Treść i głębia wiary

arsiv

Home Category : Blog Pastora

Exemple

Treść i głębia wiary


W tegorocznym kalendarzu dni tego tygodnia mają charakter szczególny. Okres ten chrześcijanie nazywają Wielkim Tygodniem lub bardziej potocznie Świętami Wielkanocnymi. Przed nami więc znów okres świąt, z którymi coraz więcej ludzi ma problemy i to dość przyziemne. Jak się do nich przygotować, jakie zakupy zrobić, jak w końcu je obchodzić? Coraz częściej koncentrujemy uwagę raczej na tym jak celebrować niż na tym, co celebrować, a więc co te święta znaczą i dlaczego tkwią nadal w naszej religijnej tradycji.

Dla jednych będzie to więc święto wiosny, dla jeszcze innych dni bez specjalnego znaczenia i raczej nudne, a które trzeba będzie jakoś przeżyć. Tym bardziej, że z powodu pandemii będziemy nadal uwięzieni w naszych domach, a i z rodziną przy stole nie zawsze jest miło i przyjemnie. A potem znowu wróci codzienny rytm życia i tak dalej, aż …do następnych świąt. Czy te następne będą już w końcu normalne i bez żadnych ograniczeń?

Tymczasem każde święto coś przypomina, przywołuje jakieś istotne przesłanie, które było ważne dla ludzi przez wieki, a dziś, niestety, traci na znaczeniu, bo stajemy się coraz bardziej nowocześni. Zrywamy z tradycjami, bo to dzisiaj niemodne i staroświeckie. Stajemy się bezrefleksyjnymi niewolnikami nowych, świeckich tradycji, które wcale nas nie ubogacają ani duchowo, ani intelektualnie, a cieszą jedynie tych, którzy na tych świętach zarobią i to krocie.

Nie zapomnijmy jednak w tym roku o tym, że dni Wielkiego Tygodnia to dla nas chrześcijan – i nie tylko – niepowtarzalna w roku okazja do zatrzymania się na chwilę w biegu życia i do zadania sobie pytania o treść i głębię naszej wiary. Bo w co tak naprawdę wierzymy i co jest tak naprawdę ważne w naszym życiu? Czy tylko wierzymy w Boga, czyli w Jego istnienie – i to wszystko, na co nas stać?

Biblijna definicja wiary brzmi: Wiara jest pewnością (lub gwarancją) tego, czego się spodziewamy, przekonaniem o prawdziwości tego, co niewidzialne (Hbr 11,1). A skoro Wielki Tydzień to wspomnienie męki i śmierci Jezusa Chrystusa, a potem Jego chwalebnego zmartwychwstania po trzech dniach, to jaki to ma związek z naszym życiem i naszą wiarą? Czego się spodziewamy i czego jesteśmy pewni, jeżeli uważamy się za ludzi wiary?

Potrzeba nam wewnętrznego wyciszenia, o które tak dzisiaj trudno, by zadać sobie pytanie o sens śmierci niewinnego Zbawiciela. Bo przecież nie został ukarany za swoje własne przestępstwa i grzechy. A więc za czyje? Czy granice mojej wiary sięgają tak daleko w mojej wyobraźni, by uznać, że również za moje grzechy i błędy?

U grobu swojego przyjaciela Łazarza Jezus wypowiedział fundamentalne słowa: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby nawet umarł – żyć będzie. A każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to?” J 11,25-26) – pytał Jezus Martę, siostrę Łazarza. Ale to jest również pytanie do mnie i do ciebie dzisiaj.

Jest jeszcze inny problem z wiarą i jej istotą w naszym umyśle i sercu. Został on zauważony przez Apostoła Pawła, który napisał: „Jak mogą niektórzy z was twierdzić, że nie ma zmartwychwstania? Bo jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie został wzbudzony (…) i daremna jest wasza wiara. Nadal ciążą na was grzechy (…). Jeśli Chrystus jest naszą nadzieją tylko w tym życiu, to jesteśmy ze wszystkich ludzi najbardziej godni pożałowania” (1 Kor. 15,12-14.17.19). Zapytaj więc siebie, czy żyjesz wyłącznie w wymiarach swojego ziemskiego życia, czy też twoja wiara sięga poza doczesność?

To smutne, że coraz więcej ludzi twierdzi, że w takie rzeczy nie wierzy. Nie wierzę w nic, czego się nie da dotknąć, zmierzyć i doświadczyć na własnej skórze – powiadają. Tylko że to nie jest wtedy wiara. Bo wiara jest pewnością tego, czego się spodziewam, czego jeszcze nie doświadczyłem, na co czekam z niezłomną nadzieją dlatego, że ktoś mi to obiecał i temu komuś wierzę bezgranicznie. Nie chodzi więc o to tylko, że wierzę w istnienie Boga, ale mam pełne zaufanie do Jego obietnic dotyczących nie tylko mojej doczesności, ale także wieczności. Chrześcijańska wiara sięga bowiem poza śmierć i grób, poza naszą skończoną doczesność, a sięga nieba i wieczności z Bogiem.

Dni Wielkiego Tygodnia o okazja, by poczytać w Ewangeliach relacje o męczeństwie i śmierci Chrystusa, zatopić się w modlitwie i głębokich myślach na temat mojej wiary, a kiedy przyjdzie niedziela – celebrować z radością dzień zmartwychwstania Jezusa – Jego triumfu nad śmiercią, grzechem i szatanem. Celebrować tę pamiątkę jako akt mojej wiary, że choć również ja pewnego dnia umrę, to jednak wierzę, że pewnego dnia zmartwychwstanę, by żyć z Bogiem na wieki. Bo Jezus mi to obiecał!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Bój się Boga!


Kiedy ktoś wchodzi w wiek poważnie zaawansowany, to czasem słyszę od takich ludzi dość charakterystyczne zdanie: „Mam tyle lat, że właściwe teraz niczego już się nie boję”.Na taki luksus mogą sobie pozwolić ludzie, którzy osiągnęli już wszystko, co mogli osiągnąć, zdobyli pozycję zawodową, doświadczenie życiowe, udowodnili już wszystko, co musieli sobie i innym udowodnić. Teraz więc nie muszą się bać o to, że ktoś zagrozi ich karierze lub pokrzyżuje im życiowe plany. Oni już to wszystko mają zdobyte, autorytet czy pozycję utrwaloną. Mają lepszą lub gorszą emeryturę, więc czego tu się bać? Może tylko tego, by nie stracić zdrowia i może również tego, że trzeba będzie jednak pewnego dnia umrzeć. A poza tym pełny luz.

To trochę dziwne, że tego rodzaju przypadłość, choć z zupełnie innych powodów, dopada ludzi młodych, niedoświadczonych i nieodpowiedzialnych, którzy też powiadają często, że niczego i nikogo się nie boją. Czują, że są nieśmiertelni, zawsze mają rację, a starsi jej absolutnie nie mają. Łamią wszelkie przepisy, sprzeciwiają się wszelkim ograniczeniom, bo są pokoleniem, któremu wszystko wolno, ponadto wszystko im się po prostu należy i do tego natychmiast chcą to mieć.

Żadne współczesne autorytety się dla nich nie liczą, ponieważ takowe nie istnieją w ich sposobie myślenia i postrzegania świata. Ani rodzice, ani wychowawcy w szkołach czy profesorowie na uczelniach nie budzą większego respektu. To samo dotyczy policjantów, sędziów w sądach i wszelkich innych osób, których pozycja czy władza budziła respekt w przeszłych pokoleniach. Teraz wszystko się zmieniło, nastąpił totalny kryzys wszelkich autorytetów, więc nikt nikogo się nie boi i każdy stara się robić co chce.

Kiedy nasze dzieci były małe, też nie było nam łatwo nauczyć je szacunku i respektu do starszych, do nauczycieli czy do nas samych jako rodziców. Kiedy jednak jechaliśmy autem, a one solidnie rozrabiały na tylnym siedzeniu, to czasem chcąc je uspokoić i przywołać do porządku, z powagą zawiadamiałem ich, że oto nadjeżdża policja. Wtedy natychmiast uspokajały się i ze strachem rozglądały wokół w poszukiwaniu policji, bo tej – nie wiem zresztą dlaczego – bały się prawdziwie. Takie chwyty nie starczały jednak na długo, bo za chwilę znowu robiło się głośno za naszymi plecami i trzeba było je znowu uspokajać.

W domu było trochę łatwiej, bo na szafie na gwoździu wisiał pasek i wystarczyło pokazać palcem na ten przedmiot, by rozbrykane latorośle przywołać do porządku, chociaż na trochę. Wiedziały bowiem nasze dzieci, do czego ten przedmiot służy, więc jakoś udawało nam się utrzymywać je w jako takiej dyscyplinie i karności. Dlatego dziś nie musimy się za nie wstydzić, choć to już dojrzali i dorośli ludzie. Wyrośli na takich, bo dzieciństwo spędzali w czasach, kiedy istniały jeszcze jakieś autorytety i reguły.

Jeszcze nie tak dawno w codziennej polszczyźnie był obecny zwrot, którego używały szczególnie nasze kochane babcie. One bowiem żyły w zupełnie innym świecie i były nauczone szacunku do różnych autorytetów, ze szczególnym uwzględnieniem jednego, najważniejszego. Stąd, strofując swoje rozbrykane wnuki, często pytały: „Czy ty się dziecko Boga nie boisz?”. Albo kiedy były wyraźnie zirytowane niesubordynacją swoich ukochanych wnusiów, wykrzykiwały ze świętym oburzeniem: „Bój się Boga!” Jakoś dzisiaj nie słyszę takich zwrotów, a szkoda.

Zadaję więc sobie pytanie: Dlaczego tak się dzieje? Czy przypadkiem nie dlatego, że po prostu ludzie przestali bać się Boga? Może dlatego, że nie znamy, albo nie chcemy znać Jego oczekiwań wobec nas i wolimy robić wszystko po swojemu, nie licząc się z Nim wcale? A może sprowadziliśmy Boga do naszych ludzkich wymiarów oraz wyobrażeń i stąd nie dostrzegamy Jego potęgi, świętości i majestatu, przed którym niegdyś drżeli najwięksi bohaterowie Biblii. Dlaczego oni mogli czuć w sercach prawdziwą bojaźń, głęboki respekt i szacunek, a nierzadko drżenie serca połączone z padaniem przez Bogiem na twarz, a my nie możemy i nie potrafimy wykrzesać z siebie tego drżenia serca? Jak chociażby wtedy, kiedy stajemy przed kimś ważnym i wtedy dygocą nam kolana, a dłonie i twarz pocą się z przejęcia. O ile ważniejszy i potężniejszy jest nasz Stwórca?

Może też daliśmy się uwieść miło brzmiącej teologii, że Pan Bóg jest przecież miłością, kocha nas wszystkich, miłosiernie wybaczy nam wszystkie podłości, grzechy i upadki, a w końcu wszystkich nas powita w niebie, bo piekła nie ma? To brzmi pięknie, tyle tylko, że jest to zwyczajna herezja, bo nie w taki sposób Pismo Święte ukazuje nam sprawiedliwość Pana Boga. On kocha, wybacza i przygarnia tych, którzy żyją przed Nim w bojaźni, posłuszni Jego nakazom i kochają Go ponad wszystko. Srogo jednak ukarze tych wszystkich, którzy Go lekceważą, ignorują, zaprzeczają Jego istnieniu i żyją nadal w swoich grzechach jakby nigdy nic. Stwórca ma do tego prawo, bo jest Bogiem sprawiedliwym i nie ma względu na osoby.

