Cudownie uratowani!

Home Wpisy Cudownie uratowani!

Exemple

Cudownie uratowani!

Bardzo lubię słuchać dobrych wiadomości. Może dlatego, że zalewa nas potok tych złych i strasznych, które przerażają lub budzą odrazę i niesmak. Dobre wieści zaś dodają nam otuchy, sprawiają radość i przywracają wiarę w to, że ludzkość jeszcze nie zginęła, póki żyją ludzie dobrej woli, szlachetni i gotowi do wielkich poświęceń w imię dobra drugiego człowieka.

Przez ostatnie tygodnie śledziliśmy w mediach niezwykłą akcję ratunkową mającą na celu uwolnienie grupy młodych piłkarzy i ich trenera, którzy utkwili w jaskini Tham Luang w Tajlandii. Wszystkim groziła śmierć, ponieważ zbliżająca się pora deszczowa groziła całkowitym zalaniem tego kompleksu jaskiniowego. Grupa płetwonurków jaskiniowych – najlepszych specjalistów – podjęła się tego niesamowitego zadania, które należało do najtrudniejszych wyzwań w ich życiu. Świat odetchnął z wielką ulgą, gdy w końcu dotarła do nas wieść, że wszyscy zostali uratowani, co graniczyło z cudem! 

Ocalenie 12 chłopców i ich trenera przypomniało mi to, co wydarzyło się osiem lat temu w Chile. Wtedy 33 zasypanych górników spędziło pod ziemią aż 68 dni. Teraz ci ocaleni mężczyźni ostrzegają uratowanych chłopców przed potencjalnymi skutkami międzynarodowego zainteresowania akcją ratunkową i ich spektakularnym ocaleniem. 62-letni Luis Urzua, który kopalnię w Chile w 2010 roku opuścił jako ostatni, poradził uratowanym, aby trzymali się swoich rodzin i nie dali się porwać ofertom finansowym, które wkrótce zaczną napływać. 

Kiedy słyszymy nazbyt często o tym, że w wielu miejscach świata wciąż giną ludzie, wtedy na naszych oczach i w naszych umysłach dewaluuje się ludzkie życie. Kiedy jednak dzieją się tak niezwykłe akty poświęcenia wielu ludzi, którzy sami ryzykują własnym życiem, by uratować jednego lub kilku nieznanych im ludzi, wtedy być może dociera do nas prawda o tym, jak bardzo cenne jest jednak pojedyncze, ludzkie życie. Warto o nie walczyć. ile tchu w piersiach, bo życie jest wartością najcenniejszą, godną największych poświęceń i największych pieniędzy. Rozumiemy to w szczególny sposób dopiero wtedy, kiedy chodzi o życie nas samych lub naszych najbliższych. Wtedy tak bardzo liczymy na pomoc innych i walczymy desperacko, póki tli się nadzieja w sercu.

Czy potrafimy przejmować się losem pojedynczych ludzi będących w potrzebie? Czy obchodzi nas ich cierpienie, czasem ich beznadziejna sytuacja? Czy też odwracamy się od nich obojętnie, pozostawiamy ich samym sobie, bo nie stać nas na zwyczajny akt miłosierdzia i poświęcenia. Czy mamy jeszcze w swoich piersiach samarytańskie serca, czy też nasze serca są z kamienia – zimne i nieczułe?

Pamiętamy zapewne historię starotestamentowego Joba (Hioba), który pewnego dnia stracił cały swój majątek oraz siedmiu synów i trzy córki. Choć w tej tragicznej chwili wypowiedział heroiczne słowa: „Pan (Bóg) dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Ks. Joba 1,21), to jednak ból jego serca był niewyobrażalnie wielki, a samotność w tym cierpieniu z pewnością byłaby nie do wytrzymania. Na szczęście znalazło się trzech jego prawdziwych przyjaciół, którzy „usłyszeli o całym nieszczęściu, jakie spadło na niego, przyszli każdy ze swojej miejscowości (…). Umówili się razem, aby pójść, wyrazić mu współczucie i pocieszyć go (…). I siedzieli z nim na ziemi siedem dni i siedem nocy, a żaden nie przemówił do niego ani słowa; wiedzieli bowiem, że jego ból był bardzo wielki” (Ks. Joba 2,11-13). Nie to, o czym potem rozmawiali i o co spierali się potem z Jobem było najważniejsze, ale te 7 dni solidarnego bycia z nim i przy nim w najtrudniejszych chwilach – zasługuje na uznanie i jest godne naśladowania. 

Tak samo postąpili ratownicy w jaskini, którzy byli przy swoim rannym koledze, 52-letnim, niemieckim grotołazie, który kilka lat temu wraz z grupą doświadczonych przyjaciół penetrował Jaskinię Riesending w Alpach Bawarskich (jedną z najgłębszych w Europie) i został na głębokości  1000 metrów przygnieciony spadającą na niego lawiną kamieni. Poważnie ranny w głowę utknął w tej podziemnej czeluści. Ale nie pozostał tam sam. Na ratunek rannemu koledze pośpieszyło ponad 700 ratowników z Niemiec, Szwajcarii, Włoch i Chorwacji, którzy na przekór nieprawdopodobnie trudnym warunkom i niemal beznadziejnej sytuacji, postanowili walczyć o jego życie za wszelką cenę. Akcja trwała aż 274 godziny! Dopiero po 11 dniach, 10 godzinach i 14 minutach został wydobyty na powierzchnię. Myślę, że tych 700 ratowników odczuwało wielką radość i ogromną satysfakcję, kiedy ich kolega został uratowany. Warto było! Oto prawdziwy przykład człowieczeństwa, walki o ludzkie życie – tak cenne przecież w oczach Bożych. Okazało się też cenne w oczach tych odważnych i wspaniałych ludzi.

Tym większą wartość ma również życie człowieka w aspekcie wiecznym. O to zatroszczył się sam Bóg, który posłał na świat swojego Jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa, „aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Pan Jezus oddał swoje życie, by zbawić nie tylko całą ludzkość, ale także każdego człowieka osobiście, a więc mnie i ciebie. Całe niebo zostało zaangażowane w ratunek mojej i twojej duszy, by wydobyć ją z czeluści grzechu oraz wydobyć na światło i przywrócić duchowe życie oraz pokój z Bogiem. Choćbym tylko ja lub ty był uratowany – Jezus nie wahałby się poświęcić swojego życia dla ratowania twojego lub mojego, wiecznego życia z Nim!

Oby również nasze kościelne środowiska były wspólnotami duchowymi ludzi solidarnie walczących o siebie nawzajem, o zgubionych i słabych duchowo, którzy potrzebują naszego wsparcia i pomocy. Bez względu na to, ile nas to będzie kosztować. Ratujmy jedni drugich od zguby – tej wiecznej w szczególności!

 

pastor Andrzej Seweryn

(andrzej.seweryn@gmail.com)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *