– Podobno nie byłam dobrym materiałem na żonę. Warszawianka i na dodatek jedynaczka. Kiedyś uważano, że takie dziewczyny niewiele potrafią – wspomina Ewa Seweryn, mama trójki dzieci, babcia i żona pastora w jednym. Szczytno to jej siódmy przystanek na wspólnej z mężem drodze przez życie. Jak mówi – wszystko zaplanował dla niej Bóg, który za każdym razem przygotowywał ją do nowych wyzwań.
Pełna energii, uśmiechnięta i konkretna. Taką Ewę Seweryn zobaczyłam podczas naszego pierwszego spotkania. Kobietę, której można słuchać godzinami, bo mówi z wielką pasją. Z rozmówcą dzieli się sobą. To, że jest żoną pastora zdecydowanie jej nie definiuje. Dla swojego męża jest partnerką, podporą i kobietą, która go rozumie i wspiera. Od życia przyjmuje wszystko, co przygotował dla niej Bóg. – Nigdy nie czułam pokusy buntowania się przeciw temu, co przynosi mi życie. Wiem, że na wszystko byłam przygotowywana przez Pana Boga – opowiada Ewa Seweryn.
Muzyka jest jej pasją
– Moje życie już od najmłodszych lat toczyło
się wokół Boga – opowiada. – Moi rodzice byli związani z Kościołem Baptystów w
Warszawie, do którego mieliśmy dosłownie kilkadziesiąt metrów. Tata był
diakonem, prowadził przez wiele lat grupę biblijno-modlitewną. Do dzisiaj
pamiętam, że pod pachą zawsze nosił Pismo Święte. Rodzice wiele lat śpiewali w
chórze, w którym i ja zaczęłam śpiewać od 10. roku życia.
Swojego męża poznała, gdy była w drugiej klasie
szkoły średniej. Młody Andrzej przyjechał do stolicy na studia, a jego
aktywność religijna skupiła się wokół kościoła, do którego należała również Ewa
wraz z rodzicami. Od zawsze kochała
muzykę. I to trochę dzięki niej się poznali i uczyli siebie nawzajem. Okazała
się ich wspólną pasją. Oboje śpiewają. Przy kościele w Warszawie stworzyli
zespół młodzieżowy, który przygotowywał oprawę nabożeństw. – To była nasza
pierwsza platforma porozumienia. Oczywiście ani ja, ani Andrzej nie myśleliśmy
nawet o tym, że będziemy parą, a co dopiero małżeństwem – opowiada z uśmiechem.
– Byliśmy kumplami, a mój mąż miał wtedy dziewczynę.
Bóg miał swój plan
Służąc wspólnie w kościele, spędzali ze sobą
dużo czasu i budowali bliską relację. Pewnego dnia jeden z kolegów zaczął
podpytywać Andrzeja o Ewę. – Wtedy mojemu mężowi zapaliła się lampka, że ta
Ewka to jednak fajna dziewczyna i warto się koło niej zakręcić – wspomina.
Tak zaczęło rodzić się uczucie pomiędzy
dwojgiem młodych ludzi, którzy sakramentalne tak powiedzieli sobie w 1978 roku.
Niewiele brakowało, a być może nigdy by się nie spotkali. Andrzej chciał bowiem
studiować w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na szczęście panowała
wówczas w Polsce rejonizacja i jego papiery zostały przekierowane z Krakowa na
Uniwersytet Warszawski, bo z Chełma skąd pochodził, na stołeczną uczelnię było
najbliżej. – Pan Bóg przygotował mu żonę Warszawie, więc chcąc nie chcąc musiał
trafić do stolicy – wspomina z uśmiechem.
Krótka odpowiedź na powołanie
Życiową drogę pani Ewy wyznacza wiara i rola,
którą otrzymała. – Za mąż wychodziłam za „normalnego” człowieka, dopiero dwa
lata po ślubie mąż otrzymał pastorskie powołanie – zaznacza. Nie był to dla
niej jednak szok, ani nawet zaskoczenie. Przypuszczała, że tak może potoczyć
się ich życie. Kiedy Andrzej Seweryn usłyszał głos Boga, że będzie pastorem w
Białymstoku, młode małżeństwo mieszkało jeszcze w Warszawie. – Andrzej był sam
w domu, bo ja z synkiem byłam wtedy na wypoczynku w Krynicy Górskiej. Czytałam
wtedy książkę „Krzyż i sztylet” Davida Willkersona. To historia pastora, który
dostaje powołanie od Boga, aby stworzyć kościół w nowojorskiej dzielnicy biedy.
