Samotność – groźny wróg

Home Wpisy Samotność – groźny wróg

Exemple

Samotność – groźny wróg


W Internecie przeczytałem ostatnio niesamowite i gorzkie słowa, które wypowiedział znany i wybitny, nie żyjący już aktor amerykański Robin Williams: „Myślałem, że najgorsze w życiu to być samotnym. Tak nie jest. Najgorsze w życiu to być z ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się samotny”. Cóż za smutna prawda! Czyż nie spełniła się ona w jego życiu tak tragicznie? Kiedy ten pełen radości i ciepła, bardzo lubiany aktor przeżywał ostatnie chwile swojego życia, jego sercem i umysłem targały najczarniejsze myśli i w końcu zrodziła się ta ostateczna i przerażająca decyzja o popełnieniu samobójstwa. Tuż obok, w jednym z pokojów jego żona kładła się spać, by następnego ranka udać się gdzieś, nie mówiąc mężowi zwyczajne „dzień dobry”.

Depresja i samotność to „dwie siostry” ciężkiej i powalającej człowieka choroby, której nie należy lekceważyć, lecz trzeba ją leczyć. Choroba, która sprawia, że człowiek czuje się samotny w tłumie, wyalienowany i porzucony na pastwę tego wszystkiego, z czym sam nie jest w stanie sobie poradzić. Podzielam opinię aktora, że największa samotność jest wtedy, gdy ludzie wokół nas sprawiają, że takimi się czasem czujemy. Tymczasem tzw. polityczna poprawność albo nasze dziwne kulturowe nawyki każą nam na pytanie: Jak się masz lub czujesz? – odpowiadać zawsze ze sztucznym uśmiechem na twarzy: OK, wszystko w porządku. Gdy tymczasem nie jest w porządku i nie jest OK.!! Ale nie wypada tak powiedzieć, bo pytający byliby zaskoczeni i nie wiedzieliby, co odpowiedzieć, a przyznać się szczerze też jest wstyd, skoro wszyscy wokół tak dobrze się mają, a ja nie.

Bronimy desperacko swojej prywatności, nie wpuszczamy do swojego serca nikogo, nie zwierzamy się nikomu z naszych problemów i smutków, bo nie wypada, bo nie jest w modzie, sam sobie jakoś z tym poradzę. Oszukujemy samych siebie i sami skazujemy się na wyobcowanie, a wtedy inni wokół nas robią to samo. I tak żyjemy czasem jak w szklanym labiryncie. Niby widzimy się i witamy codziennie, a tymczasem stajemy się coraz bardziej zamknięci, samotni i nieszczęśliwi. Także w swoim kościele. Nikt nie wie o moich problemach, nie rozmawiam o tym ze swoim duszpasterzem czy innym duchowym doradcą, a przecież są oni po to, by pomóc, wesprzeć w modlitwie, by dzielić się z nami osobistymi doświadczeniami czy też mądrością płynącą ze Słowa Bożego. By wreszcie być po prostu blisko nas, w myśl nakazu biblijnego: „Brzemiona jedni drugich noście” (Gal 6,2), „pocieszajcie lękliwych, wspierajcie słabych” (1 Tes 5,14), bo przecież my, „mocni, powinniśmy wziąć na siebie ułomności słabych” (Rz 15,1).

Jedna z bohaterek serialu Agnieszki Holland pt. „Ekipa” – żona premiera Nowasza – na zdziwienie męża, że jako terapeutka wynajęła drugie mieszkanie na swój gabinet (a on o tym nie wiedział) i na jego słowa, że można w nim prowadzić drugie życie, odpowiedziała: „Nie trzeba mieć dwóch mieszkań, by prowadzić dwa życia”. A tak dzieje się, niestety, w niejednym małżeństwie dzisiaj. Bo co tak naprawdę wiem o mojej żonie czy mężu? Co on lub ona czuje naprawdę? Co przeżywa, z czym się zmaga? Czy rozmawiamy o tym i czy wspieramy się wzajemnie? Czy też prowadzimy dwa oddzielne życia pod jednym dachem?  A potem wszyscy wokół nas są zdziwieni i totalnie zaskoczeni, że ci dwoje, z pozoru całkiem udana para, postanowili się rozwieść i definitywnie rozstać.

Albo jeszcze inna kwestia. Co my jako rodzice tak naprawdę wiemy o przeżyciach naszych dzieci? Czy one czasem – szczególnie w okresie dojrzewania – nie czują się obok nas potwornie samotne i przerażone perspektywą dorosłego życia na własny rachunek? My tymczasem harujemy bezsensownie, by kupować im drogie zabawki i gadżety, a one desperacko potrzebują nas, naszego czasu, naszej uwagi, czułości i zrozumienia. Pragną relacji, więzi, bycia z kimś, kogo kochają i szanują, a kto ma dla nich czas. Kto sprawia, że nie czują się samotni i zagubieni w labiryncie emocji, wszechobecnych pokus, szkolnych stresów czy pierwszych młodzieńczych uczuć i zranień. Jeśli tego nie doświadczają, wtedy im również nie chce się czasem żyć.

Samobójstwo jest tragedią osobistą nie tylko osoby, która odbiera sobie życie, ale także, a może jeszcze bardziej, tragedią i porażką jego najbliższych. Bo jak żyć ze świadomością, że ktoś mi bliski żył obok mnie, na co dzień, a zabiła go potworna samotność! Gdzie byłem ja? To straszne żyć z takim brzemieniem w sercu!

Wolałbym nigdy nie doświadczyć takiej traumy w swoim własnym życiu. Dlatego codziennie modlę się o tych, których kocham i na których mi zależy – w mojej rodzinie i w moim Kościele. A jako duszpasterzowi jest mi zawsze bardzo smutno, kiedy wiem, że ktoś w mojej rodzinie czy wspólnocie duchowej ma problemy i jest nieszczęśliwy, a ja nie mogę mu pomóc, bo ta osoba zamyka się w sobie i nie ma do mnie pełnego zaufania. Nie zawsze można pomóc i ta nasza duszpasterska bezsilność w takich przypadkach jest dość przygniatająca. Pozostaje wtedy nadzieja Psalmisty, który wyznał: „Jedynie w Bogu jest uciszenie duszy mojej” (Ps 62,2). Tylko jeśli ktoś nie chce skorzystać z pomocy drugiego człowieka, brata czy siostry w Chrystusie lub swojego duszpasterza, to czy zechce i będzie miał dostatecznie dużo siły, by samemu przyjść do Boga i prosić Go o pomoc? A warto i trzeba, bo czasem jest to kwestia życia lub śmierci. Nie dajmy się pokonać samotności!

Andrzej Seweryn