Stanowczo odradzam każdemu z nas lekceważenie Boga i nieliczenie się z Nim w życiu. Nie pozostawi On bez kary wszystkich, którzy na to zasługują – możemy być tego pewni. Jeśli więc ktoś uważa, że nie dosięgnie go nigdy ręka Bożej sprawiedliwości, to chcę mu powiedzieć uczciwie, z miłością i duszpasterską troską: Bój się Boga!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple


Tak to już jest, że jako obywatel tego kraju w pewnych okolicznościach jestem kierowcą, a w pewnych – pieszym. Nie tylko jeżdżę autem, ale też staram się sporo spacerować, a z tym wiąże się konieczność częstego przechodzenia przez jezdnię na tzw. pasach. Mam więc sporo spostrzeżeń wynikających z bardzo długiego stażu za kierownicą, którym mogę się pochwalić, jak też sporo obserwacji, które poczyniłem jako pieszy. Mogę więc rozumieć zarówno kierowców, którzy przejeżdżają po naszych drogach i ulicach, jak też osoby, które chodzą piechotą. Współistnienie tych dwóch grup ludzi jest bardzo ważne, chodzi bowiem o bezpieczeństwo jednych i drugich.

Myślę więc, że wszystkich rozsądnych ludzi może cieszyć fakt, że uchwalona została nowelizacja ustawy o ruchu drogowym, która będzie obowiązywać kierowców i pieszych od 1 czerwca tego roku. Prawo jest bowiem godne przestrzegania szczególnie wtedy, kiedy jest mądre i właściwe, a w tym przypadku tak jest, bo chronić będzie jeszcze bardziej bezpieczeństwa pieszych. A ci, jak wiadomo, z każdym pojazdem nie mają żadnych szans.

Ustawa ta określa, że piesi będą mieli pierwszeństwo także przed wejściem na pasy. Czytamy w niej taki oto zapis: “Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność, zmniejszyć prędkość tak, aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszego znajdującego się na tym przejściu albo na nie wchodzącego i ustąpić pierwszeństwa pieszemu znajdującemu się na tym przejściu albo wchodzącemu na to przejście”. Dodano w tej regulacji, że pieszy już znajdujący się na przejściu ma pierwszeństwo przed każdym pojazdem z wyjątkiem tramwaju. Bardzo słuszny jest też zapis mówiący o tym, że podczas wchodzenia czy przechodzenia przez jezdnię lub torowisko, w tym również na pasach, pieszy nie będzie mógł korzystać z telefonu komórkowego lub innego urządzenia elektronicznego.

Myślę, że każdy z nas kierowców zbyt często obserwuje niefrasobliwych pieszych, którzy wchodzą na pasy, nie patrząc na ruch na jezdni. Szczególnie młodzi ludzie zapatrzeni są w ekrany swoich telefonów, piszą SMS-y lub beztrosko rozmawiają sobie przez telefon, nie zwracając uwagi na przejeżdżające auta. A przecież w ruchu ulicznym czasem trudno jest zatrzymać się nagle przed niefrasobliwym pieszym, który ma „głowę w chmurach”, słuchawki na uszach, czasem wbiega nagle na pasy, albo z całym pędem przejeżdża przez pasy rowerem. Nie raz widziałem młode matki, które przejeżdżały wózkiem z własnym dzieckiem, nie patrząc zupełnie na ruch na jedni. Ileż razy cierpła mi skóra, kiedy obserwowałem takie i inne obrazki, które mrożą krew w żyłach.

Z drugiej strony przerażają czasem zachowania kierowców, którzy na pasach rozjeżdżają przechodzących tamtędy ludzi. Szczególnie niebezpieczne są sytuacje, kiedy jakiś pojazd zatrzymuje się przed pasami, by przepuścić pieszego, gdy tymczasem na drugim pasie pędzi auto, które się nie zatrzymuje. Wtedy najczęściej dochodzi do zdarzeń ze skutkiem śmiertelnym – najczęściej dla pieszego. Takich tragedii działo się dotychczas na polskich drogach zbyt wiele.

Bardzo stresujące z punktu widzenia pieszych jest również takie zachowanie kierowców, którzy widząc wchodzących na pasy przechodniów dodają wręcz gazu, by w ostatniej chwili zdążyć przed nimi. Albo wtedy, kiedy przepuszczają pieszego, ale wjeżdżają na pas tuż za jego plecami, niemal uderzając pieszego lusterkiem po żebrach. To jest również bardzo niebezpieczne i nieodpowiedzialne, a przecież kary za zderzenie z pieszym na pasach są bardzo dotkliwe. Niestety, wielu kierowców nic sobie z tego nie robi. Wiadomo, za kierownicą jestem nieśmiertelny i nieomylny – jak często myślą. Szybcy i wściekli…

Pamiętam nasz pobyt w Kanadzie czy wizyty w USA, gdzie obserwowaliśmy bardzo ostrożne zachowania kierowców w stosunku do pieszych. Nie tylko na pasach w mieście, ale nawet na parkingach przy centrach handlowych. Pieszy jest tam nietykalny przez pojazdy nawet wtedy, kiedy przechodzi nieprzepisowo, tam, gdzie nie ma pasów. Szacunek dla ludzkiego życia plus o wiele dłuższa tradycja używania samochodów w tych krajach, a nade wszystko surowe prawo ścigające piratów drogowych sprawiają, że jest tam niewspółmiernie mniej wypadków z udziałem pieszych niż u nas w Polsce. Życzylibyśmy sobie wszyscy, żeby to nowe prawo zostało jak najszybciej wdrożone w naszym kraju, choć zmiana nawyków i przyzwyczajeń, a więc sposobu myślenia, nie będzie możliwa w zbyt krótkim czasie.

Może więc już teraz warto zacząć jeździć ostrożniej i przechodzić przez jezdnię znacznie uważniej niż to robiliśmy dotychczas. Choć Pismo Święte z wiadomych powodów nic nie mówi o motoryzacji, to jednak w kontekście moich dzisiejszych dywagacji jakże adekwatnie brzmi rada Apostoła Pawła, który z całą pewnością był pieszym, ale musiał uważać na osiołki i wielbłądy na drogach, które przemierzał. Napisał bowiem tak: „Myślcie nie o tym, jak się wybić kosztem innych lub zaspokoić własną próżność, ale raczej w pokorze uważajcie jedni drugich za ważniejszych od siebie. Niech każdy dba nie tylko o to, co jego, lecz i o to, co cudze” (List do Filipian 2,3-4). Zatem kierowco – myśl o pieszym i jego bezpieczeństwie! A ty człowieku poruszający się na własnych nogach – myśl o tym, który siedzi za kierownicą. Bądź ostrożny! Ustąp, uszanuj czyjeś życie, aby ktoś inny uszanował twoje!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Podobni do drzew


Zabiegaliśmy o to w Urzędzie Miasta, pisząc listy z prośbami o wycięcie starodrzewu między alejką spacerową przy pomniku Krzysztofa Klenczona, a naszym historycznym budynkiem kościelnym przy ulicy Sienkiewicza. Jakaż więc była moja radość, kiedy w ubiegłym tygodniu, tuż przed rozpoczęciem sezonu lęgowego ptaków, pojawiła się wreszcie profesjonalna ekipa ludzi, którzy wycięli kilka starych drzew, które niewątpliwie zagrażały nie tylko zabytkowi, jakim jest nasz kościół, ale także przechodniom i turystom, którzy często spacerują po tej promenadzie w kierunku naszego molo i plaży miejskiej.

Pozostało jeszcze trochę innych drzew, które również należy wyciąć, ponieważ są stare, spróchniałe w środku lub na zewnątrz pni, ale również chore, ponieważ na ich konarach już dziś jest zdecydowanie za dużo jemioły, która wysysa soki z tych leciwych już drzew. Nadal będą one potencjalnym zagrożeniem dla ludzi spacerujących w ich cieniu. Dobrze, że ich miejsce zajmują młode i piękne klony, które rosną sobie i upiększają tę rekreacyjną część naszego miasta. Mam nadzieję, że jesienią lub w czasie następnej zimy będą wykonane kolejne prace w tej materii.

Bezpieczeństwo ludzi i obiektów zabytkowych jest w tym kontekście bardzo ważne. Zdajemy sobie z tego sprawę za każdym razem, kiedy przychodzi potężna wichura. Wtedy modlimy się o bezpieczeństwo ludzi oraz naszego kościelnego, zabytkowego obiektu, w którym też mieszkamy.  Zostało jeszcze jedno drzewo, które może nam zagrażać, ale mam nadzieję, że Pan Bóg uchroni nas od nieszczęścia, bo jego konary górują wysoko ponad naszymi głowami.

Dziękujemy więc Urzędowi Miasta za uwzględnienie naszych postulatów wyrażonych w pismach, które kierowaliśmy w trosce o dobro i bezpieczeństwo nas wszystkich. Dobrze bowiem reagować przed ewentualnym nieszczęściem niż wtedy, kiedy stanie się coś złego i ktoś – nie daj Boże – zginie pod walącym się w czasie burzy drzewem. Ciężar tych konarów jest bowiem wielki. Kiedy ścinano drzewa po kawałku, spadające kloce sprawiały, że trzęsła się ziemia. A co dopiero, kiedy wali się całe takie potężne drzewo!

A skoro dzisiaj o drzewach mowa, to trzeba przyznać, że w Piśmie Świętym znajdujemy wiele odniesień do drzew, nie tylko w sensie dosłownym, ale i symbolicznym. Na początku Księgi Psalmów jest mowa o człowieku pobożnym, który „nie kieruje się radą bezbożnych. Nie przesiąkł podłością grzeszników, nie zajął miejsca w gronie szyderców. A jego rozkosz to Prawo Pana – nad nim rozmyśla dniem i nocą. Będzie jak drzewo zasadzone wśród strumieni, które wyda owoc we właściwym czasie” (Psalm 1,1-3).

To piękne porównanie, bo w wielu miejscach Słowa Bożego jest mowa o ludziach, którzy powinni przynosić dobre owoce swojego bogobojnego życia. Jeśli bowiem żyją bezbożnie, to takich owoców Bogu nie przyniosą. Dlatego też pewnego razu Pan Jezus przeklął drzewo figowe, na którym nie znalazł żadnego owocu. To przejmujący obraz, który na uczniach Jezusa wywarł wielkie wrażenie (Mt 21,18-20). Wcześniej bowiem sam Jan Chrzciciel skierował do ludzi swojego pokolenia bardzo poważne słowa ostrzeżenia: „Topór dotknął już korzeni. Każde drzewo, które nie rodzi dobrego owocu, zostanie wycięte i rzucone w ogień” (Ew. Mateusza 3,10). Czy Jan mówił tu tylko o drzewach?

Dlatego też w starotestamentowej Księdze Jeremiasza czytamy słowa godne głębszego zastanowienia również i dzisiaj. Oto one: „Błogosławiony człowiek, który polega na Panu i Pan jest jego ufnością. Jest on jak drzewo zasadzone nad wodą, które nad potokiem zapuszcza swe korzenie, nie boi się nadchodzących upałów, jego liść pozostaje zielony, nie martwi się też w roku niedostatku, nie przestaje wydawać owocu” (Jer 17,7-8).

W tym biblijnym obrazie kryje się pytanie dotyczące źródeł naszych duchowych sił, motywacji i pragnień, by moje życie miało nie tylko sens i wartość dla mnie samego, ale żeby przynosiło również korzyści innym. Skąd możemy czerpać te życiodajne soki, które nadają naszemu życiu sens i zachęcają nas do wstania z łóżka każdego poranka? A kiedy dany dzień się skończy, żebyśmy mieli poczucie, że to co zrobiliśmy tego dnia, jak się zachowaliśmy i co mówiliśmy, miało dla otaczających nas ludzi jakąś głębszą wartość. Innymi słowy – przyniosłem owoc, który spodobał się mojemu Stwórcy i sprawił radość innym.

