małżeństwa, przekręca biblijne znaczenie i sens ludzkiej seksualności, nazywając czymś zdrowym i godnym afirmacji coś, co w Bożych oczach jest obrzydliwe i zdeprawowane, a przez wieki uznawane po prostu za ohydny grzech i wyuzdanie? W świecie jakich wartości przyjdzie żyć naszym dzieciom i wnukom? To naprawdę przeraża, wzbudza krzyk niezgody i sprzeciwu, bo świat coraz bardziej zaczyna przypominać biblijną Sodomę i Gomorę. Czy możemy się na to godzić bez żadnego sprzeciwu, nie mówiąc wyraźnie i kategorycznie: TAK BYĆ NIE MOŻE?

Nie da się też przejść obojętnie wobec faktu, że tak często myli się sprawców z ofiarami, stając w obronie tych pierwszych, a lekceważąc krzywdę i cierpienie tych drugich. Dzieje się tak na salach sądowych, a także w szacownych gremiach kościelnych. Za to samo przestępstwo jeden otrzymuje surową i zasłużoną karę kilkunastu lat więzienia i publiczne potępienie, a ktoś inny pół roku w zawieszeniu, albo nadal cieszy się bezkarnością, która urąga poczuciu elementarnej sprawiedliwości.

W aresztach i więzieniach zdecydowanie więcej praw mają osadzeni niż funkcjonariusze służby więziennej. W szkołach coraz więcej praw, a coraz mniej ograniczeń, mają i wciąż domagają się uczniowie, a coraz mniej do powiedzenia i wyegzekwowania mają sami nauczyciele! W czasach mojego dzieciństwa, kiedy uczeń narozrabiał w szkole, to nie tylko otrzymywał ostrą reprymendę od swojego wychowawcy, ale dodatkowo otrzymywał jeszcze „bolesną wypłatę” od swoich rodziców, którzy kiedyś mieli o wiele więcej zaufania do pedagogów, stosowali dyscyplinę i wspomagali nauczycieli w procesie wychowywania swoich pociech, których wtedy nie idealizowano tak bardzo, jak to ma miejsce obecnie. Bo to dzisiejsze bezstresowe i niewinne baranki przecież… Winne wszystkiemu są przecież belfry!

Dziś nauczyciele nie mogą się czuć bezpieczni w swojej pracy, uczenie cudzych dzieci staje się niebywałą harówką i bezsensowną mordęgą, bo młodzi przeżywają epidemię naukowstrętu, czują się bezkarni i ślepo, bezkrytycznie bronieni przez swoich nierozsądnych rodziców. Ci zaś potrafią być równie albo jeszcze bardziej okrutni wobec wychowawców swoich „niewinnych” pociech, odzierając pedagogów z resztek godności i zapału do pracy. A jeśli dochodzi do tego niegodne etosu tego zawodu wynagrodzenie, o którego przyzwoity poziom nauczyciele muszą się tak bezskutecznie upominać od państwa – to jaka przyszłość czeka nasz naród w kolejnych latach i pokoleniach? Czarno to widzę, niestety.

Read More →
Exemple

Bohaterowie wiary z Kenii

– wywiad z Mirką i Henry’m Kalume

Ostatnio gościliśmy w Polsce niezwykłe małżeństwo: Mirkę i Henry’ego Kalume z córkami, którzy przyjechali do nas z Kenii. Odwiedzili między innymi zbory baptystyczne w Białymstoku, Elblągu, Szczytnie i Bielsku Podlaskim. Wszędzie dzielili się świadectwami Bożego działania w ich życiu oraz w prowadzeniu szkoły chrześcijańskiej w wiosce Hademu w Kenii – 50 km od Mombasy. Ponieważ już trzy razy mieliśmy z żoną przywilej wraz z innymi wolontariuszami przebywać w tym afrykańskim kraju, przyszedł długo oczekiwany czas na rewizytę. Henry to rodowity Kenijczyk, natomiast jego żona Mirka to Polka, która wiele lat temu zaczęła marzyć o pracy misyjnej w Afryce. Jej marzenia spełniły się, ale droga, którą przebyła z Bogiem wcale nie była łatwa ani prosta.

Opowiedz nam o swoim nawróceniu, kiedy zaczęła się Twoja przygoda z Bogiem?

– Zanim ja się nawróciłam, moje życie było całkiem rozbite, ale dziękuję Panu Bogu, że On mnie znalazł i że ja też Go odnalazłam, bo On szuka swoje owce. W 2006 roku byłam załamana i zagubiona, miałam swoje plany, ale Bóg był mocniejszy. Dlatego zamiast skończyć ze sobą, poszłam za Panem. Oddałam swoje życie Jezusowi i w tym samym roku wyjechałam do Anglii, gdzie nauczyłam się języka angielskiego.

A jak zaczęła się twoja przygoda z Afryką?

– Po roku pobytu w Anglii poczułam pragnienie wyjazdu do Afryki i w końcu wylądowałam w Ugandzie. Tak zaczęła się moja przygoda z Afryką. Najpierw wyjeżdżałam na krótkie wyjazdy misyjne, aż w końcu w 2011 roku wyjechałam do Ugandy na dłużej z misją młodzieżową YWAM i tam poznałam Henry’ego, który był wolontariuszem w szkole biblijnej. Po jej ukończeniu zdobywał praktykę i tam się poznaliśmy. Po ślubie spędziliśmy w Ugandzie kolejne dwa lata, nadzorując pewną polską misję.

W końcu znaleźliście się w Kenii. Jak Bóg was tam zaprowadził?

– W 2014 roku poczuliśmy Boże prowadzenie oraz powołanie, by udać się do rodzinnej wioski Henry’ego – Hademu. Tam zamieszkaliśmy i przez trzy miesiące nie znaliśmy jeszcze Bożych planów na przyszłość. W końcu mój mąż powiedział do mnie: Zaufajmy Panu! Tutaj ludzie nas potrzebują, a nade wszystko potrzebują Jezusa, który musi tutaj przyjść, może właśnie przez nas. Bałam się, dlatego mój mąż musiał mnie mocno przekonywać, żebyśmy zaufali Panu.

Jak zrodził się w waszych sercach pomysł zorganizowania szkoły chrześcijańskiej w Hademu?

