Wzloty i upadki

Home Wpisy Wzloty i upadki

Exemple

Wzloty i upadki

Jesteśmy narodem wciąż głodnym sukcesów. Historia nigdy nas nie rozpieszczała, a wiatr historii zbyt często wiał nam w oczy. A ponieważ żyjemy bez wojny już całe dziesięciolecia – chwała za to Bogu! – więc jako Polacy myślimy o sukcesach i porażkach w bardziej pokojowych dyscyplinach: w rozwoju gospodarczym i cywilizacyjnym, w sztuce czy wreszcie w różnych dyscyplinach sportu. Każdy sukces cieszy, każda porażka zaś boli i mocno dotyka naszej narodowej dumy. Tak to już było, jest i będzie.

Ostatnia porażka na mundialu w Rosji była nieoczekiwanie bolesna i trudna do pogodzenia się z nią. Na nic zdawały się wypowiedzi niektórych, że przecież i Niemcom, i innym reprezentacjom narodowym też nie wyszły te mistrzostwa. Oczekiwaliśmy na więcej sukcesów i pozytywnych emocji, których nam niestety brutalnie zabrakło. Ale, cóż życie – również to sportowe – toczy się dalej. Pozostaje nadzieja i naprawdę wierni kibice, którzy będą nadal kibicować swoim zawodnikom. Może za cztery lata będzie znowu lepiej i pomyślniej.

Dlatego też wielu naszych rodaków ucieszyło się z faktu, że kolejny nasz rodak osiągnął światowy i niepowtarzalny sukces. To mój imiennik, Andrzej Bargiel, który spełnił swoje największe marzenie i dnia 22 lipca br. zdobył szczyt K2 (8611 m.n.p.m.), po czym jako pierwszy człowiek na świecie zjechał na nartach bezpiecznie ze szczytu tego 8-tysięcznika, drugiej co do wysokości góry świata. Ten dzień przejdzie więc do historii światowego himalaizmu i narciarstwa. Mamy więc powód do dumy, cieszymy się z niebywałego sukcesu naszego rodaka, któremu gratulujemy tego spektakularnego wyczynu! Polak potrafi! 

Każdy, kto docenia ten sukces Andrzeja Bargiela, wie doskonale, że takie dokonania są możliwe w przypadku nieprzeciętnych ludzi. To są przecież wielcy sportowcy i marzyciele jednocześnie. Bo tacy ludzie marzą o przekraczaniu barier niemożliwego i o osiągnięciu celów, które nas śmiertelników po prostu przerastają – nawet naszą czasem wybujałą wyobraźnię. Kiedy więc myślę o himalaistach zdobywających najwyższe góry albo o samotnych żeglarzach opływających ziemię na małych jachtach czy wręcz w kajaku – mam wtedy w sercu podziw dla takich twardych charakterów, a czasem lekką obawę, czy nie kieruje tymi ludźmi jakaś nadzwyczajna obsesja i czy niepotrzebnie nie ryzykują często własnym życiem, by dopiąć swego i sięgać tak niebotycznych szczytów ludzkich możliwości! Ale cóż może powiedzieć taki laik jak ja, który nie ma pojęcia o takich wyczynach!

To prowadzi mnie jednak do rozmyślań o naszych marzeniach, celach i wyzwaniach, które stają często na naszej drodze życia. Kiedyś w moim mieszkaniu wisiał pewien obrazek z napisem: „Jeśli nie dążysz do rzeczy niemożliwych, nigdy ich nie osiągniesz”. Zbyt często bowiem zadowalamy się małymi celami, albo nie mamy zwyczajnej ambicji, by osiągnąć w życiu coś więcej niż nam się zdaje, że moglibyśmy osiągnąć. Brak wiary w siebie, czasem zwyczajne lenistwo odbierają nam niepowtarzalną okazję, by osiągnąć więcej niż myślimy. Tymczasem drzemią w nas pokłady intelektualnych możliwości, kreatywności i obdarowań, które wystarczy tylko uruchomić i konsekwentnie dążyć do celu, a niejedno niemożliwe stanie się możliwym i realnym. Zaskoczymy wtedy nawet samych siebie i odkryjemy, że osiąganie wyższych, a przy tym szlachetnych celów może uczynić nasze życie o wiele bogatszym i spełnionym.

Spotkałem ostatnio młodego człowieka, który pochodzi z patologicznej rodziny, gdzie królował alkohol, narkotyki, przemoc i wszelkie zło. Ten chłopak doświadczył tak wielu złych rzeczy w swoim krótkim życiu, a przy tym czuł wstręt do nauki, mając w szkole frekwencję poniżej 50%. Wdał się szybko w konflikt z prawem, był poszukiwany przez policję. Pewnego dnia jednak na jego drodze stanęli ludzie, którzy postanowili mu pomóc, wyprostować jego życiowe drogi i zachęcili go własnym przykładem, żeby zechciał swoją przyszłość budować według Bożych zasad. Dziś ten dorosły młody mężczyzna nadrabia życiowe zaległości i mimo że ma już prawie 20 lat, dziś cieszy się z faktu, że udało mu się skończyć gimnazjum, choć rówieśnicy w jego wieku nierzadko studiują i rozwijają się intelektualnie. Dziś ma marzenia o skończeniu szkoły podstawowej, następnie liceum, a potem o studiach na AWF. To jest jego szczyt K2, który chce zdobyć. Kibicuję mu z całego serca!

Inni z kolei osiągają wiele w swoim życiu, zdobywają szczyty swoich możliwości, ale potem przez swoją głupotę czy zbytnią pewność siebie spadają z hukiem z „wysokiego konia” – poturbowani emocjonalnie i moralnie. Bo nie sztuka wejść na szczyt – sztuka z niego zejść bezpiecznie lub zjechać na nartach, a nie zwalić się w przepaść i zginąć. Chodzi więc o to, by nie zaprzepaścić tego, co się z trudem i wielkim wysiłkiem osiągnęło – na przykład stanowisko w pracy czy rodzinę lub udane małżeństwo.

Dlatego też jest takie zdanie w Piśmie Świętym, które brzmi następująco: „Dlatego kto myśli, że stoi, niech uważa, aby nie upadł” (1 Kor 10,12). Nasze wzloty są bardzo pożądane i świadczą o tym, że chcemy się rozwijać i osiągać cele ambitne i ponadprzeciętne. Niech jednak stają się naszym trwałym sukcesem i wchodzeniem na wyższy poziom naszego rozwoju, a nie niebezpieczeństwem, że po tych wzlotach będą bolesne upadki, które zdewastują nasze życie. Życzę więc nam wszystkim wielu dobrych i ambitnych wzlotów, a jak najmniej bolesnych upadków. 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)