Prawda o naszym życiu jest bowiem taka, że zawsze przynosimy jakieś owoce. Mogą to być owoce słodkie, miłe i nadające się do jedzenia, ale mogą też być owoce cierpkie, gorzkie bądź zgniłe, a więc nie nadające się do jedzenia. Wszystko zależy od tego, skąd czerpiemy życiodajne soki: z czystego czy też brudnego i zatrutego źródła. Tak więc – jak zresztą nauczał sam Pan Jezus – „każde dobre drzewo wydaje dorodne owoce, a drzewo zepsute – owoc bez wartości” (Ew. Mateusza 7,17).

Warto zadać sobie dzisiaj następujące pytanie: do jakiego drzewa jestem podobny? Do uschniętego całkowicie i martwego, bez liści i owoców? A może do drzewa, które ma sporo liści, ale żadnego owocu, a w środku jest spruchniałe? A może do drzewa, które rodzi owoce cierpkie i gorzkie? Czy wreszcie do takiego, które wydaje wiele dorodnego i smacznego owocu, który mogą kosztować ludzie otaczający nas i cieszyć się tym smakiem? Chciałbym być podobnym do tego ostatniego drzewa i dlatego staram się polegać na Bogu. Od Niego też czerpię soki, które dają życie i mam nadzieję, że przynoszą słodkie owoce.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Szpitalne seriale


Dawno, dawno temu w naszych polskich domach były telewizory czarno-białe. Pamiętam, jak w dzieciństwie chodziło się do bogatszych sąsiadów pooglądać telewizję, bo wtedy nie było tak jak dzisiaj, kiedy w każdym domu jest telewizor, a nierzadko kilka odbiorników. O innych ekranach, w które gapią się dziś miliony ludzi, nie wspominając. Jak mawiał bohater kultowej polskiej komedii, mieliśmy w telewizorach aż dwa kanały, ale telewizja była jedna. Świat był o wiele prostszy, wszyscy oglądali to samo i było o czym pogadać z tymi, którzy mieli te pudła do oglądania w swoich domach.

Repertuar był również dość skromny, a możliwości do wyboru znacznie mniej niż dzisiaj, kiedy mamy różne telewizje, setki kanałów, a i tak nie ma co oglądać. Dawniej zaś oglądało się na przykład albo filmy wojenne, albo westerny, z kultową „Bonanzą” na czele. Czy ktoś z was, drodzy czytelnicy, pamięta jeszcze tamte czasy?

Potem przyszła moda na seriale, wśród których pojawił się nowy gatunek, który roboczo nazwałbym serialem szpitalnym. Chyba jedną z pierwszych tego typu produkcji jakie pamiętam, był serial pt. „Dr. Kildare” z Richardem Chamberlain’em w roli głównej. To było coś nowego i ekscytującego zarazem.

Dziś mamy bardzo wiele takich seriali medycznych, które cieszą się niesłabnącym powodzeniem, ponieważ w praktyce lekarzy szpitalnych czy na oddziałach ratunkowych dzieje się zawsze wiele dramatycznych zdarzeń, które są opowiadane bardzo dynamicznie, a każdy odcinek to oddzielna historia do opowiedzenia. I trzeba przyznać, że lubimy z żoną pooglądać czasem takie filmy, choćby również z tego powodu, że są bardzo życiowe i autentyczne. Ale także dlatego, że nie epatują przemocą, brutalnością lub nachalną erotyką, lecz podkreślają heroizm lekarzy, pielęgniarek lub ratowników medycznych, którzy często z bezprzykładnym poświęceniem starają się ratować ludzkie życie. Kiedy zaś przegrywają, a ich pacjenci umierają na stołach operacyjnych, przeżywają to silnie i bardzo po ludzku.

Nie jestem lekarzem i nie mam lekarzy w swojej najbliższej rodzinie, ale kiedy czasem oglądam te filmy, uświadamiam sobie, jak trudna jest praca ludzi pracujących w służbie zdrowia, a szczególnie chirurgów. W ich rękach spoczywa często ludzkie życie. Ryzykują, walczą o uratowanie pacjentów, robią wszystko, co w ich mocy, ale nie zawsze wygrywają. I tu pojawia się jeszcze jeden aspekt ich trudnej pracy. Muszą bowiem kontaktować się z bliskimi ofiar lub nieuleczalnie chorych ludzi, których trzeba powiadomić twarzą w twarz, że ich ojciec, żona, mąż, brat czy dziecko niestety zmarło, bo nie udało się uratować tego życia. Oglądanie rozpaczy najbliższych, to dla lekarzy wielka trauma i zwykle są to najbardziej przejmujące sceny w takich lekarskich serialach.

Zawsze lubimy szczęśliwe zakończenia, ale na oddziałach szpitalnych oraz na korytarzach klinik, w tym także onkologicznych czy psychiatrycznych, często rozgrywają się ludzkie dramaty i w środku tych emocjonalnych tajfunów znajdują się ludzie w białych fartuchach ze stetoskopami na szyi. Winniśmy mieć tego świadomość i tym bardziej cenić tych, którzy muszą mieć nerwy ze stali, by sprostać również tym emocjonalnym presjom i wyzwaniom.

Mam również świadomość, że ludzie zmagają się nie tylko z chorobami ciała, ale także z chorobami duszy. Jako pastor mam na myśli duchowe dolegliwości, a czasem ciężkie choroby, przez które przechodzą ludzie wokół nas, a może i my sami też… Ktoś musi również im pomagać, wspierać, „operować” ich chore dusze. Tego typu lekarzy potrzebujemy coraz bardziej i bardziej.

I trzeba przyznać, że zajmowanie się leczeniem duchowych chorób jest również bardzo stresujące. Wymaga odpowiedniej wiedzy, a także stalowych nerwów i odporności na stresy i emocjonalne presje. Dodatkowy problem polega również na tym, że ludzie często ukrywają swoje duchowe problemy i czasem przychodzą do swoich duszpasterzy wtedy, kiedy jest już za późno, albo nie informują ich wcale i walczą ze swoimi problemami duchowymi w samotności, w pojedynkę.

O prawdziwych i wiernych, a przy tym dyskretnych przyjaciół coraz trudniej. Chorób duchowych – jak i tych fizycznych – wciąż przybywa. Duchowa kondycja ludzi dzisiaj wyraźnie osłabła, spada zaufanie do duszpasterzy oraz do stosowanych przez nich sposobów pomocy. Ludzie wokół cierpią, rodziny i małżeństwa się rozpadają, kościoły pustoszeją i wydaję się, że jako grzeszni, upadli ludzie jesteśmy bez szans i nie ma dla nas realnego ratunku.

Tymczasem prawda jest taka, że ten ratunek duchowy jest możliwy i dostępny dla każdego. Chodzi tylko o to, by mieć świadomość, że potrzebuję ratunku, że jestem zagubiony i nieszczęśliwy, a doczesność doskwiera coraz bardziej. Otóż dziś wieczorem wraz z grupą ponad 30 osób rozważaliśmy online 17-ty rozdział Księgi Rodzaju, gdzie w wersecie 1 czytamy takie oto słowa: „Gdy Abram miał dziewięćdziesiąt dziewięć lat, ukazał mu się PAN i powiedział do niego: JA jestem Bogiem Wszechmogącym, żyj blisko Mnie i bądź nienaganny”.

W tych słowach Stwórcy zawiera się wielka prawda o możliwości odzyskania duchowego zdrowia. My ludzie jesteśmy słabi, ale Pan Bóg jest Wszechmocny. Ja sam nie dam rady, ale nasz Bóg da radę. Chodzi tylko o to, by przylgnąć do Niego wiarą, żyć blisko Niego, a wtedy zamiast naszych duchowych upadków i grzeszności pojawi się nienaganność. To po ludzku niemożliwe, ale z Bożą pomocą możliwe. Zapewniam i zachęcam do spróbowania! Naprawdę warto!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Po tamtej stronie


Tak się ostatnio składa, że wśród moich znajomych zdarzyło się kilka zgonów ludzi w podeszłym wieku, którzy z różnych powodów, nie tylko koronawirusa, odeszli z tego świata. Inni z kolei zmagają się z tą chorobą i przechodzą ją ciężej lub lżej. Jeden z moich kolegów po fachu wciąż zmaga się ze słabością i bardzo powoli wraca do zdrowia. Leżąc wcześniej w jednym z wojewódzkich szpitali zakaźnych na południu Polski, napatrzył się na nieszczęścia innych, którzy niestety przegrali walkę z tą wredną chorobą. Napisał do mnie takie oto przejmujące zdanie: „Mój powrót do sił fizycznych i mentalnych, po przebytej tak strasznej chorobie, należy rozpatrywać w kategoriach ewidentnego cudu. Podczas mojego pobytu w szpitalu zakaźnym, ludzie wokół mnie padali jak muchy. Metalowa skrzynia na wywożone ciała na długo pozostanie w mojej pamięci”.

Usłyszałem ostatnio, że w naszym powiecie również przybyło chorych na covid i sprawa ta nadal jest poważna. Nie należy zatem lekceważyć obostrzeń i ograniczeń, które nas mocno krępują, ograniczają, dla wielu są po prostu biznesową tragedią. Tak bardzo chcielibyśmy, aby jak najszybciej wróciła normalność i żebyśmy nie musieli martwić się o siebie oraz o zdrowie naszych najbliższych, a szczególnie seniorów. Módlmy się o to szczerze do Pana naszych losów!

Po raz kolejny uświadamiam sobie, jak kruche jest nasze życie. Może być zdmuchnięte jak płomyk świecy i to w każdej chwili. Powinniśmy zatem mieć więcej pokory wobec życia oraz wobec Dawcy życia – naszego Stwórcy! Przecież to, że jesteśmy zdrowi, należy rozpatrywać w kategorii łaski, czyli niezasłużonej dobroci Pana Boga, który nas chroni i trzyma z dala od tej choroby. Jako póki co zdrowi – nie jesteśmy przecież lepsi od tych, którzy chorują! Winniśmy doceniać ten fakt i powinniśmy stale dziękować Bogu za każdy dzień przeżyty w zdrowiu oraz w modlitwie o tych, którzy się źle mają. Tak czynimy indywidualnie oraz społecznie – w naszym kościele.

W tym kontekście zastanawiam się nad tym, jak mocno jesteśmy przywiązani do życia na tej ziemi. Pamiętam rozmowę z jedną z pensjonariuszek Domu Opieki, która kiedyś przyszła do mnie jako pastora poskarżyć się na swoje niedołęstwo, słaby słuch, ból w stawach i kręgosłupie oraz wszelkie inne dolegliwości i uciążliwości podeszłego wieku. Kiedy tak szczerze wyżaliła się i ponarzekała, a ja nie miałem jej nic do powiedzenia, bo byłem wtedy chyba jakieś trzy razy młodszy od niej, wtedy ku mojemu zaskoczeniu zakończyła swój wywód słowami: „Ale tak chce się żyć!”.

Jest w nas ludziach ogromna chęć do życia, które bardzo sobie cenimy i które jest najwyższą wartością. Oczywiście jeszcze wyższą wartością jest tylko nasze zbawienie – czyli pewność życia wiecznego, którego śmierć fizyczna nie jest w stanie przekreślić. Trzeba jednak mieć niewzruszoną wiarę w Boże obietnice i mimo świadomości, że śmierć przyjdzie wcześniej czy później, powierzać w ręce Pana Boga swoje życie doczesne i wieczne. A póki co, żyć mądrze, rozważnie i pobożnie, by podobać się Bogu, który nam to życie dał jako bezcenny dar!

Dlatego też – jako chrześcijanie – winniśmy myśleć poważnie o swojej wiecznej przyszłości i o tym, jaka ona będzie. Można o tym przeczytać w Piśmie Świętym, które przecież mamy dzisiaj niemal w każdym domu. Ono przypomni nam, że życie doczesne bardzo szybko się skończy, ale wieczne życie – nigdy!

Już wiele lat temu zaczęliśmy śpiewać pewną nową, chrześcijańską pieśń, której słowa w kontekście dzisiejszych rozmyślań chciałbym zacytować niemal w całości. Oto co napisał ktoś, kto miał w sercu żywą wiarę i prawdziwą, wieczną perspektywę:

Świat nie jest domem mym. Jam tu przechodniem jest.

Me skarby w niebie są, nie w tej dolinie łez.

Do siebie tam, do gwiazd, anieli wabią mnie.

Chciałbym stąd wyrwać się, obcym tu czuję się.

Już tylu bliskich mych na drugi przeszło brzeg.

Czekają na mnie tam, gdy ziemski skończę bieg.

Już uchylili drzwi, wołają także mnie.

Chciałbym stąd wyrwać się, obcym tu czuję się.

W chwalebnym kraju tym będziemy wiecznie żyć.

Z żywota drzewa jeść, ze źródła życia pić.

Tam uwielbienia pieśń z ust wszystkich wzniesie się.

Chciałbym stąd wyrwać się, obcym tu czuję się.

Lubię tę pieśń i często nucę ją sobie ku pokrzepieniu serca. Tak było również na cmentarzu w Elblągu kilka dni temu, kiedy to pożegnałem bardzo zacnego chrześcijanina, mojego duchowego brata. Mając 19 lat powierzył swoją przyszłość Bogu i przeżył z Nim w wierze i wierności kolejne 70 lat swojego życia. Śpiewał tę pieśń wiele razy. Odszedł do swojego Pana. No cóż, coraz lepsze towarzystwo jest już po tamtej stronie.

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Zadośćuczynienie


Nowy tydzień rozpoczął się od wiadomości, że Tomasz Komenda, niesłusznie skazany za gwałt i zabójstwo młodej dziewczyny, decyzją sądu otrzymał prawie 13 milionów zadośćuczynienia za 18 lat spędzonych w więzieniu, choć był człowiekiem niewinnym. Na szczęście, choć to słowo w tym kontekście brzmi dość fałszywie, został on prawomocnym wyrokiem uniewinniony, a teraz otrzymał odszkodowanie za kawał zmarnowanego życia i do tego przeżytego w koszmarnych i upokarzających warunkach. Traktowano go bowiem jak mordercę i pedofila, a tacy za kratkami mają najgorzej.

No cóż, przykład osobistego dramatu tego człowieka i w końcu pozytywnego zakończenia jego przeszłości jest bardzo spektakularny, choć nie on jeden doznał ludzkiej niesprawiedliwości, braku obiektywizmu i rzetelności tych, którzy go przed laty niesłusznie oskarżali, potem skazali na długoletnie więzienie i odmawiali mu prawa rewizji tych niesprawiedliwych postanowień. Trudno się dziwić, że Komenda kilka razy próbował odebrać sobie życie, na szczęście wsparcie rodziny i jej wiara w jego niewinność pozwoliły mu przetrwać ten koszmar i doczekać uniewinnienia oraz wyjścia na wolność, a w końcu zadośćuczynienia.

Taki już jest ten świat, często niesprawiedliwy i nieobiektywny. Jak mawiał mój znajomy, nie ma sprawiedliwości na tym świecie i już. Natomiast wiele wokół nas win i ludzkich krzywd, niesprawiedliwych ocen i wyroków. Dzieje się tak dlatego, że ludzie są niesprawiedliwi i grzeszni, w tym również zdarzają się ludzie, którzy powinni stać na straży prawa i elementarnej ludzkiej sprawiedliwości, która powinna być niezbywalnym prawem każdego obywatela w każdym demokratycznym i cywilizowanym kraju.

Tymczasem Pismo Święte uczy nas, że kiedy dopuszczamy się krzywd i zła wobec kogoś drugiego, to należy te krzywdy naprawiać, o ile się da, czyniąc zadośćuczynienie lub płacąc odpowiednie odszkodowanie. Tak było w Starym Testamencie, gdzie Prawo (lub Zakon) nakazywało tak właśnie czynić ludziom, którzy zawinili. Te reguły były jasne i sprawiedliwe, nakazywały bowiem nie tylko zadośćuczynić krzywdzie, ale oddać z nawiązką to, co komuś zabrano czy skradziono. Jedno z Dziesięciu Przykazań mówiło: Nie kradnij! Inne z kolei przestrzegało, by nie składać fałszywego świadectwa, a więc nie składać w sądach fałszywych zeznań, które mogłyby kogoś niesłusznie obciążać i narażać na nieuchronną oraz dotkliwą często karę. 

Kiedy więc ludzie w czasach starotestamentowych słuchali Bożych nakazów, wtedy mogli mieć poczucie elementarnej sprawiedliwości społecznej. Nie mówiąc już o tym, że Prawo nakazywało sędziom, by byli obiektywni i jednakowo traktowali zarówno bogatych i wpływowych jak i biednych, bo za tymi ostatnimi wstawiał się sam Bóg, jeśli spotykała ich niezasłużona krzywda. Stwórca stawał zawsze po stornie słabszych, pokrzywdzonych i traktowanych niesprawiedliwie, wszak Boża sprawiedliwość jest doskonała i obiektywna. 

Dziś żyjemy w czasach, kiedy ze zdecydowanie mniejszą uwagą podchodzimy do Bożych nakazów i przykazań, zaś zdecydowanie bardziej polegamy na ludzkich przepisach, kodeksach i prawach, choć ich podstawowe podwaliny mają przecież swoje korzenie w zasadach biblijnych i Bożych przykazaniach. Jesteśmy wszakże mieszkańcami chrześcijańskiej Europy, choć staje się ona coraz bardziej niechrześcijańska i coraz bardziej niesprawiedliwa. Podobnie dzieje się również w Ameryce i na całym świecie. Niestety.

Pomimo tego, jako zwyczajni ludzie powinniśmy jednak pamiętać, że jak my będziemy czynić innym, tak inni odpłacą nam dokładnie tym samym. Jaką miarą będziemy mierzyć, taką samą miarą i nam odmierzą. Tak mówi Pismo Święte, tak nauczał Pan Jezus i tak pokazuje nam życie. Kiedy więc stajemy się winni jakiejkolwiek krzywdy czy niesprawiedliwego potraktowania drugiego człowieka, nie łudźmy się, że będziemy mogli z tym żyć szczęśliwie i bez wyrzutów sumienia. One nie dadzą nam spokoju, dopóki nie naprawimy krzywd, które komuś zadaliśmy, nieważne jak dawno temu.

Zadośćuczynienie – to nie tylko tytuł tego felietonu, ani też suma, jaką przysądzono dzisiaj Tomaszowi Komendzie za kawał zmarnowanego i koszmarnego życia. To również przypomnienie dla każdego z nas, że za każdą winą kryje się kara, która spotka nas wcześniej czy później. Chyba że będziemy pokutować, żałować za swoje winy lub zadane komuś krzywdy i zdobędziemy się na odwagę, by się do nich przyznać otwarcie i dla własnego dobra. Ale to nie wystarczy, bo trzeba będzie zapłacić, zadośćuczynić, pokryć koszty i straty, na które kogoś naraziliśmy. Lepiej jednak zapłacić i mieć czyste sumienie, niż ukrywać swoją winę i żyć w ułudzie, że mi się upiecze, nikt mi nie udowodni i nie ukarze za popełnione zło. 

Niech konkluzją tego felietonu będą trzy zdania zaczerpnięte z Pisma Świętego, które w Liście Apostoła Pawła do Rzymian przypomina nam: „Brzydźcie się złem, lgnijcie do dobra (…). Nie odpłacajcie nikomu złem za zło. Starajcie się o to, co jest dobre dla wszystkich ludzi” (Rz 12,9 i 17). Wtedy nie trzeba będzie płacić żadnego zadośćuczynienia!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Dojechał do mety


Nowy tydzień przywitał nas mrozem i piękną, lutową pogodą z coraz mocniej świecącym słońcem, którego tak nam ostatnio brakowało. Ale jak to w życiu bywa, dobre wieści mieszają się z tymi smutnymi i oto w poniedziałkowy poranek dotarła do nas informacja o śmierci Ryszarda Szurkowskiego, który ostatnie lata spędził na wózku inwalidzkim, a ostatecznie przegrał walkę z nowotworem. Dojechał do mety w wieku 75 lat.

Dla dzisiejszego pokolenia to nazwisko mówi niewiele albo z niczym się nie kojarzy. Każde pokolenie ma swoich idoli i bohaterów – czy to na arenie międzynarodowej, czy to w polityce lub sporcie. O ile jednak wielu politycznych bohaterów znika po latach w niebycie historii, o tyle sława wielkich sportowców nigdy się nie dewaluuje, a dla młodych adeptów danej dyscypliny sportu są oni natchnieniem i przykładem do naśladowania. Może dlatego, że ich trenerzy stanowią często pomost pamięci pomiędzy tymi wielkimi sportowcami sprzed lat, a tymi, których oni teraz trenują, aby ci młodzi w przyszłości stali się kolejnymi mistrzami.

Ryszard Szurkowski – dla ludzi mojego pokolenia to był niezwykły sportowiec. Chłopcy jeździli i ścigali się na swoich rowerkach po podwórkach i placach, często z koszulkami, na których widniało to nazwisko. Bo Pan Ryszard należał do najbardziej utytułowanych sportowców w powojennej historii polskiego sportu. Był niezwykłym kolarzem i liderem polskiej reprezentacji kolarskiej – tak jak dzisiaj Robert Lewandowski w polskiej kadrze piłkarskiej.

Ryszard Szurkowski aż czterokrotnie w swojej karierze wygrywał indywidualnie Wyścig Pokoju. Było to w latach 1970, 1971, 1973 i 1975. Był to największy wtedy amatorski wyścig kolarski na świecie. Rozgrywany był w trzech krajach: w Polsce, Czechosłowacji i Niemieckiej Republice Demokratycznej. Był to bardzo trudny, wieloetapowy wyścig, z etapami i premiami górskimi, a także etapami jazdy na czas. Najdłuższe z nich liczyły ponad 200 kilometrów i były wręcz mordercze, jeśli chodzi o wysiłek kolarzy. Nasi kolarze należeli wtedy do najlepszych, jak dzisiaj nasi skoczkowie narciarscy i na początku lat 70. ubiegłego wieku kolarstwo to był obok piłki nożnej nasz sport narodowy.

Przybiegaliśmy ze szkoły, by usiąść przy odbiorniku radiowym i słuchać relacji etapowych z wypiekami na twarzy. Jak to było dawno, aż trudno uwierzyć! Dzisiejsze transmisje telewizyjne realizowane z wielu kamer, z helikopterów i dronów pozwalają miłośnikom kolarstwa (np. mojemu synowi) śledzić zmagania zawodowych kolarzy przez cały przebieg wyścigu. Wtedy, w czasach „panowania króla Ryszarda” czekało się właściwie na finisze, które miały miejsce na stadionach i jakże często to właśnie on przecinał linię mety jako pierwszy! To były wzniosłe chwile triumfu i satysfakcji, kiedy nasi zwyciężali także drużynowo!

Z wielkim sentymentem wspominam więc dzisiaj pana Ryszarda Szurkowskiego – wielkiego i najbardziej utytułowanego polskiego kolarza, legendę polskiego sportu. Był on bowiem także dwukrotnym srebrnym medalistą olimpijskim w drużynowej jeździe na czas, trzykrotnym mistrzem świata w kolarstwie szosowym, a także 12-krotnym mistrzem Polski.  Lista jego osiągnięć sportowych jest oczywiście znacznie dłuższa. Wspominam tylko te najbardziej spektakularne. Razem z wielką lekkoatletką Ireną Szewińską – stanowili parę najwybitniejszych indywidualności sportowych w Polsce drugiej połowy XX wieku.

Mam osobiście jeszcze jeden powód, by Ryszarda Szurkowskiego wspominać w sposób szczególny. Otóż był to sportowiec, który jeździł fair play, a więc ścigał się z innymi w sposób zgodny z przepisami, doceniając jednocześnie kolegów z drużyny, którzy jeździli „na swojego lidera”. A on był swoistym „dżentelmenem szos” i mimo ogromnych osiągnięć nie przeszedł na zawodowstwo. Później zresztą, już po zakończeniu kariery, pełnił funkcję Prezesa Polskiego Związku Kolarskiego.

Pamiętam jednak jego wypowiedzi i wywiady, w których widać było również jego kulturę osobistą i pozasportową inteligencję. Nie tylko jego sukcesy, ale również jego osobowość przyciągała wielu i była przykładem dla innych kolarzy. To był nie tylko wielki sportowiec, ale również wspaniały i bardzo sympatyczny człowiek. Podobnie jak pani Irena Szewińska.

Jako młodzi ludzie podziwialiśmy idoli naszego pokolenia, również ich uczciwość w sporcie, kiedy nie mówiło się o dopingu czy nieuczciwych zagraniach w czasie rywalizacji. Jakże inny był wtedy sport… Dobrze więc, że dzisiejsza młodzież może naśladować inne, dobre wzory, które mogą dostrzec w Robercie Lewandowskim, Kamilu Stochu i kadrze naszych skoczków czy w Idze Świątek. Warto jednak dostrzec nie tylko ich sportowe osiągnięcia, ale także ich charakter, inteligencję i pokorę oraz dystans do siebie, swoich sukcesów i porażek. To są ludzie, którzy bardzo ciężką pracą dochodzą do wielkich sukcesów i wielkich pieniędzy!

Tacy ludzie mogą być dla nas chrześcijan również przykładami wytrwałości, ciężkiej pracy oraz uczciwości w codziennym życiu. Apostoł Paweł napisał takie oto zdanie: „Kto staje do zawodów, nie zdobywa wieńca, jeżeli nie walczy prawidłowo” (2 List do Tymoteusza 2,5). W innym miejscu dodaje: „Czy nie wiecie, że biegacze na stadionie wprawdzie wszyscy biegną, ale tylko jeden zdobywa nagrodę. Tak biegnijcie, abyście ją zdobyli” (1 List do Koryntian 9,24). W tym naszym życiowym biegu nie chodzi o medal czy puchar, lecz o nagrodę w niebie! Do tej mety warto dobiec!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Ważne spotkanie


Pierwszą korespondencję, jaką otrzymałem w tym tygodniu, w poniedziałek z samego rana, był list od pana Burmistrza Krzysztofa Mańkowskiego z wiadomością, że organizowane co roku w styczniu spotkanie noworoczne władz miasta i powiatu z przedstawicielami duchowieństwa nie odbędzie się. Z powodów oczywistych, czyli obostrzeń sanitarnych, które wykluczają wszelkie spotkania w szerszym gronie – zarówno te oficjalne jak i te prywatne.

Myślę, że wszyscy duchowni zapraszani co roku na spotkanie z Burmistrzem i Starostą żałują, że tym razem nie spotkamy się w tym gronie, jakkolwiek rozumiemy powody, jakimi kierował się w tym roku gospodarz tego spotkania. Żałujemy dlatego, że te coroczne spotkania organizowane również przez poprzednią Panią Burmistrz były okazją do budowania dobrych relacji nie tylko z lokalną władzą samorządową, ale także relacji osobistych duchownych wszystkich kościołów działających na terenie naszego miasta.

Choć raz w roku mieliśmy więc okazję nie tylko porozmawiać ze sobą, ale również poczuć się współgospodarzami naszej małej ojczyzny. Mogliśmy bowiem usłyszeć o najważniejszych sprawach naszego miasta i powiatu, o sukcesach i dalszych zamierzeniach naszego miejskiego ratusza, ale również o problemach i trudnościach, z którymi przychodzi nam zmagać się zarówno na płaszczyźnie władzy samorządowej jak i w realiach życia kościelnego.

Dobry klimat relacji kościołów z lokalnymi przedstawicielami władzy samorządowej jest zresztą budowany i podtrzymywany od lat i może być także dobrą wizytówką oraz przykładem dla innych miast i gmin. Można żyć różniąc się w wielu sprawach, ale jednocześnie spotykać się – choćby okazjonalnie – by wykazać się wspólną troską o dobro mieszkańców Szczytna i okolic oraz zastanawiać się, jak moglibyśmy współpracować i wspierać się nawzajem we wszelkich działaniach, które służą naszemu wspólnemu dobru.

Jestem przekonany, że kiedy tylko nadarzy się okazja i Covid-19 ustąpi, wtedy będziemy mogli odbyć to zaległe spotkanie, które zawsze przebiegało w dobrej i przyjaznej atmosferze. Nie zawsze bowiem my, Polacy, musimy się spierać, kłócić i walczyć ze sobą na wszelkich frontach. Jeśli się tylko chce, to można i dlatego za wszystkie poprzednie spotkania noworoczne duchownych z władzami naszego miasta i powiatu ja osobiście serdecznie dziękuję. Jestem przekonany, że pozostali duchowni podzielają moją opinię, którą niniejszym wyrażam.

Te spotkania noworoczne miały jeszcze jeden walor, mianowicie dawały nam okazję do składania sobie noworocznych życzeń, by nasi włodarze sprawowali swoją służbę publiczną z rozwagą, mądrością i troską, a wszystko po to, by żyło nam się tutaj spokojnie i bezpiecznie – zarówno wierzącym, jak i niewierzącym, katolikom jak i protestantom. W naszym kościele baptystycznym, który sąsiaduje z Urzędem Miasta, często modlimy się zresztą o pomyślność naszego miasta i o tych, którzy sprawują tutaj władzę. Jest to ewangeliczna powinność, o której mówi nam Pismo Święte.

Apostoł Paweł pisał bowiem tak: „Przede wszystkim więc zachęcam, aby zanosić błagania, modlitwy, prośby wstawiennicze i podziękowania za wszystkich ludzi, za królów oraz wszystkich na wysokich stanowiskach, abyśmy wiedli życie ciche i spokojne, z całą pobożnością i godnością. To jest wspaniałe i miłe Bogu, naszemu Zbawcy, który chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 List do Tymoteusza 2,1-4).

Prośby wstawiennicze i podziękowania – to dwa aspekty chrześcijańskiej modlitwy o ludzi sprawujących władzę. Z jednej strony powinniśmy więc docenić i dziękować Bogu za to, co dobre i słuszne, za każdą mądrą decyzję tych, którzy zresztą w naszym imieniu i z naszego wyboru decydują o ważnych dla nas sprawach życia codziennego. Z drugiej zaś wstawiać się u Boga za nich, by Pan Bóg obdarzył ich mądrością, obiektywizmem, rozwagą i odwagą, kiedy będzie trzeba. Oni z pewnością tego potrzebują. A my, duchowni, też potrzebujemy wsparcia i zachęty, nie tylko od swoich wiernych, ale od lokalnej władzy też. Niech tak się dzieje nadal!

Andrzej Seweryn

andrzej.seweryn@gmail.com

Read More →
Exemple

Pamiętaj i uważaj!


Przełom starego i nowego roku to naturalny moment, kiedy patrzymy wstecz i oceniamy rok, który jest już za nami, ale również patrzymy z nadzieją w przyszłość – te dni, które są przed nami. Takie refleksje towarzyszą nam zresztą na początku każdego roku. Dla mnie osobiście jest to szczególny początek roku, jako że wiąże się on z okrągłym jubileuszem 40-lecia mojej służby w Kościele.

Otóż od początku stycznia 1981 roku rozpocząłem swoją pierwszą służbę duszpasterską w Kościele Chrześcijan Baptystów w Białymstoku. Miałem wtedy niespełna 28 lat, kiedy wraz z żoną przeprowadziliśmy się do Białegostoku, by tam służyć przez prawie 11 lat. Był to nasz debiut jako rodziny pastorskiej. Mieliśmy wtedy pierwszego, niespełna 2-letniego synka, drugi syn był w drodze i urodził się w tym mieście prawie siedem miesięcy później.

Kiedy dzisiaj, w poniedziałkowe przedpołudnie piszę ten felieton, mija dokładnie 40. rocznica pierwszego nabożeństwa, jakie przeprowadziłem w tym kościele i wtedy też wygłosiłem swoje pierwsze kazanie jako świeżo upieczony pastor. Do dziś mam zachowane konspekty wszystkich kazań i programy niemal wszystkich nabożeństw, jakie prowadziłem przez prawie 11 lat mojej posługi w tym mieście. Potem Pan Bóg prowadził nas swoimi drogami aż do dzisiaj, kiedy to służymy w kościele baptystycznym w Szczytnie.

Te cztery ostatnie dekady to pasmo wielu błogosławieństw i cudownego Bożego prowadzenia, jakiego doświadczaliśmy i doświadczamy każdego dnia. Piszę o tym dlatego, żeby u progu Nowego Roku zachęcić Was, Drodzy Czytelnicy, do prawdziwego i niewymuszonego życia z Panem Bogiem w sercu. Składaliśmy sobie bowiem życzenia wszelkiej pomyślności, powodzenia, zdrowia i wielu innych ważnych rzeczy, a także tego, aby ten Nowy Rok był lepszy, spokojniejszy i bezpieczniejszy od tego, który już się skończył. Oby te życzenia spełniły się – tego pragniemy i tego chcielibyśmy doświadczyć w najbliższych miesiącach.

Pan Bóg poprowadzi nas w przyszłość, pod warunkiem jednak, że my sami damy się Mu prowadzić i pozwolimy, by to On decydował za nas w najważniejszych kwestiach naszego życia. Chyba, że zignorujemy Go i będziemy o sobie decydować sami. Jeśli tak będzie, to całą odpowiedzialność będziemy musieli wziąć na siebie – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Mówię o tym dlatego, że dość często uprawiamy w życiu totalną samowolę, a kiedy problemy z powodu naszych błędów i bolesne skutki naszych upadków się spiętrzą, wtedy mamy tendencję zwalania winy na Boga, co jest po prostu nie fair. Nam, chrześcijanom, nie wypada grać z naszym Stwórcą nie fair, bo Bóg jest święty i nie da się z siebie naśmiewać! Pamiętajmy o tym.

Swój pastorski jubileusz świętowałem w pierwszą niedzielę 2021 roku tam, gdzie zaczynałem swoją pracę duszpasterską, a więc w zborze baptystycznym w Białymstoku. Miałem przywilej głosić tam Słowo Boże i w czasie tego kazania przywołałem ósmy rozdział Księgi Powtórzonego Prawa, w którym Mojżesz w imieniu Pana Boga skierował do narodu izraelskiego bardzo ważne przesłanie. Ważne dlatego, że kończył się 40-letni okres pobytu Izraelitów na pustyni po uprzednim wyjściu z niewoli w Egipcie i teraz naród był już blisko Ziemi Obiecanej, do której zdążał i za którą tęsknił pond cztery stulecia.

„Zapamiętaj całą drogę, którą Pan, twój Bóg prowadził cię przez te 40 lat po pustyni” – wołał Mojżesz do swoich rodaków. Dlaczego tak długo? „Aby nauczyć cię uległości, wypróbować i poznać, co jest w twoim sercu, czy będziesz przestrzegał Jego przykazań czy nie” – czytamy w wersecie 2. „Upokarzał i głodził, ale też karmił manną, której nie znali ojcowie. Chciał ci przez to dać poznać, że nie samym chlebem żyje człowiek, lecz wszystkim, co pochodzi z ust Pana” – o czym czytamy w wersecie 3. Potem Mojżesz przypomniał im, że przez 40 lat nie zużyła się odzież i nie opuchła ich noga, co było dowodem Bożej troski i opieki nad nimi w tych ekstremalnie trudnych warunkach. Dlatego mieli oni o tym stale pamiętać i okazywać Bogu wdzięczność za Jego obecność, prowadzenie i cudowne zaopatrzenie w pokarm fizyczny i duchowy!

Jak my doświadczaliśmy naszego Boga w ubiegłym, 2020 roku? Czy nasz Bóg był innym, gorszym Bogiem dla nas? On prowadził nas – jeśli dawaliśmy się prowadzić i trzymaliśmy Go za rękę. On zaspokajał nasze potrzeby i odpowiadał na te nasze modlitwy, które były zgodne z Jego wolą – jeśli o spełnianie Jego woli zabiegaliśmy świadomie i z wiarą. Może nie raz my zawiedliśmy Boga, ale On nie zawiódł nas! Bo jest Bogiem wiernym!

Jest jeszcze jedno ważne słowo kluczowe w tym rozdziale: „Uważaj”. Użyte zostało aż trzy razy (w wersetach 11,14 i 15). Na co mieli uważać w przyszłości? Pan Bóg powiedział: „Wprowadzę was do pięknej ziemi (w. 7-9a), będę was „w przyszłości darzyć tym, co dobre” (w. 16c), ale pod trzema warunkami: „Uważaj, abyś nie zapomniał o Panu, twoim Bogu” (w. 11a,15a,18a). „Uważaj, aby nie uniosło się twoje serce” (w. 14a) i ‘byś nie myślał w swoim sercu: To moja siła, moje męstwo zapewniły mi to bogactwo” (w. 17) oraz „pamiętaj, abyś nie przestał przestrzegać Jego przykazań, Jego praw, Jego ustaw”(w. 11 – podobnie w w. 2c i 6).

Bóg jest Panem mojej i twojej przyszłości! Jakakolwiek ona będzie – uważaj i nie zapomnij o Bogu oraz o codziennym, wiernym wypełnianiu Jego przykazań. Wtedy On – Bóg wierny i zawsze ten sam – będzie w przyszłości darzyć ciebie tym, co dobre.

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Czas dla ludzi dobrej woli


Okres świąteczny to czas szczególny i wyjątkowy. Nie tylko ze względu na kolorowe dekoracje wokół domów czy w centrach handlowych, ale także, a może przede wszystkim dlatego, że ludzie stają się wtedy jakby trochę bardziej przyjaźni i życzliwi. W tym okresie roku zaczynamy dostrzegać innych ludzi wokół siebie, uśmiechać się do siebie i życzyć sobie wszystkiego najlepszego na zbliżające się święta. W różnych miejscach publicznych, szkołach, kościołach czy instytucjach zwykle organizowano spotkania wigilijno-kolędowe, które integrowały ludzi pracujących ze sobą i na co dzień zaganianych. W czasie takich okolicznościowych „wigilijek” czy „adwentówek” można było razem usiąść, porozmawiać, podzielić się przygotowanymi na tę okazję potrawami i po prostu poznać się bliżej. Bo prawda jest taka, że czasem mieszkamy w tym samym budynku, pracujemy w tym samym miejscu pracy lub chodzimy do tego samego kościoła, ale znamy się tylko z widzenia lub wcale.

Szkoda bardzo, że w tym roku ograniczenia epidemiologiczne pozbawią nas wielu takich,  pięknych chwil! Niestety. Niczego bowiem nie brakuje ludziom dzisiaj tak bardzo, jak autentycznych relacji, bezinteresownej życzliwości, dobrego słowa na „dzień dobry” czy też zwykłego zainteresowania tym, co aktualnie przeżywamy. Okres świąteczny pokazuje nam, że można inaczej niż zwykle żyć nie tylko obok siebie, ale ze sobą – jako rodzina ludzi dobrej woli. Mimo ograniczeń niech nie wygaśnie w nas ta niezwykła, świąteczna bliskość serc!

Tak niewiele czasem trzeba, żeby ktoś nie czuł się między innymi ludźmi osamotniony, wykluczony, napiętnowany czy pozbawiony elementarnego poczucia bezpieczeństwa. Okazuje się bowiem, że mimo zróżnicowania kulturowego, religijnego czy narodowościowego, coraz bardziej obecnego również w naszym kraju, można się pięknie różnić, a przy tym uważać naszą różnorodność za walor i wspaniałą jakość, która ubogaca i rozwija ludzi o otwartych sercach na innych. Przypominam sobie, jak siedem lat temu byłem na bankiecie bożonarodzeniowym zorganizowanym przez jeden z Kościołów chrześcijańskich koło Toronto w Kanadzie, na który zostałem zaproszony wraz z żoną. Mogliśmy tam spotkać ludzi z niemal wszystkich kontynentów świata, którzy dzielili się muzyką chrześcijańską, różnorodnie brzmiącymi kolędami oraz potrawami pochodzącymi z ich własnych i różnorodnych tradycji. W tym tyglu językowym i narodowościowym czuło się jednak bardzo miłą atmosferę i klimat, którego chcielibyśmy doświadczać nie tylko kilka czy kilkanaście dni w roku – tuż przed Świętami Bożego Narodzenia – ale częściej i dłużej. W naszym kraju również.

Zapewne w tym okresie – mimo obostrzeń – będą się odbywały różne imprezy o charakterze charytatywnym. Różne instytucje, fundacje, kościoły – przy licznym udziale oddanych swojej pasji pomagania innym wolontariuszy – będą karmić głodnych czy bezdomnych, a więc ludzi na co dzień wykluczonych i często zapomnianych. Będą też rozdawane paczki świąteczne dla dzieci, szczególnie biednych oraz dla sierot z domów dziecka i z rodzin patologicznych. Piękne to i ważne gesty świadczące o tym, że są w nas nie wykorzystane do końca pokłady ludzkiej dobroci, które ujawniają się w takim właśnie przedświątecznym czasie. Nie możemy tego zaprzestać, bo utracimy coś bardzo ważnego – ludzką wrażliwość i resztki wiary w ludzką dobroć i bezinteresowność.

Może by tak postarać się zachować ten klimat międzyludzkiej życzliwości i przenieść go na następne tygodnie i miesiące? Chodzi przecież o to, by zachować człowieczą wrażliwość i pamiętać o ewangelicznej zasadzie: „Jak byście chcieli, aby wam ludzie czynili, tak wy im czyńcie”. Wszyscy bowiem potrzebujemy szacunku, zachęty, dobroci i ciepła w tym często zbrutalizowanym i emocjonalnie chłodnym świecie, w którym żyjemy.

Kiedy oboje z żoną spacerowaliśmy po ulicy jakiś czas temu, zobaczyliśmy starszą i nieco przygarbioną panią, która ze znakiem „Stop” w ręku pomagała dzieciom z okolicznej szkoły przechodzić bezpiecznie przez przejście dla pieszych. Moja żona zwróciła się do niej ze słowami: „Podziwiamy panią, jak codziennie – mimo chłodu czy niepogody – wykonuje pani pracę, która jest bardzo ważna i potrzebna”. Byłem autentycznie wzruszony, kiedy zobaczyłem, jak jej pomarszczoną twarz rozjaśnił uśmiech, a potem usłyszałem z jej ust szczere słowo „dziękuję”.

Jako chrześcijanie winniśmy być naśladowcami Jezusa, który przychodząc na tę ziemię przyniósł ze sobą miłość Bożą, radość, pokój do ludzkich serc i wreszcie to co najważniejsze – zbawienie! Postarajmy się naśladować naszego Zbawiciela w tym, co jest w zasięgu naszych możliwości. Czasami bowiem trzeba tak niewiele dać z siebie, by kogoś podnieść na duchu i wywołać uśmiech na jego twarzy. Tego samego my również potrzebujemy. Oby spełniły się słowa Czesława Niemena, który w niezapomnianej pieśni „Dziwny jest ten świat” wierzył przed laty, że „ludzi dobrej woli jest więcej”. To od nas zależy, czy tak będzie również teraz w naszym najbliższym otoczeniu. Niech nas, ludzi dobrej woli, będzie coraz więcej – w święta i w Nowym Roku. „Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli” (Ew. Łukasza 2,14).

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Lekcja życia


Bardzo wielu rzeczy uczymy się w szkołach, na uniwersytetach czy politechnikach, ale jeszcze więcej możemy się nauczyć z życia, jeśli oczywiście do tej nauki przyłożymy się odpowiednio. Są bowiem tacy ludzie, którzy niczego nie są w stanie się nauczyć, bo lekceważą sobie edukację, a i z życia nie biorą żadnych lekcji dla siebie. Chyba, że po szkodzie, bo każdy Polak wtedy mądry. Głupia to mądrość, okupiona własnymi błędami, lekkomyślnością i konsekwencjami tego wszystkiego, co sobie grabimy w życiu, a potem musimy za to wszystko słono zapłacić.

Warto więc uczyć się, korzystając z doświadczenia innych, słuchać mądrzejszych od siebie, pod warunkiem jednak, że jesteśmy na tyle pokorni, by przyznać się do tego, iż nie jesteśmy tacy mądrzy i nieomylni, jak nam się często wydaje. Co prawda trudno dzisiaj odróżnić prawdziwą mądrość od manipulacji, fałszywych treści i poglądów, którymi zalewa nas Internet i nie tylko. Tym bardziej więc potrzebujemy być mądrzy w codziennym życiu, bo ono nie jest łatwe i proste.

Ostatnio ktoś umieścił na Facebooku post pod tytułem: „Lekcje z COVID-19”. Zawiera on siedem ważnych życiowych lekcji, z którymi się zgadzam i które przytaczam w wolnym tłumaczeniu. Oto one: 1) Życie jest krótkie, 2) Śmierć jest pewna, 3) Praca jest tymczasowa, 4) Zdrowie jest skarbem, 5) Jutro nie jest pewne, 6) Wieczność jest w zasięgu ręki, 7) Tylko Bóg może uratować. Oto lekcje płynące z naszego życia – szczególnie aktualne w dzisiejszych czasach. Czy przerobiliśmy już te lekcje i czy nauczyliśmy się z nich czegoś konkretnego dla siebie osobiście?

Dziś dowiedziałem się, że wczoraj zmarł nagle jeden z moich dawnych znajomych. Silny mężczyzna w moim wieku. Co prawda nie z powodu wirusa, ale nie ma go już między żywymi. Ktoś z wierzących napisał: „Szkoda, że odszedłeś. Wkrótce zobaczymy się w Niebiańskiej Ojczyźnie”. Życie jest krótkie, a śmierć pewna. Dlatego musimy cenić sobie życie własne i cudze, bo to jest od Boga dar bezcenny. Czas nam dany na tej ziemi jest więc równie bezcenny i niepowtarzalny. Szkoda byłoby go zmarnować na błahostki i niegodziwe działania.