– W 2015 roku zaczęliśmy organizować małą szkołę pod drzewem. Mieliśmy na początku około 40 dzieci. Stolarz zrobił nam trzy stoły oraz proste ławki i z pomocą kilku kobiet z wioski zaczęliśmy uczyć nasze dzieci. Pewnego dnia na ulicy w Mombasie spotkaliśmy Polaka, który miał na sobie koszulkę z napisem: „Polska pomaga dzieciom w Kenii”. Porozmawialiśmy z nim, potem on odwiedził naszą „szkołę” i postanowił pomóc nam wykonać zadaszenie, które potem obudowaliśmy blachą. W tym jednym pomieszczeniu odbywały się zajęcia trzech klas na raz.

To były bardzo skromne i niepozorne początki. Co było potem?

– W 2016 roku mąż zaproponował, żebym pojechała do Polski spotkać się z chrześcijanami, ale ja nie miałam pojęcia, gdzie ich szukać, bo przecież nawróciłam się już po wyjeździe z kraju i nie znałam ludzi nawróconych w Polsce. Poza tym nie mieliśmy pieniędzy na bilet. Słyszałam jednak nie raz, że wiara bez uczynków jest martwa. To jest jak chodzenie po wodzie. Zaczęliśmy modlić się, zaufaliśmy Bogu i stał się cud. W końcu mogłam pojechać do Polski na 3 miesiące, licząc na finansowe wsparcie naszej szkoły, jednakże efekty tej podróży były bardzo mizerne. Tymczasem od dwóch lat mieliśmy w szufladzie dokładny plan rozwoju naszej dużej szkoły. Ale było to jak dotąd niespełnione i trochę szalone marzenie.

Byliście pewnie mocno rozczarowani i niepewni, prawda?

 – Oczywiście że tak. Wtedy jednak Henry zaproponował: Dajmy czas Panu Bogu do końca roku i jeśli nie będziemy mieli jakiegoś konkretnego wsparcia na nasz projekt, to może będzie oznaczać, że nie odczytaliśmy właściwie Bożej woli wobec nas i wtedy może wrócimy do Polski. Tym czekaniem byłam wtedy już bardzo zmęczona. Do tego jeszcze władze oświatowe w Kenii wprowadziły wymóg dla szkół posiadania toalet dla dzieci – takich prostych latryn, bo ludzie w tej wiosce nie mają ich w swoich biednych domostwach. Myśmy takich toalet w szkole nie mieli, ale Henry powiedział: Toalety są…. przez wiarę. Trzy tygodnie później Pan Bóg zatroszczył się o środki finansowe i mogliśmy zbudować je na terenie naszej małej szkoły tuż przed końcem roku. Wkrótce potem zaczęliśmy budować pierwszą murowaną klasę. Pan Bóg zaczął działać w swoim, właściwym czasie.

Nie jest to jednak koniec historii Bożego działania w tej szkole, prawda?

W kolejnych latach, dzięki zwiększającej się ofiarności wielu sponsorów i darczyńców – nie tylko z Polski -zaczęły powstawać kolejne murowane klasy, jest ich obecnie sześć. Potem udało nam się wybudować kilka klas przedszkolnych, plac zabaw, budynek dla nauczycieli, bibliotekę, szwalnię, betonowe alejki, solidne ogrodzenie, boiska do piłki nożnej i koszykówki, a ostatnio pierwszą klasę gimnazjalną oraz klasę do ćwiczeń laboratoryjnych, bo taki jest wymóg dla gimnazjów w Kenii.

Chyba jednym z największych problemów w Afryce jest dostęp do wody. Jak to wyglądało w wiosce Hademu?

W pobliżu naszej wioski jest staw, z którego ludzie czerpią wodę, dopóki jej nie zabraknie w porze suchej. Dlatego wielkim wyzwaniem i naszym marzeniem było wywiercenie na terenie naszej szkoły studni głębinowej. To jest bardzo kosztowna inwestycja, ale Pan Bóg uczynił również ten cud, używając do tego wiele otwartych serc darczyńców i sponsorów. Dziś ze zdrowej wody korzysta nie tylko nasza szkoła, ale także mieszkańcy naszej wsi, bo innej studni we wsi nie ma.

W styczniu tego roku rozpoczyna się też nowy rok w naszej szkole, w której uczy się około 200 dzieci. Nasza szkoła ma akredytację i jest jedną z najlepszych szkół w całej okolicy. Bóg jest wspaniały i wielki, nasze marzenia i śmiałe plany dzięki Bogu i ludziom stały się rzeczywistością.

W waszej służbie w Hademu wspierają was również wolontariusze z Polski.

– To była inicjatywa Ireny Łukianiuk i jej męża Mikołaja z Bielska Podlaskiego. To oni zorganizowali już cztery grupy wolontariuszy z Polski, którzy przyjeżdżali do naszej szkoły, by pracować z dziećmi w czasie przerw w nauce, pomagali w budowie placu zabaw, dekorowaniu sal lekcyjnych i prowadzeniu lekcji biblijnych oraz licznych zabaw i śpiewu piosenek chrześcijańskich dla dzieci. Na przełomie kwietnia i maja tego roku kolejna grupa wolontariuszy wybiera się do Kenii i będzie znowu służyć dzieciom w naszej szkole.

Henry, jesteś takim Bożym wizjonerem, który potrafił z uporem marzyć o dużej szkole w swojej rodzinnej wiosce. Co trzeba mieć w sercu, żeby tak żyć?

– Trzeba kochać Boga i mieć wiarę, która nas wiele kosztuje. Wiarę popartą uczynkami. Wiarę, która wymaga odwagi i posłuszeństwa, by iść za Bożym głosem, a nie własnym. Przykłady takich bohaterów wiary odnajduję w 11. rozdziale Listu do Hebrajczyków. Oni inspirują każdego chrześcijanina, który chce iść za głosem Boga i podejmować Jego wyzwania. Nie można wierzyć teoretycznie, biernie i siedzieć z założonymi rękami.

Mirka, czy miałaś kiedyś pokusę, by zrezygnować, wycofać się i wrócić do Polski?

– Nie. Jestem tam w Kenii aż do dzisiaj, bo Bóg mnie wybrał, ja siebie nie wybrałam. On wybiera ludzi nieuzdolnionych i wyposaża ich do wykonania Jego planów. Czuję się więc jak Psalmista Dawid, który kiedyś, już jako król Izraela, powiedział tak: „A kimże ja jestem i mój dom, że doprowadziłeś mnie aż do tego momentu?”. Dlatego zawsze dziękuję Bogu, który dał mi posłuszne serce. Mimo niewiadomych i przeciwności proszę was dzisiaj o modlitwę, aby Bóg dawał mi nadal cierpliwość i łaskę, aby tam być i wykonywać Jego dzieło. Warto marzyć, wierzyć i chodzić po wodzie. To jest możliwe i fascynujące – ale tylko z Bogiem!

Niech Bóg błogosławi Wasz powrót do domu i nowy rok szkolny w Hademu.

– Bardzo dziękujemy wszystkim, którzy chcą wspierać nasze dzieci i naszą szkołę w Kenii.

Dziś mamy wielki dług do spłacenia i doczekaliśmy wreszcie takich czasów, że sami możemy pomóc innym, wspierając na przykład szkołę chrześcijańską w Hademu w Kenii, gdzie czesne dla jednego dziecka oraz codzienny gorący posiłek kosztują zaledwie sto złotych miesięcznie. Dla nas to nie jest zawrotna suma, ale dla dziecka w strasznie biednej kenijskiej wiosce to kwestia edukacji i możliwości otrzymywania często jedynego prawdziwego, codziennego i ciepłego posiłku w szkole. Nie wyjeżdżając na misję możemy stać się misjonarzami jak Mirka i Henry, otwierając swoje serca a potem portfele, by przyłożyć rękę do bardzo szlachetnego i pięknego dzieła.

Oto dane kontaktowe: What’s up Mirki: +254780365734

Nr tel. Ireny Łukianiuk: +48502123698

Email: lightoftheworld15@yahoo.com

Rozmawiał

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Misyjne fascynacje

W ostatnią niedzielę mieliśmy w naszym kościele niezwykłych gości: Mirkę i Henry’ego Kalume z córkami, którzy przyjechali do nas z Kenii. Ponieważ już trzy razy mieliśmy przywilej wraz z innymi wolontariuszami przebywać w tym afrykańskim kraju, przyszedł długo oczekiwany czas na rewizytę. Henry to rodowity Kenijczyk, natomiast jego żona Mirka to Polka, która wiele lat temu, jako młoda dziewczyna, marzyła o pracy misyjnej w Afryce. A ponieważ czasem, choć nie zawsze, marzenia się spełniają, więc w końcu trafiła do Ugandy, gdzie w chrześcijańskiej szkole misyjnej poznała swojego przyszłego męża.

Połączyła ich nie tylko miłość do siebie, ale także do Boga, któremu postanowili poświęcić swoje wspólne życie, ponieważ w sercach ich obojga płonął ogień misyjny. W końcu zdecydowali pojechać do rodzinnej wioski Henry’ego – Hademu niedaleko Mombasy, by tam rozpocząć pionierskie dzieło stworzenia od podstaw chrześcijańskiej szkoły dla dzieci z tej biednej wioski. Dziś po latach żmudnej pracy oraz przy wsparciu sponsorów i darczyńców – szczególnie z Polski – ta szkoła prezentuje się imponująco i nadal rozwija się z powodzeniem, posiadając akredytację oficjalnie uznanej przez władze oświatowe w Kenii szkoły chrześcijańskiej, która nie otrzymuje jednak żadnego finansowego wsparcia od państwa. A jednak są ludzie, którzy wspierają to piękne dzieło i mamy zaszczyt należeć do tego grona.

Z ust Mirki i Henry’ego usłyszeliśmy liczne świadectwa Bożego działania w tej szkole, która oddziałuje na społeczność całej tej wioski, a edukacja tych dzieci – jest ich około 200 – daje im perspektywy intelektualnego i duchowego rozwoju oraz nadziei na bardziej świetlaną przyszłość. To piękny przykład praktycznej misji, która służy dobru innych ludzi, a którą czynią oddani Bogu ludzie na całym świecie. Warto przyłączać się do takich konkretnych działań praktycznie, poprzez osobiste uczestnictwo lub finansowe wspieranie tych, którzy działają skutecznie i uczciwe wykorzystują otrzymywane ofiary i darowizny.

Przy okazji tej inspirującej wizyty w naszym kościele pomyślałem o misyjnych fascynacjach różnych ludzi, którzy spełniali swoje misyjne marzenia, udając się do dalekich i biednych krajów, by tam służyć ludziom praktycznie i być dla nich przykładem chrześcijańskiej miłości, którą Pan Bóg darzy całe swoje stworzenie. Tak było w przypadku Magdy z Bilska Podlaskiego, która uczestniczyła w pierwszej naszej wyprawie do szkoły w Hademu. Od dawna marzyła o Afryce i służbie misyjnej na tym kontynencie. Wtedy poznała Samuela, od kilku lat są małżeństwem i oboje mieszkają bardzo blisko szkoły, a Magda jest tam bardzo zaangażowana, bo kocha Boga i dzieci, którym z oddaniem służy.

Miałem kiedyś okazję słuchać relacji innego małżeństwa, które Pan Bóg powołał do pracy misyjnej na Syberii, gdzie spędzili wiele lat w ekstremalnych wręcz warunkach klimatycznych. Służyli tam również z powodu misyjnej fascynacji, która ich tam zaprowadziła, a Pan Bóg błogosławił im i ich dzieciom w tej niezwykle trudnej pracy wymagającej poświęcenia i powołania od Boga.

Są również inni chrześcijanie, którzy służą w różnych i bardzo często egzotycznych zakątkach świata, ale z tego samego powodu – fascynacji misją, czyli oddaną służbą i niesieniem dobrej nowiny innym ludziom zgodnie z poleceniem Pana Jezusa: „Idąc na cały świat głoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Ew. Mat. 28,19). Powołanie do misji jest bardzo zaszczytnym darem od samego Boga, jednakże nie dla wszystkich. Wielu jest bowiem takich, którzy twierdzą, że za żadne skarby nie pojechaliby do jakiegoś biednego i przy tym czasem niebezpiecznego kraju, bo nie wyobrażają sobie opuścić własnej strefy komfortu i wygody, by żyć w ekstremalnie trudnych warunkach klimatycznych, być narażonym na niebezpieczne zwierzęta czy tropikalne choroby lub ataki nieprzyjaznych chrześcijanom ludzi.

Dlatego zawsze byłem i jestem nadal pełen podziwu dla takich odważnych misjonarzy, którzy nie jadą tylko na krótkoterminowe wyjazdy misyjne, ale pracują całe lata z dala od ojczyzny oraz swoich bliskich i przyjaciół w kraju. To swoisty Boży heroizm, bez którego nie byłoby rozwoju chrześcijaństwa w świecie. Osobiście cieszę się jednak, że dane mi było kilkakrotnie wraz z moją żoną uczestniczyć choć w takich krótkich, kilkutygodniowych wyjazdach misyjnych do Kenii, Mongolii, Kanady czy Bangladeszu. Nigdy wcześniej w najbardziej szalonych marzeniach nie wyobrażałem sobie, że przyjdzie mi doświadczyć tak niezwykłych chwil, ale było warto poszerzyć swoje horyzonty, a potem docenić, że mam na przykład czystą wodę w kranie, prąd czy swobodny dostęp do Internetu.

Kiedyś przyjeżdżali do Polski misjonarze i wolontariusze z krajów zachodnich, by nam pomagać: organizować półkolonie dla dzieci, obozy dla młodzieży, pracować przy budowie obiektów kościelnych, przywozić dary w postaci żywności, odzieży i środków czystości. To była z ich strony nieoceniona pomoc, której wtedy potrzebowaliśmy, ale także wielki przykład dla nas, że można poświęcić się dla innych, którzy mają o wiele mniej i żyją w trudniejszych warunkach, a którym trzeba pomóc w duchu chrześcijańskiego braterstwa i zwykłej ludzkiej solidarności.

Dziś mamy wielki dług do spłacenia i doczekaliśmy wreszcie takich czasów, że sami możemy pomóc innym, na przykład Ukraińcom cierpiącym z powodu strasznej wojny toczącej się za naszą wschodnią granicą, albo wspierając działalność szkoły chrześcijańskiej w Hademu w Kenii, gdzie czesne dla jednego dziecka oraz codzienny gorący posiłek kosztują zaledwie sto złotych miesięcznie. Dla nas to nie jest zawrotna suma pieniędzy, dla dziecka w strasznie biednej kenijskiej wiosce to kwestia edukacji i możliwości otrzymywania często jedynego prawdziwego i codziennego posiłku w szkole. Nie wyjeżdżając na misję możemy stać się misjonarzami, otwierając swoje serca a potem portfele, by przyłożyć rękę do bardzo szlachetnego i pięknego dzieła. Jeśli ten felieton stanie się dla kogoś misyjną inspiracją, to chętnie powiemy, jak można konkretnie włączyć się w działalność misyjną Mirki i Henry’ego w szkole w Kenii. Piszcie lub dzwońcie (mój tel. 517 154-150).

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Świąteczna bliskość serc

Są takie szczególne momenty w roku, na które czekamy cierpliwie i spodziewamy się wtedy przeżyć coś szczególnego, za czym w głębi duszy tęsknimy, czego jesteśmy głodni i bardzo spragnieni. Takim niepowtarzalnym czasem są zbliżające się święta, które mają szczególny koloryt i niepowtarzalny nastrój, a którym towarzyszą nawet specjalne pieśni – kolędy znane na pamięć oraz miłe naszym uszom i sercom.

Unikalny charakter Świąt Bożego Narodzenia polega również na tym, że przypominają nam one o potrzebie bliskości z tymi, których kochamy i za którymi tęsknimy – szczególnie kiedy są daleko od nas – zarówno w sensie geograficznym jak i emocjonalnym. Jest to potrzeba zagłuszana przez wielu, ale też coraz silniej odczuwana przez ludzi, którzy zachowali wrażliwość serca i nie zgubili jeszcze głębokich ludzkich wartości.

Jedziemy więc czasem setki kilometrów lub lecimy samolotem tysiące mil, by spotkać się z najbliższymi przy wigilijnym stole, by pobyć i porozmawiać ze sobą, obdarować się prezentami, życzliwością i uśmiechem. A jeśli nie możemy być osobiście, wysyłamy kartki lub SMS-y z ciepłymi życzeniami, albo dzwonimy do siebie i rozmawiamy przez telefon czy przez Skype’a.

 Jest w tych świętach coś magicznego, choć nie lubię generalnie tego nadużywanego często słowa, które mi się nie najlepiej kojarzy. A może lepiej powiedzieć, że w tych świętach jest coś magnetycznego, bo ludzie jakoś przyciągają się wzajemnie do siebie w tym świątecznym okresie, choć na co dzień są często obojętni, zaganiani i nie mają czasu nawet dla najbliższych. Dobrze, że chociaż kilka dni w roku nie tylko zwierzęta „mówią wtedy ludzkim głosem”.

Niezwykła potrzeba bliskości jest tym, co wyróżnia te święta spośród wszystkich innych. Są oczywiście ludzie samotni, dla których ten okres to czas emocjonalnej udręki, którą chcą jakoś przetrwać przed telewizorem lub komputerem. Jednak zdecydowana większość ludzi lgnie do innych, a wigilijna wieczerza w gronie najbliższych i przyjaciół jest jakąś szczególną, świętą chwilą, której tradycję chcemy nadal pielęgnować oraz wpajać naszym dzieciom i wnukom.

Ta głęboka emocjonalna potrzeba bycia ze sobą w czasie świąt kończących rok kalendarzowy ma swoje korzenie w fakcie, który te święta nam przypominają: mianowicie w przyjściu na świat Zbawiciela, który zbratał niebo z ziemią, a którego nazwano nie tylko Jezusem, ale także Emmanuelem – czyli Bogiem z nami (Ew. Mat 1,23).To sam Stwórca zapragnął zbliżyć się do człowieka, przynosząc w nowonarodzonym Dzieciątku pokój na świat, a także radość, światło i zbawienie. Pasterze na polach betlejemskich usłyszeli bowiem wtedy niezwykłą wiadomość z samego nieba: „Nie bójcie się, bo oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego ludu, gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym (…). Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli” (Ew. Łuk 2,10-11 i 14).

Nie każdy z nas będzie miał to szczęście przebywać w gronie najbliższych w czasie wieczerzy wigilijnej. Niektórzy spędzą ten wieczór w samotności, inni na szpitalnym łóżku czy w celi więziennej. Jeszcze inni będą w tym czasie na dyżurze w pracy, gdzieś na statku pośród oceanu czy na zagranicznej misji – daleko od bliskich, od swoich. Szczególnie bolesne i smutne będą te święta dla tych, którzy ostatnio stracili kogoś ze swoich najbliższych. Jest jednak i dla nich pociecha płynąca z kart Pisma Świętego, w którym sam Pan Bóg mówi tak: „Króluję na wysokim i świętym miejscu, lecz jestem też z tym, który jest skruszony i pokorny duchem, aby ożywić ducha pokornych i pokrzepić serca skruszonych” (Izaj. 57,15). Zaś Psalmista Dawid zapewnia nas, że „bliski jest Pan tym, których serce jest złamane, a wybawia utrapionych na duchu” (Psalm 34,19).

Ciesząc się bliskością tych, których kochamy i których spotkamy w czasie świąt, pomyślmy może również o tych, z którymi straciliśmy bliskie relacje. Choć z tytułu pokrewieństwa bliscy, stali się oni (z różnych powodów – z ich czy naszej winy) dalecy i obojętni naszym sercom. Może jednak warto byłoby wysłać kartkę, może zadzwonić czy nawet zaprosić na Wigilię, mimo, że nie robiliśmy tego od lat i nie czujemy się wcale z tym dobrze, bo sumienie nie daje nam spokoju. Może to jest nasz tata, mama, brat czy siostra, którzy czekają na taki telefon, na ciepłe słowo lub zaproszenie, choć nie słyszeli naszego głosu już tak długo? To wymaga odwagi przełamania się, odłożenia na bok pretensji albo poczucia doznanej od nich kiedyś krzywdy i bólu…

Może czas tych świąt, które ukazują nam serce pełnego przebaczenia Boga posyłającego na świat swojego Syna po to, by nam przebaczył i zaoferował życie wieczne, to niepowtarzalna okazja do odbudowania zerwanych relacji, zaleczenia zranień i zapomnienia tego, co nas oddaliło od siebie? Nie zmarnujmy tej okazji, wyciągnijmy rękę do zgody i pojednania. Zwyciężajmy zło dobrem, obojętność odrobiną miłosierdzia, mroki nieprzebaczenia rozświetlmy ciepłem swojego serca i nadzieją na trwałą odmianę! Wtedy te święta będą dla nas wyjątkowe i niezapomniane, a sam Bóg się nad nami uśmiechnie!

Życzę Wam – drodzy Czytelnicy – błogosławionych i radosnych Świąt pełnych bliskości i głębokich, duchowych wzruszeń!

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Rozmyślanie adwentowe

Grudzień, ostatni miesiąc roku, śpieszy się jak pozostałe i za chwilę obudzimy się w nowym roku. Boże Narodzenie za pasem, coraz więcej świątecznych światełek połyskuje w domowych oknach oraz ulicach i placach naszych miast. W sklepach i centrach handlowych rozbrzmiewa świąteczna muzyka. Robi się znowu trochę milej, w ruch idą świeczki, myślimy o świątecznych prezentach i o naszych bliskich, z którymi będziemy chcieli spędzić najpiękniejsze święta w roku.

Czekamy na te chwile, a szczególnie nasze dzieci i wnuki, bo dla nich to czas prezentów, zabaw przy choince i odpoczynku od nauki w szkole. Trzeba będzie na to wszystko poczekać jeszcze zaledwie kilka dni, ale czas szybko zleci i nie obejrzymy się, jak przyjdzie zasiąść do wigilijnej kolacji, a potem do rozpakowywania prezentów i oglądania uśmiechniętych twarzy tych, których kochamy, a których zechcemy obdarować przede wszystkim ciepłem naszych serc.

W wielu kościołach płoną kolejne adwentowe świece, które w kalendarzu liturgicznym oznaczają początek tzw. Adwentu. Czymże jest ten okres i co powinien nam on przypominać w tych dniach? Otóż Adwent (łac. adventus – przyjście) – to w kościołach chrześcijańskich okres trwający ponad trzy tygodnie – w tym 4 niedziele, a poprzedzający Święta Bożego Narodzenia. Okres ten przypomina nam o oczekiwaniu na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa, które nastąpi bezsprzecznie, ponieważ zostało ono zapowiedziane w Ewangeliach przez samego Zbawiciela. Jest to jednocześnie czas poprzedzający pamiątkę pierwszego przyjścia Jezusa na ziemię – a więc Jego wcielenia, począwszy od narodzin w Betlejem, a skończywszy na Jego męczeńskiej śmierci na krzyżu, a potem na chwalebnym zmartwychwstaniu, których pamiątkę chrześcijański świat obchodzi w czasie tzw. Wielkiego Tygodnia i Świąt Wielkanocnych. Ale to będziemy świętować za kilka miesięcy.

Tymczasem w najbliższych tygodniach będziemy zapewne spotykać się na różnego rodzaju „wigilijkach” lub „adwentówkach” w parafiach czy zborach protestanckich, a także w pracy czy lokalnych wspólnotach. Kiedy więc będziemy śpiewać kolędy i spożywać świąteczne potrawy, łamać się tradycyjnym opłatkiem oraz składać sobie życzenia świąteczne i noworoczne, zechciejmy pamiętać, że istotą tych spotkań oraz całego okresu Adwentu i zbliżających się świąt jest wspominanie naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, Jego przyjścia na świat pierwszy raz już ponad dwa tysiące lat temu, ale także – a może przede wszystkim – świadome oczekiwanie na Jego powtórne przyjście na ten świat, które jest jeszcze przed nami jako element naszej chrześcijańskiej doktryny i nadziei, która nie zawiedzie.

Kiedy Zbawiciel chodził po tej ziemi, zapewnił swoich uczniów i naśladowców, mówiąc: „Nie ulegajcie trwodze. Wierzcie w Boga i we Mnie wierzcie. W domu mojego Ojca jest wiele mieszkań. Gdyby było inaczej, powiedziałbym wam, bo przecież idę przygotować wam miejsce. A gdy pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (Ew. Jana 14,1-3).Natomiast w Dniu Wniebowstąpienia, kiedy Pan Jezus został wzięty do nieba, dwaj aniołowie powiedzieli do apostołów takie słowa: „Dlaczego tak stoicie i patrzycie w niebo? Ten Jezus, który został zabrany od was w górę, do nieba, przyjdzie w taki sam sposób, w jaki widzieliście, że odszedł” (Dzieje Apostolskie 1,11).

Zdaję sobie sprawę, że w naszych czasach coraz silniej zaciera się prawdziwy sens wszelkich chrześcijańskich świąt, w tym również okresu Adwentu, bo współczesny świat nie pomaga nam o tym pamiętać. Dlatego tym bardziej warto nie tylko biegać po sklepach w poszukiwaniu prezentów czy robieniu przedświątecznych zakupów, co zwykle pochłania nas bez reszty, lecz znaleźć również czas, by wybrać się do kościoła i w czasie adwentowych nabożeństw usłyszeć Słowo Boże mówiące o naszym oczekiwaniu na powrót Jezusa na ziemię. Usłyszeć także, po co i dlaczego On powróci i kogo zabierze z tej ziemi do siebie? Czy wszystkich, czy tylko niektórych? Jakie znaki poprzedzą Jego powrót i czym będzie się on różnił od pierwszego przyjścia Pana? Czy interesują nas odpowiedzi na te pytania?

Warto również wziąć do ręki Pismo Święte, które znaleźć można pewnie w każdym domu, i przeczytać uważnie te fragmenty, które mówią na ten temat. A co najważniejsze – nie zlekceważyć nauczania samego Pana Jezusa na temat Jego powrotu oraz zachęty, abyśmy czuwali i byli gotowi na spotkanie z Nim, kiedy powróci.

Jeśli tego nie zrobimy, przedświąteczny okres stanie się zupełnie czymś innym – udręką, krzątaniną, bieganiem po sklepach, okresem stresów i nerwów. A kiedy święta się skończą, będziemy czuli niesmak, rozczarowanie i bezsens tego wszystkiego, bo będziemy zmęczeni i zdezorientowani, pytając samych siebie: po co to wszystko? Niech to będzie raczej czas głębszych, duchowych refleksji o naszym oczekiwaniu, a nie wyłącznie kulturowa tradycja pozbawiona wszelkich treści – pusta jak bombki, które wkrótce będziemy wieszać na naszych choinkach.

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Kolejni ochrzczeni

Powoli kończy się rok jubileuszowy 110-lecia istnienia Kościoła Baptystycznego w Szczytnie. Główne uroczystości obchodziliśmy we wrześniu, natomiast niejako zwieńczeniem tego jubileuszu była uroczystość chrztu wiary przez zanurzenie na wzór biblijny. Wydarzenie to miało miejsce w ostatnią niedzielę na porannym nabożeństwie w naszym kościele przy ulicy Sienkiewicza 3. Było to radosne święto naszej wspólnoty, do której dołączyły kolejne cztery dorosłe osoby. Zostały one ochrzczone, a więc zanurzone w wodzie wypełniającej baptysterium w naszym historycznym obiekcie kościelnym.

Miałem osobisty przywilej i radość jako pastor, że mogłem ochrzcić Danutę, Sylwię, Małgorzatę i Emila, którzy wcześniej przeżyli osobiste nawrócenie i postanowili w swoim dalszym życiu podążać za Jezusem – swoim osobistym Zbawicielem i Panem. Na ich chrzest przybyli także ich bliscy i przyjaciele, którzy mogli usłyszeć o tym, czym jest chrzest ludzi świadomych swojej wiary i dlaczego chrzcimy ludzi dorosłych, zanurzając ich w wodzie. Taki jest bowiem biblijny, pierwotny wzór i ryt chrztu praktykowany przez Pana Jezusa, Jego apostołów, a potem kilkanaście następnych pokoleń chrześcijan. Ten wzór jako baptyści – choć nie tylko my – staramy się zachowywać i pielęgnować, ponieważ należymy do rodziny protestanckich Kościołów typu ewangeliczno-baptystycznego. Są to Kościoły wyboru, a nie tradycji, których członkami stają się ludzie duchowo odrodzeni i świadomi swojej zbawczej wiary w Jezusa jako Zbawiciela. Bo – jak mówi Pismo Święte – „kto uwierzy i zostanie ochrzczony, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Ewangelia Marka 16,16).

Przeżywając ten chrzest przypominaliśmy sobie, że w mijającym roku jubileuszowym, w kwietniu tego roku, obchodziliśmy wcześniej jeszcze jeden chrzest młodego małżeństwa, czyli do naszego Zboru przyłączyło się przez chrzest w sumie sześć nowych osób. Za każdą z nich byliśmy i jesteśmy bardzo wdzięczni Bogu, bo drzwi do zbawienia są stale i wciąż jeszcze otwarte dla tych, którzy pragną głębokiej i osobistej relacji z Bogiem. Będziemy się więc bardzo cieszyć, kiedy kolejne osoby zapragną zbawienia, nawrócą się, uwierzą i zechcą się ochrzcić. Z radością otworzymy ponownie nasze baptysterium.

W kontekście obchodów jubileuszowych warto wspomnieć chrzty, jakie miały miejsce w przeszłości w naszym mieście Szczytnie. To ciekawe, że – jak podają źródła historyczne – pierwszy chrzest baptystyczny miał miejsce w Szczytnie (Ortelsburgu) w 1883 roku, kiedy to zostali ochrzczeni pierwsi dwaj mieszkańcy naszego miasta. Tak więc możemy w przyszłym roku celebrować jubileusz 140-lecia pierwszego chrztu, a więc istnienia baptyzmu na naszej szczycieńskiej ziemi. Kiedy zaś wspólnota baptystyczna w kolejnych latach dynamicznie rozrastała się, więc oznacza to, że regularnie odbywały się chrzty przez zanurzenie w wodzie, najpewniej w naszych miejskich jeziorach.

Jeśli do tego dodamy fakt, że w 1903 roku rozpoczęto budowę neogotyckiego kościoła baptystycznego, więc od tego momentu minie dokładnie 120 lat. Czyli kolejny jubileuszowy rok nam się zapowiada. Kiedy zaś ten kościół przy obecnej ulicy Sienkiewicza 3 został poświęcony dnia 10 lipca 1904 roku, wtedy zbór liczył już 239 ochrzczonych członków i następne chrzty odbywały się najczęściej w baptysterium mieszczącym się wewnątrz kościoła.

W okresie międzywojennym co roku chrzczono koleje dziesiątki osób i dzięki temu liczba członków zboru baptystycznego w 1939 roku, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, wynosiła aż 534 członków. Mamy zachowane historyczne dokumenty i dane, które pokazują, że były wtedy takie lata, kiedy chrzczono od 20-30 osób rocznie i za każdym razem było to radosne święto tej wspólnoty ludzi wierzących, którzy cieszyli się z każdego kolejnego brata czy siostry w wierze. Takie same uczucia towarzyszyły nam również w ostatnią niedzielę i chcielibyśmy takie uroczystości obchodzić jak najczęściej. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by takich ludzi były dziesiątki, jak dawniej. Czas Bożej łaski trwa bowiem nadal, a drzwi do zbawienia są jeszcze wciąż otwarte. Pan Bóg czeka na tych, którzy jeszcze żyją daleko od Niego, bo kocha wszystkich i pragnie ich zbawienia. Przez prawdziwą pokutę, nawrócenie i nowe życie z Bogiem poparte chrztem wiary, można wejść na drogę wiodącą do życia wiecznego.