Opisana jest jego droga do celu – wspomina. – Myślę, że poprzez tę książkę Bóg
dał mi znak, przygotował mnie do powołania mojego męża i roli, jaką będę pełnić
u jego boku.
Więc gdy mąż pani Ewy z nieśmiałością
opowiedział jej potem o swoim nowym powołaniu, a później zapytał co ona o tym
myśli, usłyszał krótką odpowiedź „To się przeprowadzimy”.
Dom otwarty na ludzi
– Oficjalne zaproszenie do objęcia funkcji
pastora w Białymstoku mąż otrzymał pół roku później. Byliśmy przygotowani,
chociaż pełni obaw – mówi otwarcie Ewa Seweryn. – Zbór baptystyczny (parafia) w
Białystoku był wtedy jednym z największych w Polsce. Kiedy Sewerynowie
zamieszkali w Białymstoku, pani Ewa miała 21 lat. Małego synka i drugie dziecko
w drodze. Jej siła i opanowanie sprawiły jednak, że mogła wspólnie z mężem
prowadzić pracę duszpasterską i umacniać wspólnotę, do której dołączyli. – To był bardzo intensywny i dobry czas. W
naszej wierze najważniejszy jest Bóg i drugi człowiek, dlatego nasz dom zawsze
był otwarty – opowiada. – W zborze białostockim wierni byli bardzo blisko
związani ze sobą oraz z rodziną młodego pastora.
Najaktywniejsze były niedziele z dwoma
nabożeństwami, kiedy do domu przychodzili goście. Jedni jedli obiad, drudzy
kolację. Przy stole oprócz rodziny potrafiło zasiąść nawet kilkanaście osób. –
Lata osiemdziesiąte jakie były, wszyscy wiedzą. Niewiele rzeczy można było
kupić w sklepie, więc wszystko musiałam przygotowywać sama – wspomina. – A mąż
w niedziele chociaż fizycznie trochę mi pomagał, to jednak jego myśli krążyły
raczej wokół kościoła.
Kętrzyn na nich czekał
Pani Ewa z wykształcenia jest farmaceutką.
Ponad trzydzieści lat pracowała zawodowo. Umiejętnie łączyła pracę na etacie z
byciem matką i żoną. Wspierała swojego męża w pracy i prowadziła dom, w którym
zawsze było pełno ludzi. Jak to wszystko ogarniała? – W zasadzie nie wiem.
Tylko czasami wieczorem zasypiałam w trakcie modlitwy. Później budziłam się i
zastanawiałam czy powiedziałam: Amen. Mój mąż mnie wtedy uspokajał i mówił: Nie
martw się, Pan Bóg zrozumiał”.
Państwo Seweryn w Białymstoku spędzili prawie
11 lat. Ich drugim przystankiem był Kętrzyn. – Najpierw byliśmy na obozie
młodzieżowym w tym mieście i poczuliśmy się tam naprawdę wspaniale – opowiada.
– Gdy wróciliśmy do Białegostoku czułam, że ten Kętrzyn utkwił mi głęboko w
sercu.
Rok później Andrzej Seweryn dostał propozycję
objęcia funkcji pastora tamtejszego zboru.
Mazury skradły serce jej rodziny
Jeszcze przed oficjalną informacją, nieco
podświadomie przygotowywali się do zmiany miejsca. Rzeczy były posegregowane w
kartonach. W piwnicy były nierozpakowane dwie szafy, które idealnie pasowały do
nowego mieszkania. Przeprowadzili się bardzo szybko. – Służba pastorska w
Kętrzynie było wspaniała. To był mały zbór, zupełnie inny od tego w
Białymstoku. My i nasze dzieci czuliśmy się tam bardzo dobrze. To było osiem
wspaniałych lat – wspomina.
Również dwóch synów i córka czuli się tam
bardzo dobrze. Nawiązali przyjaźnie, a najstarszy syn Adam nawet się zakochał.
– Żona Adama jest z Kętrzyna. Teraz oboje z trzema córkami mieszkają w
Warszawie, ale marzą o powrocie na Mazury.