Kolejna lekcja głosi, że zdrowie jest skarbem, czymś bardzo drogim i nieocenionym. W tym dziwnym roku, kiedy wreszcie uświadomiliśmy sobie, że coraz więcej konkretnych i bliskich nam ludzi naprawdę zachorowało i naprawdę przecierpiało tę nową chorobę, na nowo zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak wielką łaską od Boga jest to, kiedy rano wstajemy zdrowi i silni, by podjąć codzienne obowiązki. Szczęście mieli też ci, którzy przeszli tę chorobę ze stosunkowo łagodnymi objawami, ale było i jest nadal wielu, którzy walczą o życie i zdrowie i ta walka potrafi trwać kilka tygodni, zanim wrócą siły, wigor i gotowość do pracy.

Byłem pod silnym wrażeniem świadectwa pewnego człowieka, który szczerze i otwarcie opowiedział o swojej walce z chorobą. Na szczęście Pan Bóg był z nim, bo i on sam bardzo zbliżył się do swojego Boga. Kiedy ten silny mężczyzna słabł i był taki moment w czasie jego choroby, że nie był pewny dotrwania do rana, całe swoje życie powierzył w ręce Stwórcy i powiedział mniej więcej takie słowa w swojej modlitwie: „Cokolwiek stanie się ze mną, moje życie jest w Twoich rękach, ja nie mam żadnego wpływu na tę sytuację, ale pragnę, aby Twoje imię było uwielbione i wywyższone”. I Pan Bóg okazał swoją łaskę, uzdrowił go, przywrócił do życia i do normalności, oczyszczając jego organizm z tego wirusa. Tylko Bóg może wyratować i czyni to według swojej suwerennej woli oraz na podstawie swojej łaski. Tej prawdy i lekcji życia też trzeba się nauczyć i doświadczyć na własnej skórze.

Obecna sytuacja przypomina nam jeszcze jedną prawdę, że jutro do nas nie należy. Jutro nie jest pewne, choć chcielibyśmy, by wszystkie nasze zamiary i plany, te krótko- i długoterminowe, spełniały się w 100 procentach, w naszym czasie i w nasz sposób. Z jednej strony to wielki dyskomfort, szczególnie dla ludzi, którzy mają swoje biznesy, często małe firmy rodzinne, a przedłużający się kryzys gospodarczy zagląda im w oczy i grozi bankructwem. Jak więc planować przyszłość, skoro jest ona dzisiaj tak niepewna i nie daje – póki co – żadnej gwarancji stabilizacji?

Dlatego też liczy się to, na co mamy realny wpływ dzisiaj i co może zależeć od naszej pracowitości, mądrości, rozsądku i pokory wobec życia. Ono bowiem może nas zaskoczyć. Dlatego też przypominam chrześcijańską zasadę, która głosi, że „przecież nawet nie wiecie, co wam przyniesie jutro. Czym jest wasze życie? Jesteście jak mgła, która pojawia się na chwilę, a następnie znika. Powinniście raczej mówić: Jeśli Pan [Bóg] pozwoli, to dożyjemy i zrobimy to lub owo” (List Jakuba 4,14-15). Nie wszystko zależy od naszej woli i chcenia, ale od woli naszego Stwórcy. A to jest kolejna lekcja życia, którą powinniśmy zrozumieć i zastosować.

Życie uczy nas pokory. Pokory wobec życia i pokory wobec Pana naszego życia. Zbyt często wydaje nam się, że to my jesteśmy panami swoich losów, ale tak niestety nie jest. Jednych taka konstatacja może załamać, ja jednak zachęcam z głębi serca, abyśmy naszą nadzieję na dziś i na jutro pokładali w Bogu, który jest Panem naszych losów. Nadzieję, która jest pewnością Bożego prowadzenia i tego, że Bóg chce stale działać na rzecz naszego dobra. A to już jest kwestia wiary, czyli bezwarunkowego zaufania Bogu i poddania się Jego kierownictwu. Jeśli takiej wiary brak – to kim właściwie jesteśmy? Czy jeszcze chrześcijanami…?

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Trzymajcie się ciepło!


Minął nam listopad – w tym roku wyjątkowo ciepły, bez zimy i bardzo niskich temperatur, które potrafią pojawiać się o tej porze roku. Nie ma co liczyć jednak na dalszą łaskawość aury, jako że mamy już początek grudnia, a to nie przelewki. W niektórych miejscach naszego kraju pojawił się pierwszy zauważalny śnieg, pojawiło się wiele pierwszych zimowych fotek w Internecie. Czy tego chcemy czy nie, zima do nas zawita, a czy będzie sroga czy też łagodna jak wiele poprzednich, o tym zadecyduje Pan pogody, a nie meteorolodzy.

Z niemałym zaskoczeniem czyta się więc, że na południowej półkuli, na przykład w Australii, przyszła pierwsza fala dużych upałów, kiedy to temperatura skoczyła powyżej 40 stopni i ludzie masowo kąpią się w oceanie. Jak łatwo im zazdrościć, kiedy u nas za oknami szaruga, chłód, mgły i nie w głowie nikomu kąpiel w jeziorze. Choć nie wszystkim, bo dla morsów zbliża się rajski czas, kiedy będą mogli zanurzać się w lodowatej wodzie.

Tak właśnie zrobiło kilku moich znajomych, którzy pochwalili się już na Facebooku zdjęciami z pierwszych morsowych kąpieli, nawet wraz ze swoimi małymi dziećmi i wyglądają na bardzo szczęśliwych. Nam, zmarzlakom zwyczajnie cierpnie skóra na samą myśl o zanurzeniu się w takiej wodzie, kiedy na co dzień chodzimy opatuleni w szale i do tego jeszcze maseczki na twarzach, a o upalnych letnich dniach możemy sobie, póki co jedynie pomarzyć. Z morsami jest jednak inaczej. To odważne i odporne na zimno ludziska, które im mają zimniej, tym czują się lepiej.

Tak to już jest z nami, że nie jesteśmy zmiennocieplni i czujemy się najlepiej w przedziale 20-27 stopni, bo poniżej tej granicy temperatury jest nam już zimno, zaś powyżej – za gorąco. Są oczywiście tacy, którzy wolą chłodniejszą aurę, jak na przykład moja córka, która od dawna lubi nucić sobie piosenkę z takim oto tekstem: „Kiedy zimą pada śnieg, to ja bardzo cieszę się”. Pamiętam również moją mamę, która podobnie jak moja córka ciężko znosiła wysokie temperatury.

Są jednak inni, jak na przykład moja żona, która lubi ciepełko w każdej postaci i o każdej porze roku. Kiedy pewnego razu skorzystaliśmy u naszych przyjaciół z sauny, ja niemal wyzionąłem ducha, a ona wyszła z tej „parówki” i nadal miała chłodne stopy. Na morsa nie nadaje się zupełnie, a kiedy obserwujemy w czasie spacerów nasze kaczuszki na Jeziorze Domowym Małym, które rozkosznie chlupią się w wodzie nawet zimą, kiedy jeszcze nie zamarza całkowicie, albo chodzą po lodzie człapiąc różowymi nóżkami w kształcie małych płetw, to ciarki przechodzą nam po plecach.

Osobiście lubię chłodne, zimowe dni, kiedy dobrze ubrany wybieram się na spacer, z którego miło wracać do ciepłego mieszkania, by napić się gorącej herbaty lub kawy i zasiąść w ciepłych, wygodnych pieleszach albo zabrać się do pracy bez drżenia z zimna. Pamiętam nasz krótki pobyt w Kanadzie przed laty, kiedy spędziliśmy tam dwie srogie zimy. Codziennie wychodziłem na spacery po dwa razy, by wzmocnić serce i kondycję. Po raz pierwszy w życiu kupiłem i używałem na co dzień grubej zimowej kurtki i do tego z kapturem, bo wiele zimowych dni w Toronto było mroźnych choć pogodnych. Ludzie dziwili się potem, jak opaloną miałem twarz od zimowego mrozu i słońca jednocześnie.

No cóż, temperatura to również rzecz względna. Jednym jest w danej chwili za gorąco, innym za ciepło i jakoś trzeba sobie radzić z naszymi przyzwyczajeniami. Zmarzlakom życzę więc siły i ducha przetrwania okresu zimowego, a wszystkim morsom, alergikom i ludziom preferującym chłodniejszą aurę życzę udanych kąpieli w przeręblach, miłych spacerów na śniegu i mrozie, byle tylko bez przesady. Kiedy bowiem przychodzą mrozy, wtedy żal mi ludzi bezdomnych i nieszczęśliwych, którym doskwiera nie tylko fizyczny chłód, ale także emocjonalny, bo ten ostatni jest chyba jeszcze bardziej dotkliwy i groźny.

Chodzi więc również o to, by temperatura naszego ciała była prawidłowa, bo to świadczy o zdrowiu naszego organizmu. Równie ważna jest także temperatura naszych serc – to emocjonalne ciepło, którego potrzebujemy doświadczać również w naszym codziennym życiu. Bycie kochanym i kochać – to esencja naszej emocjonalnej równowagi i zdrowia. Oby nie brakowało nam ciepłych uczuć, odruchów dobroci, wrażliwości na potrzeby i cierpienia innych i ducha modlitwy o chorych, których mamy wokół siebie. Tego ciepła nie może nam zabraknąć. Trzeba więc do naszego wspólnego ogniska dokładać wciąż nowe drwa, aby płonęło, ogrzewało nas, dawało radość i nadzieję – aż do wiosny!

Pomyślmy również o temperaturze naszych uczuć do naszego Stwórcy. Człowiek może mieć serce zimne jak głaz albo gorące i wdzięczne Bogu za każdy dzień w zdrowiu i spokoju. Zbyt wielu jest wokół nas ludzi oddalonych od swojego Boga, malkontentów, ignorantów, ludzi ślepych na Bożą miłość i dobroć, która przecież dotyka również ich życia. „Deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” – jak nauczał nas Pan Jezus, uświadamiając nam ogrom Bożej łaskawości i miłosierdzia. Czy nasz Ojciec w niebie nie zasługuje na odrobinę ciepła, miłości i wdzięczności z naszych serc? Jeśli tego nie czujemy, jesteśmy zimni i duchowo martwi, a taki stan nie uczyni nas ludźmi szczęśliwymi. Obyśmy byli gorący a nie zimni – dla siebie nawzajem, a także dla naszego Stwórcy – źródła wszelkiego ciepła, bez którego tak trudno żyć! Tak więc – trzymajcie się ciepło!!

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Siła i piękno marzeń


Na przekór paskudnej, listopadowej aury bez słońca i błękitnego nieba, chcę dzisiaj napisać coś pogodnego i krzepiącego serca. Mamy bowiem równie ponurą aurę polityczną, religijną i zdrowotną, o nastrojach kibiców piłkarskich po ostatnim meczu naszej reprezentacji z Włochami nie wspominając. Mamy więc wszelkie dane ku temu, by pogrążyć się w depresyjnych myślach i nastrojach.

Ja jednak – jako wciąż niepoprawny optymista – chcę dzisiaj napisać coś o marzeniach, o ich sile i pięknie. Może warto usiąść w fotelu, włączyć sobie na przykład koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina w wykonaniu Krystiana Zimermana, jak to właśnie czynię teraz i pomarzyć po prostu. Nie tylko o cieple, słońcu i długich pogodnych dniach, o uspokojeniu sytuacji epidemiologicznej w kraju i na świecie, albo o spokoju w polityce czy życiu religijnym w Polsce.