Ufam, że liczni goście oraz nasi przyjaciele i znajomi, którzy uczestniczyli z nami w ostatniej uroczystości chrztu w naszym kościele, byli zbudowani jej treścią, oprawą i głoszonym Słowem Bożym, zaś przykład wiary i posłuszeństwa tych, którzy zapragnęli się ochrzcić i publicznie wyznawali przed nami swoją wiarę w Jezusa-Zbawiciela, pozostanie w ich sercach i umysłach na długo. Czasem bowiem ludzie mają dziwne poglądy i ksenofobiczne opinie na przykład o baptystach, mówiąc krzywdząco i nieprawdziwie, że to jakaś sekta i do tego niebezpieczna, a tak przecież nie jest. Jesteśmy co prawda mniejszościowym w naszym kraju, ale Kościołem chrześcijańskim, oficjalnie uznanym i rozpoznawalnym jako wiarygodne wyznanie w naszym kraju, działającym na mocy ustawy o stosunku Państwa do Kościoła Chrześcijan Baptystów w Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 30 czerwca 1995 roku, będącym także od początku członkiem Polskiej Rady Ekumenicznej – czyli międzywyznaniowej organizacji zrzeszającej niektóre nierzymskokatolickie Kościoły w Polsce.

Cieszymy się więc, że od prawie 140 lat w naszym mieście przyjmowali chrzest wiary ludzie dorośli i świadomi swoich wyborów, a my jesteśmy spadkobiercami oraz kontynuatorami tej baptystycznej tradycji. Błogosławimy więc naszemu miastu i wszystkim chrześcijanom, wśród których żyjemy i pracujemy razem dla wspólnego dobra. Wdzięczni Bogu również za to, że możemy żyć w pokoju i wzajemnym szacunku.

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Andrzejki bez Andrzeja

W naszej polskiej tradycji kulturowej zakorzeniły się od lat zwyczaje andrzejkowe kultywowane co roku pod koniec listopada. Andrzejki to wieczór wróżb, który przypada w nocy z 29 na 30 listopada, w wigilię dnia św. Andrzeja, od którego zresztą wzięła się nazwa tego zwyczaju. Zgodnie z dawnymi wierzeniami nocy tej towarzyszy niezwykła i tajemnicza aura, a wróżby dotyczące miłości i małżeństwa mają wtedy szczególną moc. Przypuszcza się, że andrzejkowe wróżby narodziły się w starożytnej Grecji. Inni historycy i etnografowie łączą je z wierzeniami celtyckimi i starogermańskimi.

Wróżby andrzejkowe były i są po dziś dzień rozpowszechnione niemal w całej Europie, zaś św. Andrzej uznany jest za patrona panien pragnących szybko wyjść za mąż. Wróżby te mają związek ze znacznie starszymi wierzeniami, według których w tym właśnie czasie przybywają na ziemię duchy z zaświatów. Istnieje więc wtedy możliwość zapytać je za pośrednictwem wróżb o najbliższą przyszłość. Jest to także ostatnia chwila przed okresem roku kościelnego zwanym Adwentem. Według wierzeń ludowych w okresie przedadwentowym wróżby miały największą moc, a sprzyjać i pomagać im miały błąkające się po ziemi duchy.

Przeczytałem w Internecie, jak współcześnie obchodzi się Andrzejki w szkołach. „Dzisiaj naszą szkołę nawiedziły wiedźmy, wróżbici i czarodzieje, którzy opanowali parter i pierwsze piętro. Rozłożyli się tam ze swoimi wróżbami i nasi uczniowie mogli dowiedzieć się, co ich czeka w przyszłości. Pomysł samorządu uczniowskiego wszystkim bardzo się spodobał!”.
A oto inna relacja: „W naszej szkole również nie zabrakło wróżb. Samorząd uczniowski wprowadził nas w świat czarów i wróżb andrzejkowych. W szkolnej bibliotece, pod czujnym okiem pani Wioletty, przygotowano dekorację i akcesoria niezbędne do przeprowadzenia wróżb. Od samego rana uczniowie wszystkich klas przychodzili sobie wróżyć. Żartom i śmiechom nie było końca! Oczywiście wróżby uczniowie traktowali z przymrużeniem oka, choć fakt zaglądania w przyszłość zawsze ekscytuje. W końcu każda okazja jest dobra, by pobyć ze sobą w inny sposób, poznać się lepiej, powspominać. Młodzież świetnie bawiła się na parkiecie, a kolejka do sali wróżb nie miała końca”.

Mogłoby się wydawać, że to niewinna zabawa, której nie należy traktować poważnie. Problem jest jednak w swej istocie jeszcze szerszy i poważniejszy. Od najmłodszych lat dzieci oglądają bajki, w których pojawia się coraz częściej i coraz więcej przemoc, strach oraz wszelkie magiczne istoty – czasem szkaradne, które mają przemożny wpływ na losy bajkowych bohaterów. Niemal wszystko w tych kolorowych opowiastkach jest magiczne, zaczarowane, nieprzewidywalne i coraz częściej straszne.

Niepokojem i troską musi więc napawać odpowiedzialnych rodziców, pedagogów i katechetów fakt, że coraz więcej w księgarniach książek czy filmów promujących w swej istocie okultyzm, czary, wróżenie i horoskopy. Pojawiły się magiczne bajki, gadżety, kolorowe czasopisma dla dzieci, tornistry z czarownicami itp. Przyznać należy ze smutkiem, że niestety – taki towar świetnie się dzisiaj sprzedaje.

Rodzi się tylko pytanie: jakie wartości i treści wpajamy swoim dzieciom i wnukom, pozwalając im obcować czasami całymi godzinami w tym mrocznym, demonicznym świecie obrazów i symboli? Czy wykształcą one w młodym pokoleniu zdolność rozróżniania dobra i zła? Czy będą utwierdzać ich w przekonaniu, że warto żyć w realnym świecie, nie bać się przyszłości, której wcale nie musimy znać z wróżb, przepowiedni i horoskopów, ale budować ją na pozytywnych wartościach oraz wierze w dobre, a nie złe duchy? Dziś nasze dzieci bawią się z pozoru niewinnie, ale jeśli nie będziemy tego jako dorośli kontrolować, nie bądźmy zaskoczeni, kiedy później wejdą w okres młodzieńczego buntu, a ten trudny czas doprowadzi niektórych do satanizmu, okultyzmu i czarnej magii.

Z tego właśnie powodu – choć mam na imię Andrzej – nie praktykowałem ani sam, ani z moimi dziećmi żadnych wróżb i zabaw andrzejkowych, bo one wcale nie są zabawne.