Otaczał opieką obcych ludzi
Po ośmiu latach przyszło nowe wyzwanie. Pani
Ewa ponownie ruszyła za swoim mężem, który objął bardzo ważną funkcję. – Mąż
został wybrany na zwierzchnika Kościoła Chrześcijan Baptystów w Polsce. Na dwie
czteroletnie kadencje. Wróciliśmy więc trochę do domu, do Warszawy.
Zamieszkaliśmy w Radości – w dzielnicy Wawer. To było cudowne miejsce,
niezwykle piękne – opowiada pani Ewa. – Oczywiście było też ono wyzwaniem, bo
do komunikacji miejskiej był spory kawałek. Więc dużą część czasu spędzałam w
roli taksówkarza podwożąc nasze dzieci w różne miejsca, po czym jechałam do
pracy w aptece. W tym czasie zamieszkał u nich przyjaciel syna, który musiał
wyprowadzić się od ciotki. Rodzina przygarnęła chłopaka, który nie miał żadnej
innej rodziny. – Dla nas to nie było problemem. Mieliśmy miejsce, więc chłopak
mógł u nas mieszkać – mówi pani Ewa. – Również w Białystoku mieszkały z nami
dwie dziewczyny, które z powodu wiary zostały wyrzucone z domu. Jedna z nich
została później żoną wikariusza, który odbywał praktyki u mojego męża, a gdy
przeprowadzaliśmy się do Kętrzyna, oboje zostali nową pastorską rodziną, która
nas zastąpiła.
Kobieta w seminarium
Po ośmiu latach państwo Sewerynowie wrócili do
Kętrzyna na kolejne 4 lata. – Tam, gdzie mieszkaliśmy w Radości, znajduje się
siedziba Wyższego Baptystycznego Seminarium Teologicznego, a mój mąż został
powołany na rektora tej uczelni. Chcąc nie chcąc znowu się pakowaliśmy –
uśmiecha się pani Ewa. – Już za pierwszym razem pobytu w Radości podjęłam
wyjątkowe wyzwanie. Zdecydowałam, że skoro mieszkam przy seminarium, to podejmę
zaoczne studia teologiczne, które ukończyłam otrzymując dyplom licencjata
teologii baptystycznej. Było to dla mnie ważne, ponieważ mogłam poznawać Boga w
głębszy sposób oraz zgłębiać Pismo Święte. Bardzo dużo mi to dało – dodaje.
Wyruszyli za ocean
Bóg dla Ewy Seweryn przygotował jeszcze jedno
wyzwanie. Tym razem za oceanem. W Toronto w Kanadzie pastor Andrzej stanął na
czele polskiego zboru baptystycznego. To tu oboje stali się częścią dodatkowego
i bardzo wyjątkowego przedsięwzięcia. – Mój mąż jest człowiekiem czynu. W
Kanadzie trochę brakowało mu działania. Pewnego dnia jeden z naszych
przyjaciół, dr Piotr Zaremba – znawca języków biblijnych, który podjął się
wyzwania, jakim jest tłumaczenie Biblii – przysłał nam tłumaczenie jednej
księgi biblijnej z prośbą o przeczytanie i dokonanie korekty – wspomina. Potem
przysyłał kolejne, pozostałe księgi i takim oto sposobem zostaliśmy
współautorami korekty dwóch najnowszych przekładów Pisma Świętego –
literackiego i dosłownego, które w 2015 roku zostały wydane przez Ewangeliczny
Instytut Biblijny w Poznaniu.
Zbudowali „chatkę z
piernika”
Po dwóch latach w Toronto
oboje wrócili do Polski i dokładnie 1 listopada 2015 roku zamieszkali w
Szczytnie. Jednak już wcześniej poczuli powołanie od Boga i przekonanie, że
nasze miasto może być kresem ich podróży. – Znaliśmy Szczytno dużo wcześniej,
bo przyjaźniliśmy się z rodziną pastora baptystycznego pracującego w zborze w
Szczytnie w latach 90. ubiegłego wieku i często wzajemnie się odwiedzaliśmy. W
międzyczasie kupiliśmy w Piasutnie działkę rekreacyjną i przyjeżdżaliśmy tu na
krótkie wypady – opowiada. – W 2014 roku, po urlopie w Polsce, gdy wróciliśmy
do Toronto, Szczytno dosłownie mnie prześladowało. Różne miejsca przypominały
mi to miasto. Myślę, że już czułam, że Szczytno jest nam pisane jako kolejny
etap naszej służby – mówi.