Pomyślmy o naszych osobistych marzeniach, które drążą zakamarki naszej wyobraźni, rozpalają nadzieję i sprawiają, że rano chce się znowu wstać z łóżka i nie tylko przeżyć kolejny dzień wykonując swoje obowiązki, ale również by znowu marzyć i oczekiwać na to upragnione, na co czekamy czasem bardzo długo. Chyba każdy z nas ma jakieś marzenia, małe czy wielkie. Wszystkie one są piękne i mają w sobie siłę, która napędza nas do działania, przełamywania barier strachu czy wreszcie poczucia niemożliwości, które to poczucie jest wrogiem wszystkich marzeń.

Ostatnio dostaliśmy z żoną wiadomość od naszej przyjaciółki, która nie tak dawno, dwa lata temu wyszła za mąż za obywatela Nowej Zelandii i miałem przywilej udzielić im ślubu. Ona przez wiele lat marzyła o tym kraju i po latach jej marzenia się spełniły. Nie tylko zamieszkała w Nowej Zelandii, ale również doczekała się z mężem własnego domu oraz zdrowej i pięknej córeczki, która właśnie niedawno się urodziła. Oboje są przeszczęśliwi, a my razem z nimi, bo możemy dzielić z nimi kształt i piękno spełnionych marzeń.

Mamy dziś do czynienia z wieloma ludźmi, których marzenia nie są może aż tak wzniosłe i śmiałe, bo leżą chorzy w domach na kwarantannie lub w szpitalach i marzą o tym, by wreszcie po dniach w gorączce i bólach mięśni zacząć wreszcie swobodnie oddychać i czuć nadchodzące wyzdrowienie. Jeden z moich znajomych mieszkających w innej części Polski napisał jakiś czas temu, jak w nocy walczył o każdy oddech i zrozumiał w tych trudnych chwilach, jak straszna może być śmierć przez uduszenie. Dziś czuje się już dobrze, wyzdrowiał, choć nadal jest słabszy niż to było przed chorobą.

Wielu ludzi spędza czas przed ekranami komputerów między innymi również po to, by pomarzyć na przykład o nowym aucie, nowym meblu w mieszkaniu czy nowym ubraniu. Inni szukają ciekawych ofert pracy, jeszcze inni grają w przysłowiowego „totka” i marzą o dużej wygranej, która pozwoliłaby im zrealizować wiele marzeń i niespełnionych pragnień. Chętnie oglądamy teleturnieje w rodzaju „Milionerów”, w których ludzie walczą o duże pieniądze. Czasem prowadzący pyta uczestników jeszcze na początku gry, co zrobią z milionem, który mogą potencjalnie wygrać, jeśli odpowiedzą poprawnie na zestaw konkursowych pytań. Odpowiedzi są różne: kupiłbym sobie mieszkanie, samochód albo pojechałabym w podróż życia dookoła świata lub pomógłbym innym członkom rodziny, w szczególności swoim dzieciom. Jeśli nie jesteśmy zawistni i zazdrośni, to kibicujemy tym ludziom, a kiedy wygrywają duże pieniądze, niekoniecznie cały milion, cieszymy się razem z nimi. Zazdrośnicy i zawistnicy tymczasem zgrzytają zębami… Ale to już ich problem.

Gdybym spytał każdego z was, Drodzy Czytelnicy, czy macie jakieś marzenia, jestem przekonany, że każdy zdrowo myślący człowiek odpowiedziałby bez namysłu: Pewnie, że mam. Marzę o zdrowiu w przyszłych latach, o szczęściu swoich dzieci i wnuków, o spokojnej emeryturze, albo o zrobieniu doktoratu, jak powiedziała mi wczoraj pewna młoda i zdolna kobieta. Czy wszystkie te marzenia się spełnią? Nie wiadomo i z pewnością nie wszystkie, ale życzę marzycielom jak najlepiej.

My jako ludzie wierzący w nieograniczone możliwości naszego Stwórcy, mamy dodatkowe uprawnienia, by marzyć śmiało i odważnie. Pan Bóg wie o naszych marzeniach, a my mamy prawo i odwagę mówić Mu o nich w naszych codziennych modlitwach. Chodzi tylko o to, by nasze marzenia były zgodne z wolą i planem Boga dla naszego życia, a wtedy spełnią się wcześniej czy później – w Bożym czasie i w Boży sposób. Może nawet spełnią się w jeszcze pełniejszy sposób, niż to sobie zaplanowaliśmy czy wymarzyliśmy, bo nasz Ojciec w niebie lubi sprawiać nam miłe niespodzianki.

Wiele moich marzeń i pragnień spełniło się, bo zaufałem mojemu Bogu. Wiele – nie znaczy, że wszystkie i że spełniały się automatycznie, bo Pan Bóg jest suwerenny i czyni co chce również z naszymi marzeniami. On wie, co nam dać i kiedy, żebyśmy byli Mu wdzięczni za to, co otrzymamy i żeby spełnienie naszych marzeń nie odwiodło nas od Niego. Albo żebyśmy nie stali się zachłanni i roszczeniowi, bo to Mu się z pewnością nie spodoba.

Marzymy więc z żoną o własnym dachu nad głową, którego nie udało nam się dotychczas zbudować. Zapatrzeni w plany i wizualizacje tego, co chcielibyśmy mieć na resztę naszego życia, już cieszymy się tym, co Pan Bóg zrobi z naszym marzeniem. W Nim bowiem tkwi siła i piękno tego, czego się spodziewamy – z wiarą.

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →
Exemple

Ulotność władzy


W ostatnich dniach nie tylko Amerykanie, ale też wielu ludzi na świecie emocjonowało się finiszem kampanii wyborczej w USA, która w końcu zakończyła się wyborem nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Co prawda, kiedy piszę te słowa, wciąż nie ma ostatecznych oficjalnych wyników wyborów prezydenckich oraz przesądzającej o wszystkim decyzji Sądu Najwyższego USA, ale wszystko wskazuje na to, że w końcu stycznia przyszłego roku nowy prezydent zostanie uroczyście zaprzysiężony i w Białym Domu w Waszyngtonie zamieszka jego kolejny lokator.

Nie mam kompetencji ani woli komentowania tego ważnego dla całego świata wydarzenia, bo w końcu prezydent USA to najpoważniejsza persona w tym świecie, z którą muszą się liczyć wszyscy światowi przywódcy. Trzeba się więc znać na geopolityce, by takie wydarzenia komentować w sposób kompetentny. Chcę jednak pokusić się o rozważania ogólniejszej natury, które jednak powinniśmy również potraktować poważnie i z rozmysłem. Chodzi mi bowiem o prostą obserwację dotyczącą faktu, że każda ludzka władza ma swój początek oraz swój koniec i nic nie jest dane raz na zawsze nawet największym i najpotężniejszym ludziom tego świata.

Dzieje się tak nie tylko dlatego, że takie są reguły demokracji oraz ustrojów wielu państw, które w swoich konstytucyjnych zapisach zawierają klauzule kadencyjności różnych władz i stanowisk państwowych. One to właśnie sprawiają, że kończy się czyjaś kadencja lub dwie i po ich upływie dana osoba nie może dłużej sprawować swojego urzędu. Poza tym wyborcy poprzez głosowanie również wyrażają swoją wolę i czasem ktoś kończy urzędowanie już po pierwszej kadencji, ponieważ tak zadecydował naród danego państwa.

Tak stało się ostatnio w Stanach Zjednoczonych. Dotychczasowy prezydent Donald Trump musi ustąpić miejsca temu, kto w ostatnich wyborach prezydenckich zebrał więcej głosów elektorskich od niego, czyli Joe Bidenowi. Jednak również władza tego ostatniego, choć rozpocznie się prawdopodobnie 20 stycznia 2021 roku też nie będzie trwała bez końca, bo albo zakończy się po pierwszej kadencji, albo maksymalnie po dwóch i koniec. Zresztą słuszny wiek prezydenta-elekta też nie pozostaje w tym kontekście bez znaczenia.

Były i nadal są na świecie takie kraje, gdzie władza ich przywódców może trwać dłużej, jak na przykład w przypadku Rosji, gdzie taką możliwość daje znowelizowana konstytucja. Są również takie kraje, gdzie panujące reżimy zdają się sprawować władzę niemal bez końca. Tak było przez dziesięciolecia na przykład na Kubie, czy też obecnie w Korei Północnej albo niektórych krajach afrykańskich. Ale prawda jest taka, że każdy reżim czy dynastia kiedyś się skończy, bo taka jest kolej rzeczy.

Kiedy czytamy Stary Testament, możemy przeczytać w Księdze proroka Daniela o wielkim, starożytnym Imperium Babilońskim, które wydawało się niezwyciężone, a jednak upadło za sprawą Imperium Medo-Perskiego, które potem zawładnęło światem na kolejne dziesięciolecia. Ale i ono nie trwało wiecznie, bo za sprawą Aleksandra Macedońskiego zostało zdobyte i podporządkowane Grecji, zaś po niej nastała epoka Cesarstwa Rzymskiego.

Nie trzeba być historykiem, by mieć świadomość, że w przeszłości imperia upadały, ustroje się zmieniały, przemijały cywilizacje, zmieniały się granice i strefy wpływów poszczególnych potęg i władców tego świata. Tak to już jest, o czym powinni pamiętać rządzący również w naszym kraju. Dlaczego tak się dzieje? Otóż dlatego, że „nie ma władzy, która nie pochodziłaby od Boga. Wszystkie one zostały ustanowione przez Niego” – jak pisał Apostoł Paweł (Rzym 13,1). Już w starotestamentowej Księdze Daniela czytamy, że to Pan Bóg „jest źródłem mądrości i mocy. On zmienia pory i czasy, On strąca królów i On ich ustanawia” (Dan 2,20b-21a).

A ponieważ nie każda władza nam się podoba, bo nie spełnia wszystkich naszych oczekiwań, a ponadto jest sprawowana przez niedoskonałych, grzesznych przecież ludzi („Nie ma sprawiedliwego ani jednego”), więc mamy w Piśmie Świętym zalecenie, by modlić się „za królów oraz wszystkich na wysokich stanowiskach, abyśmy wiedli życie ciche i spokojne, z całą pobożnością i godnością” (1 Tym 2,2).  Taką powinność mamy również teraz, kiedy trzeba modlić się o wszystkich, którzy próbują opanować ten ogólnoświatowy chaos informacyjny i epidemię, która doskwiera tak wielu ludziom dzisiaj, a także o to, by Pan Bóg powstrzymał działania tych, którzy chcą nam szkodzić i nami świadomie manipulować.

Na koniec bardzo ważna prawda, która wynika z Pisma Świętego. Otóż przyjdzie dzień, kiedy ludzkie królestwa, władze i ustroje przeminą, a w końcu nastanie era Królestwa Bożego, które będzie doskonałe i będzie trwało wiecznie. I to jest nadzieja ludzi wierzących, którzy oczekują nastania tej Bożej ery pod panowaniem naszego Zbawiciela. Jezusa Chrystusa. On będzie rządził laską żelazną – sprawiedliwie i doskonale, zapewniając wieczne szczęście tym, którzy będą tego królestwa wiecznymi obywatelami.  Tym, którzy już tu na ziemi i w doczesnym życiu uznali Jezusa Chrystusa za Króla królów i Pana panów, a więc swojego Króla i Pana (Obj 19,16). To On będzie sprawiedliwie sądził, walczył i rządził duszami dzieci Bożych. Będzie to królestwo wieczne i niezniszczalne! Tej władzy i pozycji nikt Mu nigdy nie odbierze! Przyjdź Królestwo Twoje!

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Read More →