Andrzej Seweryn

Read More →
Exemple

Katar i katar

Kiedy w późne, niedzielne popołudnie, które wygląda jak wieczór, zasiadłem do pisania kolejnego felietonu, w Katarze właśnie trwa inauguracyjny mecz rozpoczynający tegoroczne mistrzostwa świata w piłce nożnej, zwane potocznie mundialem. Gospodarze grają z Ekwadorem, a ja zamiast przed telewizorem, siedzę przy komputerze i piszę. Nie oglądałem ceremonii otwarcia tej wielkiej imprezy sportowej, nie oglądam meczu. To trochę dziwne, bo zwykle interesowałem się „mundialowymi” zmaganiami. Oczywiście bez przesady, bo nie jestem uzależniony od futbolu, choć czasem lubię obejrzeć dobry mecz na światowym poziomie. Oglądam zwykle mecze naszej reprezentacji i chyba popatrzę na zmagania naszych orłów z nadzieją, że po wielu latach niepowodzeń tym razem uda im się wyjść z grupy, choć przeciwnicy mocni są.

Mój trochę dziwny tytuł prowokuje was pewnie do zadania pytania: co łączy Katar z katarem?

Otóż, jeśli ktoś choruje na katar, to mówimy zwykle, że jest to objaw infekcji dróg oddechowych i pewnie tej przypadłości będziemy w najbliższych miesiącach doświadczać, jako że mamy czas jesienno-zimowy, sprzyjający przeziębieniom i infekcjom wszelkiej maści. Infekcja więc to stan chorobowy i nienormalny w naszym organizmie. Tymczasem Katar (pisany dużą literą) to małe, ale bardzo bogate państwo arabskie położone we wschodniej części Półwyspu Arabskiego nad Zatoką Perską. Przez najbliższe tygodnie ten kraj będzie gospodarzem największej na świecie piłkarskiej imprezy.

Co jednak ten kraj ma wspólnego z katarem jako infekcją? Otóż zwykle mistrzostwa świata rozgrywane co cztery lata były wielkim sportowym świętem, szczególnie dla kibiców futbolu i swoich reprezentacji narodowych, które wywalczyły sobie wcześniej prawo występu na tym prestiżowym turnieju. Tym razem jednak obecny mundial został już wcześniej „zainfekowany” korupcją, niejasnymi interesami Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) z bajecznie bogatymi szejkami, którzy mogli sobie pozwolić na tak silne wpływy w tej organizacji, że przyznano im prawo organizacji piłkarskich mistrzostw świata w 2022 roku, i to jeszcze w środku sezonu ligowego.

Wszystko jakby stanęło na głowie, bardzo wysokie temperatury panujące obecnie w tym regionie nie sprzyjają tej sportowej rywalizacji. Ponadto za wielkie pieniądze zbudowano nowoczesne stadiony będące areną tych mistrzostw, które po mundialu pewnie zarosną trawą, bo kto będzie ich używał w tak małym kraju i do czego, skoro katarska liga piłkarska jest bardzo słaba i rachityczna? No cóż, tak bywało już niejednokrotnie z wieloma obiektami olimpijskimi, które potem porastały trawą i niszczały, kiedy zgasł znicz olimpijski.

Dodatkowe kontrowersje, jeśli chodzi o mundial w Katarze, budzą informacje o tym, jak wielu ludzi straciło życie przy budowie tych obiektów, bo używano często taniej siły roboczej i nie dbano dostatecznie o bezpieczeństwo ludzi pracujących przy budowie tych gigantycznych obiektów sportowych. Ponadto wielu uznanych na świecie sportowców i artystów odmówiło udziału w ceremonii otwarcia z uwagi na nieprzestrzeganie przez ten kraj podstawowych praw człowieka, co również rzuca się cieniem na tym „zainfekowanym” mundialu. Nie jest on takim świętem, jak to bywało na poprzednich mistrzostwach świata, choć i w przeszłości odbywały się już wielkie imprezy sportowe w krajach reżimowych i łamiących prawa człowieka. Ktoś sarkastycznie zażartował, że skoro była już Rosja, obecnie jest Katar, to należy się spodziewać, że przyjdzie w końcu kolej na Koreę Północną. Oby ten sarkazm nie stał się rzeczywistością.

Sport, niestety, upodobnił się do tego grzesznego świata. Już dawno szczytne idee olimpijskie, idee uczciwej rywalizacji sportowców czy czystych sportowych układów przestały obowiązywać. Wielkie pieniądze to zwykle pole do wielkich przekrętów, korupcji, kupowania nie tylko meczów, ale także wielkich imprez sportowych. A chciałoby się odpocząć od polityki – również często brudnej i brutalnej – i zasiąść do oglądania wielkich imprez sportowych z poczuciem, że ta sfera ludzkiej aktywności jest jeszcze wolna od brudów tego świata. To jednak dzisiaj tylko mrzonki i marzenia naiwnych. Świat stał się brutalny i bezwzględny w każdej dziedzinie.

Gdzie zatem szukać czystych reguł, przejrzystości, uczciwości i czystych relacji między ludźmi w makro- i mikroskali? A przecież tęsknimy za tymi wartościami i pragniemy zdrowych relacji oraz przeżywania zbiorowych, pozytywnych emocji, których kiedyś dostarczał nam sport. Cóż więc nam pozostaje? Pogodzić się z tym i przymykać oczy na te przekręty i afery? A może trzeba zbojkotować i nie oglądać takich imprez czy politycznych debat zwaśnionych polityków, jak czynią niektórzy? Ja również mam moralny dylemat, bo straciłem serce do oglądania katarskiego mundialu. Może zrobię wyjątek dla naszej reprezentacji, bo chciałoby się przeżyć coś na kształt euforii z lat 70. i 80. ubiegłego wieku, kiedy nasi piłkarze znaczyli wiele w światowym futbolu i pięli się wysoko w mundialowych rozgrywkach.

Na szczęście mam kościół – wspólnotę ludzi wierzących, do których należę i którym służę. To moja „wyspa wytchnienia” na morzu grzeszności; miejsce, gdzie wszyscy staramy się kierować zasadami Bożymi, a nie brutalnymi regułami tego bezbożnego świata. Nie jesteśmy doskonali, ale modlimy się do Pana Boga o to, abyśmy nie byli „zainfekowani” lecz uczyli się nadal żyć w prawości oraz uczciwości. To nie jest łatwe, ale z Bogiem – naprawdę możliwe i realne!

Andrzej Seweryn

Read More →