Minęło kilka miesięcy i
dotarła do nas informacja od byłego studenta mojego męża z seminarium, który
napisał, że zbór baptystyczny w Szczytnie potrzebuje pastora. Myślę, że wtedy
nie była to propozycja, a jedynie informacja. Powiedziałam wtedy do męża, że to
jest wyraźny znak od Boga. I Andrzej odpisał mu, że może mu w tym pomóc –
opowiada.
Przez kilka dni była cisza,
a później machina ruszyła, przyszło oficjalne zaproszenie do objęcia funkcji
pastora i tak od ponad siedmiu lat pracują oboje w tej wspólnocie. Ostatnio,
niedaleko Świętajna zbudowali swój własny wymarzony domek. – To nasza chatka z
piernika – żartuje żona pastora.
Ciągle odkrywa Boga
Od wielu lat pani Ewa
zajmuje się również studiowaniem Pisma Świętego metodą indukcyjną. Za
skomplikowaną nazwą kryje się pewien prosty sposób studiowania wybranego
fragmentu wraz z uwzględnieniem kontekstów: kulturowych, historycznych i
geograficznych poszczególnych wydarzeń w nim zawartych. – Chodzi o to, żeby
osoba, która taki tekst czyta, poznawała biblijne prawdy szerzej i głębiej.
Wtedy bardziej zrozumiałe stają się wydarzenia historyczne, prawdy duchowe,
postaci biblijne czy miejsca geograficzne, które są znaczące dla zrozumienia
tego co czytamy– wyjaśnia. – Dzięki temu łatwiej jest zrozumieć Słowo Boże i
jego przesłanie, ale najważniejsze jest wprowadzanie w czyn tego, czego uczymy
się i odkrywamy w Biblii.
Dzieci są jej prywatnym
cudem
Dzisiaj trójka dzieci pani
Ewy jest już dorosła. Każde z nich na świat przyszło w lipcu. Są dla niej
największym cudem. – Zdecydowanie macierzyństwo nadaje życiu kobiety nowe
znaczenie i wartość – mówi. – Pozwala odkrywać świat na nowo.
Ich własny i zbudowany na
miarę skromnych potrzeb dom cały czas jest domem otwartym, w którym każdy
człowiek jest mile widziany. A to bycie z drugą osobą jest dla naszej bohaterki
swoistą siłą napędową. Pani Ewa stara się służyć i pomagać innym, bo uważa, że
to jest ważne. Stara się też angażować i łączyć ludzi w swoim kościele. – Myślę,
że wyniosłam to z domu rodzinnego, w którym zawsze było pełno ludzi i szacunku
do nich – wspomina.
Jak reaguje, gdy czasem
ludzie mówią, że jest miłą gosposią u księdza. – Nieważne, że gosposia, ważne,
że miła – skupia się na pozytywach.
Dzieli się dobrem
I to właśnie zdolność do
czerpania z tych dobrych rzeczy jest w pani Ewie wyjątkowa. Podkreśla, że gdy
skupiamy się na tym co dobre, nasze życie staje się lepsze i jest nam w nim po
prostu łatwiej. Tej samej zasady trzyma się w małżeństwie. – Nie wypominamy
sobie z mężem potknięć czy błędów. Świadomie wybieramy z naszego życia to co
jest piękne, dobre i warte pamiętania. To też dostrzegamy w sobie od wielu lat.
W tym roku będziemy obchodzić 45. rocznicę naszego ślubu – mówi.
Ta potrzeba dzielenia się
dobrem zaprowadziła ich do Kanady czy Mongolii. Już trzy razy z mężem byli
również w Kenii, by tam służyć dzieciom w chrześcijańskiej szkole i głosić im
Słowo Boże. – Zaczęło się od tego, że wspieraliśmy fundację stworzoną przez
Polkę, która zajmowała się rozwojem tamtejszego systemu edukacji, później
nawiązaliśmy kontakt z inną organizacją chrześcijańską, dzięki której
wyjeżdżamy, by spotykać się z dziećmi i opowiadać im o Bogu – wyjaśnia. – Za
każdym razem jest to dla nas ogromne przeżycie.
A jakie marzenia nosi w
sercu żona pastora? – Ja chciałabym w tej naszej chatce z piernika przeżyć wraz
z mężem jeszcze wiele pięknych chwil.
Justyna Mohler-Piątkowska